Trwa szacowanie strat po powodzi w gminie Prudnik. Już teraz wiadomo, że wyniosą setki milionów złotych. Ile dokładnie, okaże się w najbliższych dniach. Niespokojnie w mieście było już w piątek 13 września, choć rano rzeka Prudnik była jeszcze w korycie. Stan alarmowy dla całej gminy miasto ogłosiło wieczorem.
– Już w sobotę rano widzieliśmy wielki nawał wody – relacjonuje Grzegorz Zawiślak, burmistrz Prudnika.
– Mieszkańcy szybko włączyli się do zabezpieczania miasta, każdy chciał ratować mienie. Tak rozpoczęła się walka z ogromną wodą. W sobotę przepływ wynosił 100 proc. kontrolowanego zrzutu na tamie w Jarnołtówku, czyli 50 m3 na sekundę…
Od sobotniego wieczora pojawiały się zapory na rzece Prudnik (będącej dopływem Osobłogi, jednej z głównych rzek Gór Opawskich) i na Złotym Potoku (lewym największym dopływie Prudnika). Po nocy, w niedzielę rano, Prudnik zalewała już stopniowo woda, a część miasta była sparaliżowana bez możliwości wjazdu. Woda zaczęła przelewać się górą tamy w Jarnołtówku, jej ilość stała się niekontrolowana i nie mieściła się w korycie rzeki. Bardzo szybko zaczęło się zalewanie posesji i domów.
Stan wody wyższy niż w 1997, ale domy są całe
Burmistrz Zawiślak mówi, że stan rzeki w niedzielę 15 września był wyższy niż w 1997 roku. Według stanu wodomierzy – o kilkanaście centymetrów. Szkody z pewnością ograniczyły prace hydrologiczne wykonane na Złotym Potoku po powodzi tysiąclecia.
– Niemniej jednak, straty są odczuwalne. Czujemy, że jesteśmy zbyt słabo zabezpieczeni przed tego typu wodą – przyznaje. – W 1997 roku woda zabierała także domy. A teraz, choć woda też była brutalna i większa, niż w 1997 roku, to nie zniszczyła domów. Nie mamy na razie takich informacji. Są oczywiście zalania i duże szkody remontowe, choć z pewnością byłoby gorzej, gdyby tama z 1909 roku w Jarnołtówku została przerwana. Wtedy mówilibyśmy prawdopodobnie też o ofiarach śmiertelnych. Dlatego, że spływ był dość intensywny. Mówimy o kilku milionach kubików wody, które mogły zalać dolinę Złotego Potoku. Bliźniacza zapora, w Bystrzycy Kłodzkiej, nie wytrzymała. Wniosek jest taki, że ponadstuletnie urządzenia hydrologiczne, wymagają większej dbałości i remontów. Tym bardziej, że już wiemy, że nasza tama przesiąkała.
– Ze wstępnych informacji wynika, że 50 proc. mostków i kładek w gminie uległo uszkodzeniu. Woda zalewała także miejscowości, które nie miały dostępu do rzeki – przez weekend nawet trzykrotnie. Praktycznie wszystkie miejscowości na terenie gminy, w mniejszym lub większym stopniu, były zatopione – podaje burmistrz Zawiślak.
Gmina Prudnik – tutaj są największe zniszczenia
Do największych zniszczeń doszło w Prudniku w rejonach przy rzece oraz pobliskich wioskach: Łące Prudnickiej i Moszczance oraz – leżących już w sąsiedniej gminie Głuchołazy – wsiach Jarnołtówek i Pokrzywna. Trudna sytuacja panowała w Rudziczce, Mieszkowicach, Szybowicach, Czyżowicach czy Niemysłowicach.
– W niektórych momentach woda na drogach sięgała 1,5 m albo i więcej. Były miejsca, gdzie nie mogła przejechać nawet ciężarówka – mówi burmistrz.
W Prudniku, w niedzielę w krytycznym momencie, ewakuacja objęła 150 osób do wyznaczonych punktów. Kolejnych 1000 ewakuowało się na własną rękę. Oba mosty (na ul. Nyskiej i Batorego) były zamknięte.
– Na tę chwilę nie mam informacji, by mosty były wykluczone z eksploatacji – mówi Grzegorz Zawiślak.
– Całkowitą ocenę ich stanu będzie można dopiero określić, gdy woda zejdzie niżej.
Zalaniu uległy m.in. dwa duże zakłady Pionier i Henniges Automotive, stadion miejski, pobojowisko przypomina hala „Obuwnika” (woda sięgała tam 2 m). Ucierpiały mieszkania na parterze lub piwnice, a na terenach wiejskich gminy – całe posesje i gospodarstwa.
– Walczyliśmy także o zabezpieczenie oczyszczalni. Na tę chwilę, mimo problemów z w pełni normalnym działaniem i oczyszczalni, i wodociągów, to na terenach zalanych jesteśmy chyba jedyni, gdzie to funkcjonuje. Choć w utrudnionym zakresie. Wodę można wypić po przegotowaniu – informuje burmistrz.
Gmina Prudnik po powodzi – wielkie sprzątanie i odbudowa. „Osuszacze na wagę złota”
Największym problemem popowodziowym Prudnika okazała się zalana stacja transformatorowa, tzw. GPZ, czyli główne zasilenie Prudnika. Dlatego większość miasta nie miała prądu. W gminnym sztabie kryzysowym zasilania nie było prawie dwa dni – od soboty do niedzieli. W poniedziałek wieczorem w większej części miasta prąd udało się już przywrócić.
– Stacje transformatorowe wciąż mamy zalane – tłumaczy burmistrz. – Ten prąd nie może wrócić w jednym momencie, proces przywracania transformatorów do użytkowania wymaga czasu, usunięcia wody.
Jak dodaje, poważnym problemem były sytuacje, gdy ludziom popadały baterie w telefonach i nie mogli ich naładować. W efekcie nie mogli śledzić miejskich komunikatów w sieci.
– Stąd wnioski na przyszłość, że zawsze warto mieć w domu awaryjne źródło zasilania, np. naładowane power banki – zaznacza. – W obliczu takich zdarzeń informacja jest kluczowa.
– Teraz sprzątamy miasto, do pomocy mamy od niedzieli 40 żołnierzy WOT i liczne grupy strażaków z kilkudziesięciu samorządów z całej Polski – mówi Grzegorz Zawiślak. – W krytycznym momencie pomagało nam kilkuset strażaków zawodowych i ochotników.
Dodaje, że obecnie kluczowy jest sprzęt i wyposażenie do porządkowania i odbudowy miasta. To m.in. worki na śmieci, łopaty, taczki, środki dezynfekujące.
– A na wagę złota są osuszacze – podkreśla. – Umieszcza się je w pomieszczeniach i wyciąga z nich wodę. To pierwszy krok przed remontem. W kolejnych etapach mieszkańcy będą potrzebowali materiałów budowlanych.
Czytaj także: Głuchołazy wyglądają jak po wojnie. „Co najmniej cztery lata na odbudowę”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.