„I oto Słowo stało się Ciałem! Jest Uniwersytet Opolski – Alma Mater Opoliensis! Dzięki Ci, dobry Boże, za to, że pozwoliłeś mi dożyć tej wielkiej chwili. To za Twoim przyzwoleniem moja Ziemia Rodzinna, tak haniebnie poniżana, ośmieszana i uciskana przez obcych na przestrzeni kilku wieków wywyższona została. Gaudeamus igitur! Ciesz się także Ty, Polsko, Matko Nasza, Gaude Mater Polonia, gdyż światło dostojeństwa, jakie z Uniwersytetu Opolskiego promieniować będzie, i Twojemu Majestatowi chwały przysporzy”.
Prof. Franciszek Marek – Godność, dostojeństwo, posłannictwo
Takimi, świadomie patetycznymi, słowami witał profesor Franciszek Marek powołanie do życia uchwałą sejmową – przed 30 laty, 10 marca 1994 roku – Uniwersytetu Opolskiego. Cytat ten wszedł do napisanej przez profesora książki „Godność, dostojeństwo i posłannictwo uniwersytetu”. Początek dał jej wykład, jaki profesor wygłosił w 1988 roku na zamku w Brzegu, gdzie zebrał się Społeczny Komitet do spraw Powołania Uniwersytetu w Opolu. Franciszek Marek mówił tam o historycznych przesłankach powołania do życia Uniwersytetu Piastowskiego.
Książkę o godności uniwersytetu udało się autorowi przekazać samemu Janowi Pawłowi II. Papież zwierzył się kiedyś abp. Alfonsowi Nossolowi, że lubi książkę opolskiego profesora nie tylko za logiczne przejście w opisywaniu dziejów uniwersytetów od średniowiecza do współczesności, ale także za łacińskie tytuły rozdziałów.
Studia Franciszek Marek rozpoczął we Wrocławiu w 1950 roku. Ukończył je – jako najmłodszy absolwent – w wieku zaledwie 23 lat. Był też najmłodszym asystentem, gdy w 1954 rozpoczynał karierę nauczyciela akademickiego w nowo powstałej Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Łączy więc w sobie nowo kreowany doktor honorowy dwa ważne jubileusze: 30-lecia Uniwersytetu Opolskiego i 70-lecia akademickości Opola.
Jego praca magisterska nosiła tytuł „Stary kościół miechowski jako śląska recepcja Pana Tadeusza”. Pracę doktorską – Życie literackie na Opolszczyźnie w latach 1763-1784 – obronił w 1964 roku w Uniwersytecie Wrocławskim pod kierunkiem profesora Stanisława Kolbuszewskiego. Habilitację – napisaną w Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie poświęcił najdawniejszym czasopismom polskim na Śląsku. Stopień doktora habilitowanego uzyskał w 1973 roku.
W czasie pierwszej „Solidarności” był prorektorem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Stracił stanowisko. Urząd Bezpieczeństwa patrzył na niego z niechęcią nie tylko jako na autochtona. Smutni panowie zarzucali mu także popieranie Niezależnego Zrzeszenia Studentów oraz… nastawienie życzliwe wobec Niemców.
Prof. Franciszek Marek – pierwszy wybrany rektor
Dorobek naukowy i pedagogiczny, jaki ma prof. Franciszek Marek, jest imponujący.
Wypromował ponad tysiąc magistrantów i autorów prac licencjackich. Pełnił na WSP i na uniwersytecie wiele funkcji. Był m.in. kierownikiem Katedry Historii Oświaty i Wychowania, wicedyrektorem Instytutu Pedagogiki, prodziekanem i dziekanem Wydziału Filologiczno-Historycznego UO.
Trzeciego kwietnia 1995 roku został pierwszym wybranym przez kolegium elektorów w wolnych wyborach, a drugim po mianowanym prof. Jerzym Pośpiechu, rektorem Uniwersytetu Opolskiego. Jego kadencja trwała tylko rok ze względu na potrzebę dopasowania kalendarza wyborczego na Uniwersytecie Opolskim do innych uczelni w Polsce. W czasie jego kadencji w UO powołano do istnienia Instytut Prawa i Administracji. W kolejnych wyborach rektorem został profesor Stanisław S. Nicieja.
Jego korzenie są śląskie. Ojciec, powstaniec śląski, adiutant komendanta Leśnicy i uczestnik walk o Górę św. Anny urodził się w nieodległej od Góry Chełmskiej Lichyni. Po plebiscycie i podziale Śląska przenosi się do Bełku koło Rybnika. Tutaj Franciszek przychodzi na świat 18 grudnia 1930 roku.
Elita ludzi szlachetnych
– Czułem, dzięki ojcu, że należę do elity, do środowiska ludzi szlachetnych, uczciwych i ideowych – mówił wielokrotnie profesor Franciszek Marek, pytany o to, jaki wpływ na jego życie miała przynależność do powstańczej rodziny.
Na dowód uczciwości, bezinteresowności i uczciwości ojca Franciszek Marek przytacza chętnie anegdoty z jego życia. W jednej z nich ojciec prowadzi do niewoli oddział niemieckich jeńców. Na ich prośbę zatrzymał się przed szynkiem i strzelił w niebo. Kiedy na huk wystrzału barman pojawił się przed gospodą, zamówił u niego po piwie dla wszystkich. Sielski klimat tej sceny popsuła grupa podpitych powstańców gotowych bić Szwabów. Zdziwili się, gdy konwojujący ich Józef Marek sięgnął po karabin i zagroził kulą każdemu, kto odważy się jeńca uderzyć.
Jeszcze większą wielkoduszność ojciec przyszłego profesora okazał dawnemu lokatorowi nazwiskiem Winkler. Ów Winkler był zaciekłym nazistą. Na złość Markom – wiedząc o ich propolskim zastawieniu – otwierał szeroko drzwi i puszczał głośno przemówienia Hitlera. Brał się do bicia dzieci, które w tym czasie ośmieliły się przechodzić obok jego mieszkania. Siostry Franciszka prosiły mamę, żeby je przeprowadziła „kole Winklera”. Podsłuchiwał, czy u Marków nie modlą się po polsku. Ponieważ modlili się razem codziennie, zamykając wieczorny pacierz litanią do Matki Bożej kończącą się wówczas słowami ”Królowi Korony Polskiej”, trzeba było w głębi mieszkania wieszać koce, żeby wytłumić ich głosy.
Kiedy przetoczyła się wojna, wszyscy wkoło byli pewni, że ojciec wypowie Winklerowi mieszkanie. Tymczasem ten zawołał najstarszych synów i oświadczył im, że Winkler będzie lokatorem nadal.
– My wszyscy żyjemy, a Winkler miał jednego syna i ten zginął na froncie – tłumaczył cierpliwie. – Ciynżko by my Ponbóczka zgorszyli, jak by my go z domu wyciepli.
Zaskoczenie było tak wielkie, że jeden z braci pozwolił sobie na śmiałą opinię: – Nasz ojciec jest uczciwy do obrzydliwości.
Patriotyzm tak, ale otwarty
Ten ojciec dawał przykład patriotyzmu wyrazistego, ale otwartego. Przez lata odwiedzał swoich niemieckich nauczycieli – obowiązkowo w mundurze polskiego kolejarza – a przed śmiercią zostawił Franciszkowi pieniądze i prosił o zamówienie kilku mszy św. za ich dusze.
Zwolennik Korfantego po śmierci Józefa Piłsudskiego zabrał dzieci w podróż pociągiem do Krakowa (jako kolejarz mógł podróżować taniej), by zobaczyły ciało Marszałka w szklanej trumnie. Franciszek miał wówczas nieco mniej niż sześć lat.
Może wtedy ukształtował się taki patriotyzm Franciszka Marka, który każe mu wśród najważniejszych dla Polski postaci wymieniać Paderewskiego obok Jana Pawła II (obaj byli najbardziej znanymi w świecie Polakami swoich czasów), Korfantego i Osmańczyka, ale także wspomnianego Józefa Piłsudskiego i Niemca Józefa Elsnera. Nie tylko dlatego, że był nauczycielem Chopina, ale także za to, że założył pierwsze w Warszawie konserwatorium kształcące muzyków i pierwszą oficynę, w której drukowano nuty.
Klimat domu łączącego przywiązanie do Polski z gotowością poświęcenia dla innych profesor zawdzięcza także dziadkowi.
Na kongresie w Berlinie
Dziadek ten, Adam Marek był członkiem Ligi Polskiej, Związku Polaków w Niemczech, a także uczestnikiem Kongresu Polaków w Berlinie i naocznym świadkiem przyjęcia Pięciu Prawd Polaków. Nic dziwnego, że nie tylko w Lichyni zasłużył sobie na miano „polskiego króla”.
– Mój dziadek, Adam Marek z Lichyni był dumny nie tylko z tego, że należał do Związku Polaków w Niemczech – mówił o nim prof. Franciszek Marek w jednym z wywiadów.
– Jeszcze bardziej szczycił się tym, że z Wojciechem Korfantym – przed I wojną światową – był członkiem Ligi Polskiej i posłem ziemi opolskiej do Polskiego Sejmiku Ziemskiego w Poznaniu. Do Berlina, jak wszyscy uczestnicy, jechał na własny koszt. Potwierdzam, że nikt im ani biletu, ani żadnych diet nie fundował. To dla ludzi ze wsi wcale nie było łatwe do udźwignięcia – opowiadał.
Prof. Franciszek Marek i Pięć Prawd Polaków
Profesor Pięć Prawd Polaków wymienia bez zająknięcia, jednym tchem.
– Żadnej nie umiem wybrać jako najważniejszej – dodaje w tym samym wywiadzie Franciszek Marek. – One stanowią jednorodną całość. To są prawdy uniwersalne – jak dziesięć przykazań. Powiedziałem o tym papieżowi Janowi Pawłowi II podczas jednej z trzech rozmów, które miałem okazję z nim odbyć.
Dwie pierwsze klasy szkoły powszechnej Franek ukończył po polsku. Wojna sprawiła, że stał się uczniem szkoły niemieckiej i w niej też okazał się prymusem. Niestety, z powodu pochodzenia drogę do gimnazjum miał zamkniętą. Zresztą do państwowej szkoły średniej po wojnie także – z braku świadectwa z Oberschule.
Ojciec wybrał dla niego Prywatne Katolickie Gimnazjum Męskie im. św. Jacka w Katowicach. Szkołę założono jeszcze przed wojną, ale po niej z kadry nauczycielskiej zostały przy życiu wszystkiego dwie osoby. Do jej prowadzenia trzeba było sprowadzić jezuitów z cieszącego się bardzo dobrą sławą zakładu wychowawczego w Chyrowie koło Przemyśla.
W jezuickiej szkole nie wymagano świadectwa, którego kandydat Franciszek Marek nie miał, ale trzeba było zdać egzamin. Po latach profesor wspominał ze śmiechem, że ojciec zgłosił go do drugiej klasy, żeby – jeśli obleje – ojcowie przyjęli go do pierwszej.
Co ja wiem o Piastach
Egzamin nie był łatwy, skoro trzeba było napisać po polsku wypracowanie: „Dlaczego nazywamy Polskę ziemią piastowską?”. Przyszły rektor uniwersytetu jakoś sobie poradził, choć w niemieckiej szkole w tamtym czasie nie usłyszał prawdopodobnie o Piastach ani słowa.
Jeszcze większym wyzwaniem była polska ortografia. Ojciec – któremu Franciszek Marek pokazał brudnopis – naliczył 17 błędów. Wśród nich były rzeczowniki pisane – jak w języku niemieckim – od wielkich liter. Egzamin zaliczono warunkowo. Uczeń został przyjęty.
Po latach – już w czasie kariery naukowej – okaże się, że wielkimi atutami profesora są wyniesione ze szkół języki – niemiecki z podstawówki i łacina z jezuickiego gimnazjum. Maturę w 1949 zdaje jako eksternista (jezuitom stalinowskie władze odebrały państwowe prawa do prowadzenia egzaminów), studia zaczyna – jak już wspomniano – we Wrocławiu w 1950.
Prof. Franciszek Marek i miłość do Śląska
Profesor Franciszek Marek kocha Śląsk, kocha Polskę i jest zwolennikiem wspólnoty Europejskiej, którą uważa za dobry owoc lat powojennych. Nie pokłada wielkich nadziei w Stanach Zjednoczonych, które – jego zdaniem – zawsze będą się interesowały i martwiły bardziej Rosją i Chinami niż poszczególnymi krajami w Europie.
Opinię tych, co uważają go za osobę niechętną Niemcom, uważa za niesprawiedliwą. Na dowód przypomina, że jest założycielem college’u językowego w Opolu z pełnymi uprawnieniami Instytutu Goethego. Jako pierwszy badacz w historii UO wypromował pracę autora z Paderborn piszącego o esperanto. Obrona odbyła się po niemiecku i z udziałem recenzenta z Niemiec. Przypomina wreszcie, że – i też był wtedy pierwszy w regionie – organizował kursy niemieckiego jeszcze w PRL-u. Między innymi w zakładach w Kietrzu, Gogolinie i Ozimku. No i zna na pamięć po niemiecku całe passusy tekstów Eichendorffa o Śląsku.
Co nie zmienia faktu, że zdarzają mu się opinie twarde. Jak choćby ta z książki „Śląscy Polacy oskarżają”: Dobrze się czuję w Niemczech, gdyż bywam tam zaproszony z wykładami jako Polak i polski patriota, a o moich śląskich rodakach, którzy zbłądzili, czytam w tamtejszych gazetach zgodne z prawdą określenie „Polacy z niemieckim paszportem”.
Polityka z daleka od uniwersytetu
Profesor zapewnia, że z Niemcami jako takimi nie ma problemu. Ma go z tymi, co Niemców udają. Ale też wierzy, że nowy ład w Europie zbudują Polacy razem z Niemcami. Wierzy również w siłę uniwersyteckiej nauki i ma jej jasną wizję.
We wspomnianej już książce o godności uniwersytetu pisał:
„Postulując szlachetną ideę uniwersytetu, musimy założyć jego bezwzględną apolityczność. Żadna partia polityczna nie powinna mieć dostępu do uniwersytetu. Z góry winna być wykluczona jako absolutnie niedopuszczalna ingerencja takiej czy innej partii politycznej czy to w programy badawcze i dydaktyczne, czy to w politykę kadrową uczelni. Historia uczy, że szczególnie niebezpieczny jest monopol jednej partii…
Czytaj także: Tłumy na promocji XX tomu „Kresowej Atlantydy”. Kolejne części zagrożone?
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.