Krzysztof Ogiolda: Marszałek województwa śląskiego zmienił polityczną przynależność i PiS stracił większość w sejmiku i władzę w województwie śląskim. Jest pan zaskoczony?
Dr Grzegorz Balawajder: Można być zaskoczonym, że do takiego spektakularnego działania doszło właśnie teraz, bo wybory samorządowe zostaną prawdopodobnie przesunięte. Ale zapowiedzi tego, co teraz nastąpiło w województwie śląskim, miały miejsce już wcześniej. Myślę np. o porażce kandydata PiS w wyborach prezydenta Rudy Śląskiej. Deklaracja marszałka Chełstowskiego o opuszczeniu PiS i przejściu do ruchu „Tak dla Polski” też było czymś, czego się spodziewałem. Marszałek myślał o tym – jak słychać w tamtym regionie – od kilku miesięcy. Wspierali go prezydenci Tychów i Sosnowca, liderzy tego ruchu. Panu Chełstowskiemu nie podoba się antyunijna, antyeuropejska polityka partii rządzącej. Sprzeciwia się on przejęciu lotniska w Pyrzowicach przez centralny Port Komunikacyjny. Tym mocniej, że samorząd województwa ma w nim udziały. Jest wreszcie, jak wielu mieszkańców Śląskiego, rozczarowany niedotrzymaniem obietnic dawanych górnikom i traktowaniu tego regionu przez władze rządowe po macoszemu.
Dlaczego prezes PiS nie zapobiegł temu swoistemu przewrotowi? Był przecież w czasie weekendu na miejscu – w Gliwicach.
– Ten przewrót dokonał się wręcz po swoistym rajdzie Jarosława Kaczyńskiego po śląskich miastach. Ale jego spotkania z wyborcami są jednak mocno specyficzne. On funkcjonuje w pewnej bańce. Spotyka się z ludźmi, którzy mu zapewniają komfort. Wie, jakie będą pytania. Bo całe te wydarzenia tak się planuje, żeby go żadna przykrość nie spotkała, odwrotnie, by miał wielką satysfakcję. Gdyby się w Katowicach czy w Gliwicach spotkał z ludźmi, którzy nie zostali wyselekcjonowani, ale ze zwolennikami i z przeciwnikami, usłyszałby, co ludzie myślą. A to zawsze pobudza czujność.
Tkwienie w bańce usypia na dłuższą metę każdego.
– Zwłaszcza, jak ktoś ma taką osobowość polityczną, że jest przekonany o swojej genialności, bo to sprzyja schlebianiu. Jego otoczenie wie, że on tego schlebiania pragnie. No, to się go izoluje od złych informacji. Bo jak szef będzie zaniepokojony, podenerwowany, to wszyscy z tego powodu oberwiemy. Lokalni politycy wpisują się w tę grę, żeby w przyszłości dostać dobre miejsca na listach wyborczych. W efekcie lider partii gotów uwierzyć, że jest w glorii i chwale i nie zauważyć, że mu się jakiś region wymknął. Nie wie, jakie są prawdziwe nastroje i woli tego nie wiedzieć. To jest mechanizm znany z systemów autokratycznych. Przywódca jest przekonany, że społeczeństwo go uwielbia, aż do momentu, kiedy nadchodzi rewolucja i go obalają. Nie zdziwię się, gdy – zwłaszcza jeśli Jarosław Kaczyński rzeczywiście będzie tracił pozycję – okaże się, że i w PiS-ie część działaczy się od prezesa odwróci. Gdy się to potwierdzi, będziemy po tamtej stronie mieli mnóstwo Konradów Wallenrodów.
To, co się zdarzyło w województwie śląskim, może się rozlać na inne regiony? Opozycja zdaje się bardzo na to liczyć.
– Myślę, że to się może powtórzyć np. w województwie dolnośląskim, gdzie też samorządowcy w swoim czasie związali się z PiS-em, ale większość rządząca regionem jest tam dosyć krucha. Może jeszcze w jednym regionie. Naturalnie, nie tam, gzie PiS jest bardzo silny, np. na ścianie wschodniej. Tam będzie pewnie nadal rządził. I w tym kontekście hasło: Dzisiaj Śląskie, jutro cała Polska, jest przesadne. Polska jest podzielona. O tym nie należy zapominać. Ale w regionach, gdzie wolty radnych są arytmetycznie możliwe, i mogą przynieść zmianę władzy, bo ta opiera się na słabym kompromisie, samorządowcy będą mieli pokusę opuszczenia ugrupowania, które słabnie. To i wcześniej nie była taka rzadka praktyka. Przecież władzę w Śląskiem PiS-owi utorował radny, który wówczas opuścił Koalicję Obywatelską i dołączył do politycznych rywali, czyli pan Kałuża. Teraz podobny mechanizm zadziałał w przeciwną stronę.