Skąd przyjechali opolscy górale?
Opolscy górale są okrasą wielokulturowej Opolszczyzny. Są z Podhala i Żywiecczyzny. Los przywiódł ich do powiatu nyskiego, podobnie jak repatriantów, osiedlających w woj. opolskim.
– Przyjechali na ziemie odzyskane, osiedlając się rodzinami, a niekiedy całymi wsiami – opowiada Antoni Konopka, wicemarszałek województwa opolskiego.
– W przypadku kresowian decydowała tragiczna historia, a w przypadku górali, tak, jak mojej rodziny z Podhala, to bieda wygoniła ich z domów. Bo niewiele mogło się urodzić na ziemi w wysokich górach – mówi.
Ci podhalańscy osiedlili się w gminach Otmuchów i Głuchołazy.
Nie przypadkiem. Na Opolszczyźnie wybrali te miejscowości, gdzie zobaczyli góry. Bo taki krajobraz w naszym przeważnie nizinnym regionie wydał im się najbliższy.
Ci spod Żywca osiedlili się w gminie Skoroszyce, w Sidzinie.
Dlaczego teraz wracają do korzeni?
– Bardzo często zadaję pytania młodym ludziom, skąd pochodzą ich dziadkowie i powiem, że ta wiedza jest wiedzą elitarną. Nawet jak już młody człowiek wie, że z terenów dzisiejszej Ukrainy, ale o miejscowości, skąd dokładnie są jego korzenie, to niczego już nie wie. Jeden na dziesięciu wie, skąd pochodzi. I to jest przykre, bo gdzieś tam rodziny mieszkały setki lat, a teraz już się o tym nie pamięta – mówi Antoni Konopka.
Opolscy górale wracają do tego, co było
Przeszłość buduje tożsamość każdego, więc opolscy górale wracają do tego, co było. Różnią się kapeluszami, ci z gminy Otmuchów, podhalańscy, mają muszelki na kapeluszach. A ci z gminy Skoroszyce, z Żywiecczyzny, na otokach mają sznurki.
– Ci z Podhala mają ciupagę, a spod Żywca mają kij. Różnic jest więcej, chociażby taka, że górale podhalańscy nazywani są „czarnymi”, bo mają na czarno wyszywane na spodniach parzenice – tłumaczy Antoni Konopka.
Przyznaje, że choć swoją tożsamość posiada, to stroju góralskiego nie ma.
Natomiast 35-letnia Kamila Pierzga z Sidziny należy do pokolenia, które już niewiele mogło usłyszeć o przeszłości dziadków z Żywiecczyzny. Zamówiła więc sobie strój góralski w pracowni strojów regionalnych w miejscowości Radziechowy-Wieprz koło Żywca.
– Przy różnych uroczystościach kościelnych lub patriotycznych nasze góralki zakładają swoje stroje. Na Piotra i Pawła mamy odpust i ksiądz proboszcz poprosił o wystawienie naszego sztandaru góralskiego. W takich okolicznościach górale też są w strojach regionalnych – podkreśla Kamila Pierzga.
Tradycyjny strój góralski tani nie jest
Okazuje się, że ten prawdziwy strój to dość kosztowna sprawa. Dla kobiety wraz z kierpcami, chustami i dodatkami to wydatek około 2 tys. zł. Męski jest droższy, kosztuje około 2,5 tys. zł. Już choćby ze względu na sam skórzany pas, za który trzeba dać około 900 złotych.
– W Sidzinie mieszkają wyłącznie górale, ale w gminie są sołectwa, gdzie mieszkają górale i kresowianie. Jak widać, nauczyliśmy się podtrzymywać nasze dwie kultury, tą góralską i tą kresową. I nie łączymy dwóch ważnych imprez, we wrześniu kresowej, a latem góralskiej – podkreśla pani Kamila.
W tradycji góralskiej ważna jest noc św. Jana z puszczaniem wianków. Ponadto corocznie w czerwcu, od sześciu już lat organizują w Sidzinie festiwal folkloru góralskiego. I zawsze goszczą z tej okazji gminę partnerską Radziechowy-Wieprz z Żywiecczyzny.
– Stąd główna ulica w sołectwie Sidzina nazywa się Radziechowska. Tam, na Żywiecczyźnie, kultura góralska kwitnie, bo wszystko tam jest tak, jak było. Teraz do folkloru dokładają jeszcze serce. A my się tego wszystkiego uczymy, żeby wskrzesić – zauważa Kamila Pierzga.
Uczą się więc tańców góralskich, a w Sidzinie częstują kwaśnicą góralską. Bo, póki co, z góralskiej przeszłości w menu tyle pozostało.
Wydawało się, że wszystko pójdzie w zapomnienie
Na coroczny festiwal góralski przyjeżdżają różne zespoły góralskie, także z Podhala.
– Te góralskie imprezy zawsze odbywają się z dużym rozmachem – mówi Kamila Pierzga. – W tym roku na naszej scenie wystąpiło dwieście osób.
W przeszłości, po wojnie, był w Sidzinie zespół góralski. Ale jak jego członkowie poumierali, to wydawało się już, że to wszystko pójdzie w zapomnienie. Ale nie poszło, w gminie Skoroszyce powstało stowarzyszenie Związek Podhalan, które jest oddziałem z Nowego Targu.
– Chcemy kultywować kulturę góralską, wracamy do naszych korzeni. Pokazujemy ją i świętujemy tak, jak to robili nasi dziadkowie – mówi pani Kamila.
Co jeszcze zostało z góralszczyzny?
– Do końca życia mój dziadek nosił góralski kapelusz, jadł możliwie najprostsze posiłki, z mąki na wodzie. Dziadkowie przywieźli ze sobą tradycję jedzenia „Studzionki” na Wielkanoc. Czyli krojony chleb, kawałki wędzonego mięsa, chrzan i jajka. I to wszystko wymieszane z kwaśnym mlekiem – wspomina Antoni Konopka.
Zaznacza, że to nie jest potrawa dla każdego. Zresztą, w naszym wielokulturowym województwie takich potraw „nie dla każdego” jest zdecydowanie więcej. Ciekawe, czy wnuki wracają do nich ze względu na walory smakowe, czy może bardziej z potrzeby powrotu do tego, co było.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.