By zrozumieć, gdzie ulokowane są tablice dwujęzyczne w województwie opolskim warto przyjrzeć się deklaracjom narodowościowym w tzw. gminach mniejszościowych. Więcej niż 30 procent Niemców ma tylko wspomniany Radłów, który osiągnął rekordowe w ostatnim spisie 34,91 procent.
Tak wyglądają procenty
Co najmniej 20 procent mniejszość niemiecka stanowi w ośmiu gminach:
- Strzeleczki (29,45),
- Walce (28,41),
- Biała (28,41),
- Cisek (24,79),
- Zębowice (24,60),
- Polska Cerekiew (21,53),
- Reńska Wieś (21,04),
- Lasowice Wielkie (20,75).
Wskaźnik pomiędzy 10 a 20 procent mieszkańców deklarujących narodowość niemiecką notujemy w 22 gminach:
- Izbicko (19,40),
- Chrząstowice (18,38),
- Kolonowskie (18,38),
- Leśnica (18,04),
- Prószków (17,96),
- Gorzów Śląski (16,91),
- Murów (16,90),
- Głogówek (16,15),
- Łubniany (15,51),
- Pawłowiczki (15,50),
- Dobrodzień (15,48),
- Ujazd (14,97),
- Turawa (14,96),
- Jemielnica (14,78),
- Dobrzeń Wielki (14,61),
- Tarnów Opolski (13,75),
- Popielów (13,51),
- Olesno (12,89),
- Komprachcice (12,21),
- Gogolin (11,85),
- Ozimek (11,78),
- Bierawa (10,97).
Więcej niż 5 procent Niemców, ale mniej niż 10 ma sześć gmin:
- Dąbrowa (9,81),
- Kluczbork (5,43),
- Krapkowice (9,88),
- Zdzieszowice (7,29),
- Strzelce Opolskie (7,14),
- Zawadzkie (5,78).
Gdyby czytać te wyniki w izolacji, można by je uznać za co najmniej poprawne. A nawet za dobre – mniejszość jest obecna w tych samych gminach, co w spisie powszechnym z roku 2011. Ale jeśli wyniki dwóch spisów porównamy, nie sposób nie zauważyć, iż w zdecydowanej większości gmin mniejszości niemieckiej ciągu jednej tylko dekady ubyło.
W poprzednim spisie więcej niż 30 procent Niemców deklarowano w czterech gminach: Cisku, Reńskiej Wsi, Strzeleczkach i Białej. Więcej niż 20 procent aż w piętnastu (przypomnę – teraz jest takich gmin osiem). Co ważniejsze, tam gdzie liczba deklaracji niemieckości spadała, to często aż o 10 procent lub niewiele mniej.
Lepszy niż przed dekadą wynik zanotowało tylko pięć gmin: Radłów, Walce, Polska Cerekiew, Chrząstowice i Gorzów Śląski, ale są to zazwyczaj niezbyt duże wzrosty.
Tablice dwujęzyczne w województwie opolskim – tu stanęły pierwsze
Ciekawy jest fenomen Radłowa. Wójtem gminy jest od lat Polak, Włodzimierz Kierat. I właśnie Radłów był pierwszą gminą, w której we wrześniu 2008 roku stanęły dwujęzyczne tablice.
– W 2011 też mieliśmy dobry wynik spisowy. Powyżej 28 procent – mówi Sylwia Kus, liderka mniejszości i sekretarz w gminie Radłów.
– W ostatnim spisie jeszcze się poprawiło. Ujawniło się, że mieszkańcy mieli świadomość, że mogą podawać więcej niż jedną narodowość. Chętnie podawano także śląską. Obywatele zaakceptowali ten mechanizm, że mogą podawać to, co mają w sercu, bez udawana. To, że wprowadziliśmy dwujęzyczne tablice jako pierwsi, to że wójtem jest Polak, na pewno miało znaczenie. W naszej gminie nikt nie powinien wątpić, że wielokulturowość to jest wartość dodana. Nie trzeba się tego wstydzić. No i myśmy naprawdę bardzo rzetelnie – także jako mniejszość – i na zebraniach i w sieci – informowali o możliwościach, jakie daje spis powszechny. Kto tylko chciał się dowiedzieć, miał świadomość, jakie ma szerokie pole manewru.
– Mieliśmy, jak wszystkie gminy, utworzone punkty dla dokonania samospisu, ale też prowadziliśmy w naszych DFK dyżury, przede wszystkim dla osób starszych – dodaje Sylwia Kus.
– A polityczna nagonka na Niemców prowadzona przez niektórych polityków być może w naszej gminie wywarła wpływ przeciwny. Przynajmniej niektórym dodała odwagi, żeby się do swojej tożsamości uczciwie przyznać.
Związek wyników spisu z tablicami jest ważny. I to nie tylko w pionierskim Radłowie. Ponieważ według ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, podwójne tablice można ustawiać tylko w tych gminach, gdzie mniejszość stanowi 20 procent ludności.
Mimo to to nie oznacza, że ktoś będzie natychmiast te tablice zdejmował tam, gdzie postawiono je kiedyś, gdy ten warunek był spełniony. A teraz mniejszości jest mniej. Część gmin już w 2011 miała wynik gorszy od wymaganego, a tablice zostawiono. Nie tknął ich także skądinąd niechętny mniejszości niemieckiej w Polsce i Niemcom znad Renu rząd PiS-u.
Tablice dwujęzyczne w województwie opolskim. „To prawo nabyte”
– Pytano o tablice naczelnika Rzemieniewskiego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych już 10 lat temu i odpowiedział, że prawo wstecz nie działa – wspomina Rafał Bartek, lider TSKN i VdG.
– W tej interpretacji prawo do ustawienia tablic jest traktowane jako nabyte. Autorzy ustawy byli tak mądrzy, że gminom, w których mniejszości było mniej niż 20 procent, a tablice chciały mieć, zostawili furtkę w postaci społecznych konsultacji. I praktycznie wszystkie gminy je przeprowadziły, by mieć pewność społecznej akceptacji tego pomysłu.
Za tym, by tablice na swoim miejscu zostawić, stoi nie tylko obawa przed „wojną tablicową”, ale i tendencja szerząca się w Europie, by stawiać je tam, gdzie mniejszość stanowi 10 procent, a w niektórych krajach i tyle nie trzeba. Pomysł, by próg obniżyć pojawił się i u nas, ale prezydent Duda – wtedy świeżo wybrany – ustawę z poprawkami zawetował.
– Prawo do tablic, które już stoją, traktuje się jako prawo nabyte – potwierdza prof. Grzegorz Janusz z UMCS w Lublinie, ekspert od praw człowieka, w tym praw mniejszości.
– Było to rozważane na Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych po spisie 2011 roku. Przy czym jest to utrwalona przez lata tzw. dobra praktyka. W ustawie nie ma zapisu, że tablice raz postawione są już na zawsze. Natomiast potwierdzam, że od tak wysokiego progu jak 20 procent się odchodzi. Słowacy z 20 procent zeszli do 15. Czesi do 10. Ale u nich reguluje to nie prawo dotyczące mniejszości, ale ustawa o gminach. W Austrii, gdzie próg poprzednio wynosił 25 procent. Trybunał Konstytucyjny już w 2001 roku uznał, że znaczna liczba członków mniejszości to jest już 10 procent. W Niemczech, Szwecji Norwegii i Finlandii całkowicie zrezygnowano z progów. Podwójne tablice można ustawiać w tradycyjnych miejscach zamieszkania przez daną społeczność mniejszościową. Nawet jeśli ta mniejszość liczy tam sobie obecnie 10 osób.
Wyniki spisu – zadziałały dwa efekty
Wróćmy na chwilę do wyników spisu. Rezultat końcowy jest taki, że w całym regionie liczba deklaracji narodowości niemieckiej spadła w ciągu 10 lat z 78157 w czasie spisu w 2011 roku do 59.911 w 2021. A więc o nieco ponad 18 tysięcy. Jest to o tyle zaskakujące, iż całej Polsce spadek jest śladowy: było 144.236 Niemców, jest – po wszystkich poprawkach – 144.177.
Wydaje się, że zadziałały tu dwa efekty. Pierwszy: Ludzie, mieszkańcy województwa opolskiego też, częściej niż kiedyś przemieszczają się w poszukiwaniu pracy nie tylko za granicę. Ale i wewnątrz kraju. Niemieckość deklarowano we wszystkich regionach. I była to być może, przeciwna do zamierzonej przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Druga przyczyna – reakcja na atakowanie Niemiec i Niemców wszędzie, gdzie się tylko da.
Mniejszość coraz mniej liczna
Ubocznym, choć dotkliwym dla mniejszości skutkiem spadku liczby członków mniejszości jest utrata posła na Sejm RP. Mechanizm jest bardzo prosty: mniejszościowego elektoratu ubyło, ten, co jest, częściowo wziął udział w plebiscycie Zjednoczona Prawica kontra zjednoczona opozycja. Ludzie poszli do urn tłumnie i trochę głosów do mandatu Niemcom zabrakło. Ponieważ demografia miała na to wpływ przemożny.
– W moim kole DFK z członków założycieli na tym świecie został jeden – przyznaje jedna z lokalnych liderek TSKN. – Proszę pójść na cmentarz w swojej parafii – radzi reporterowi „O!Polskiej” inny działacz MN – i najpierw zobaczyć, jak wiele osób w ogóle w ostatniej dekadzie odeszło. A potem policzyć sobie, jak wielu z tych zmarłych między jednym a drugim spisem należało do mniejszości.
Trudno zaprzeczyć, że jeśli ktoś – a takich osób było bardzo wiele – zaangażował się w organizowanie struktur mniejszości, zbieranie podpisów itd., osiągając wiek emerytalny pod koniec lat 80. XX wieku, to dziś zwykle albo jest bardzo sędziwy, albo przeszedł na drugą stronę życia.
Owi – jak się ich ładnie w mniejszości nazywa – rycerze pierwszej godziny mieli zwykle bardzo ugruntowaną niemiecką tożsamość. Kiedy ich gwałtownie ubywa, ubywa też deklaracji o przynależności do mniejszości niemieckiej.
Depopulacja ma duże znaczenie
Depopulacja jest zjawiskiem, które w Polsce dotyka zarówno mniejszość, jak i większość. Niski przyrost naturalny powoduje, że wszystkich nas ubywa. A mniejszości czasem nawet bardziej. Bo jej członkowie chętnie i często, jeśli nawet nie stale, to czasowo migrują. Albo z powodu studiów w Niemczech, albo znajdując pracę na Zachodzie.
– Ponadto młodsze pokolenie często w ogóle odchodzi od opisywania siebie w kategoriach narodowych – zauważa Waldemar Gielzok, lider Niemieckiego Towarzystwa Oświatowego.
– Wpływ na deklaracje narodowościowe może też mieć zaostrzanie się w ostatnich latach. Szczególnie w mediach publicznych – retoryki nawet nie tyle narodowej, co nacjonalistycznej. Towarzyszyła temu często antyniemiecka narracja. Podobna do tej, jaką pamiętamy z PRL-u, kiedy taka retoryka miała pełnić funkcję integrującą polskie społeczeństwo. Ona mogła zwłaszcza u osób starszych powodować lęk przed ujawnieniem swojej niemieckiej tożsamości. Nie pomogło też to, że starsze pokolenie, mające zwykle silniejsze przywiązanie do niemieckości, stosunkowo słabo posługuje się komputerem i internetem. Te zaś niezbędnymi, by móc dokonać samospisu.
Tablice dwujęzyczne w województwie opolskim. Ostrożnie z tymi wynikami
– Ostrożnie do wyników spisowych – tych sprzed ponad dwóch lat i tych dla mniejszości lepszych, sprzed dwunastu – podchodzi Rafał Bartek.
– W 2011 roku przepytano w spisie tylko 20 procent mieszkańców. Przemnożony wynik był więc trochę matematyczny. W 2021 przepytano, jak poinformował GUS, 96 procent mieszkańców Polski. Na komisji sejmowej zapytałem prezesa GUS, skąd wzięły się – wprowadzone po czasie – korekty wyniku spisowego. Usłyszałem w odpowiedzi, że dane pobierano z różnych systemów. Nie wiem, skąd pobierano, skoro mnie, Rafała Bartka, i miliony innych ludzi zapytano wprost, jakiej są narodowości. Dlatego też nabrałem wątpliwości co do wyników. Mimo to przyznaję, że wpływ na nie miała także aktywność naszych struktur. Robiliśmy kampanię zachęcania i pomagania przy samospisie. Na tę aktywność struktur w kontekście wyniku wyborów trzeba patrzeć krytycznie.
Zdaniem lidera mniejszości, wpływ na wyniki mogła mieć praktyczna postawa rachmistrza spisowego.
– Mógł być obiektywny. I bez emocji pytać o narodowość. Albo mógł ja wpisać, nie pytając. Bo przecież mieszkamy wszyscy w Polsce oraz – i to jest trzeci wariant – mógł przypomnieć, zwłaszcza na naszym terenie, że ta możliwość wybrania innej narodowości istnieje – uważa Rafał Bartek.
– Ostatecznie, niektóre wyniki spisowe są zaskakujące. W mojej gminie, Chrząstowice, akurat Niemców przybyło. Ale szczerze mówiąc, nie mam pomysłu na to, dlaczego tak się stało. Poza tym, że mamy w miarę sprawne struktury DFK i Związek Młodzieży Mniejszości Niemieckiej, a jego członkowie byli w czasie spisu bardzo aktywni.
Wnioski dają do myślenia
Analiza spisowych deklaracji przynosi różne ciekawe wnioski. Gmina Reńska Wieś choć zanotowała spory spadek w ciągu międzyspisowej dekady, znalazła się w elitarnej grupie gmin z wynikiem powyżej 20 procent.
– Nasza gmina zmieniła się. Dlatego też młodzi mieszkańcy z miasta, czyli zazwyczaj z Kędzierzyna-Koźla, napływają chętnie. Ale akurat oni zwykle nie utożsamiają się z niemieckością, a i ze śląskością niezbyt często – przyznaje wójt Reńskiej Wsi, Tomasz Kandziora.
Słowem, przybywa nam nowych mieszkańców, to nas bardzo cieszy, ale oni mniejszości nie wzmacniają. Tam, gdzie mniejszość cieszyła się dobrymi wynikami w spisie, często dużo było deklaracji za śląskością. I ja tego nie traktuję jako konkurencji. Są to bowiem nierzadko ci sami ludzie, którzy przyznali się do niemieckości. A są jeszcze Ślązacy – Ślązacy i Ślązacy – Polacy. To jest inny odcień podobnej grupy. Oni też są otwarci na wielokulturowość, na gwary itd.
– W dobrym wyniku spisowym na pewno pomagała aktywność kół mniejszości, życie kulturalne – dodaje Tomasz Kandziora. – Nie chowamy się ze swoją niemieckością po kątach. Ale jednocześnie jesteśmy otwarci. Każdy może przyjść. Na przykład na koncert, na spotkanie, do orkiestry czy Niemieckiej Szkółki Piłkarskiej. W związku z tym włączamy wszystkich, którzy chcą. To nas nastraja pozytywnie.
Zaskoczenie w gminie Gogolin
Z kolei pewnym zaskoczeniem może być spisowy wynik uzyskany w gminie Gogolin. W mateczniku mniejszości niemieckiej, związanym z postacią założyciela jej struktur Johanna Krolla, do niemieckości przyznało się mniej niż 12 procent mieszkańców (11,85), śląskość deklarowało więcej – 16,59 procent. Popularne przed laty określenie mniejszości niemieckiej jako „gogolińscy Niemcy” zdaje się przechodzić do historii.
– Gogolin był kolebką mniejszości. I tego nie da się wymazać – mówi przewodniczący tamtejszego DFK Krystian Polański. – Uważam, że zakładka z opisem tej historii powinna się znaleźć na stronie Gogolina. Bo miasto może być z tego dumne. Napiszmy to po polsku, po niemiecku i w innych językach. Pokażmy, że jesteśmy z mniejszości, jej kultury i historii dumni. To, że raz na jakiś czas przyjedzie do nas z Schongau orkiestra, to za mało. Ponieważ ludziom byłoby łatwiej do niemieckości się przyznać, gdyby ona była doceniona. A nie tylko w samym DFK. Byłoby dobrze, gdyby działalność mniejszości – nie tylko u nas – znalazła się w strategiach gmin.
– Duży procent ludzi w latach 60. i 70. wyjechał na Zachód, a wrócili i wracają nieliczni – dodaje Krystian Polański. – Niemieckiej tradycji nie miał specjalnie kto przekazać i promować. Ta transmisja się zerwała i to ma na wynik spisu negatywny wpływ.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.