„Ponieważ tedy wszystkie hazardowe gry substancji lub majętności Familii i dobrym obyczajom szkodliwe są i szczęśliwość kraju przerywają, a My dla Królewskiego pieczołowania o szczęśliwość Poddanych Naszych takowym szkodliwym nieporządkom dalej przeglądać i onych cierpieć nie myślimy, ale raczej takowym niebezpiecznym grom koniecznie zabronić i one wykorzenić chcemy” – pisał w „Edykcie przeciwko grom w karty” 9 lutego 1787 roku król pruski Fryderyk Wilhelm (pisownia tego cytatu uwspółcześniona – przyp. red.)
Edykty królewskie w Opolu: hazard zakazany
– Pierwszy edykt, jaki zwrócił naszą uwagę, dotyczył właśnie gry w karty – mówią Justyna Sowińska i Małgorzata Blach-Margos z Oddziału Popularyzacji Zasobu Archiwalnego Archiwum Państwowego w Opolu. – On był „bohaterem” pierwszej wystawy przygotowanej na jedną z Nocy Muzeów. W roku 2024 wydobyłyśmy ich więcej, by zaprezentować je Opolanom.
Ekspozycja była w październiku ustawiona przed budynkiem opolskiego archiwum. Obecnie można ją oglądać na stronie internetowej „Archiwum w zasięgu”.
– Cesarz specjalnym dokumentem zakazał gry w karty. A tym, którzy grali lub udostępniali miejsce na tę rozrywkę, groziły surowe konsekwencje – podkreśla Justyna Sowińska. – Były to zarówno kary finansowe (od 100 do 1000 czerwonych złotych dla bankierów i od 50 do 300 czerwonych złotych dla graczy), jak i kary cielesne. Kto nie miał pieniędzy na grzywnę, musiał namiętność do gry odpokutować w fortecy.
Stanowił o tym edykt wydany w Berlinie. To nie był akt prawny wydany lokalnie, na miejscu. Sam władca uznał gry hazardowe za sprzeczne z prawem, szkodliwe i godzące w ówczesne zasady życia społecznego.
W zasobach Archiwum Państwowego w Opolu znajdują się edykty, rozporządzenia, patenty, instrukcje, deklaracje i listy będące świadectwem pruskiego prawodawstwa na Śląsku. Ich wydawanie było przejawem sprawnie oraz nowocześnie działającego systemu władzy. Opartego na rozbudowanej administracji i kontrolowaniu. Nie tylko instytucji czy urzędów, ale także życia prywatnego zwykłych obywateli. Ich liczba przekracza sto egzemplarzy.
– Podobne edykty królewskie były wydawane zarówno w Berlinie, jak i w Poczdamie i Wiedniu. A potem rozsyłane do poddanych w terenie – zwraca uwagę pani Justyna. – Ten dotyczący hazardowej gry w karty został sporządzony także w języku polskim.
Jest to o tyle zaskakujące, że przecież Opole nie należało wtedy do Polski, lecz do Królestwa Prus. Więcej, ledwo parę lat po wydaniu edyktu Polska w ogóle zniknęła z mapy Europy. Ale najwyraźniej część mieszkających tu poddanych na co dzień komunikowała się ze sobą po polsku.
Wspomniany edykt stanowił, iż grzywny groziły grającym na pieniądze miłośnikom hazardu oraz karczmarzom, którzy pozwalali im grać w prowadzonych przez siebie gospodach czy szynkach. Dla służby, ludzi pracujących w karczmach, którzy nie zgłosili, że na terenie ich miejsca pracy uprawiany jest zakazany hazard, królewski edykt przewidywał karę chłosty.
– Ciekawostką jest to, że z dokumentu dowiadujemy się, które konkretnie gry zostały zakazane – dodaje Małgorzata Blach-Margos. – Były to między innymi takie gry, jak faraon i biribi. My w swoim czasie dotarliśmy do ich zasad i graliśmy w nie w archiwum we wspomnianą Noc Muzeów.
Większość edyktów została oczywiście sporządzona po niemiecku. Z czasem część – jak wspomniano – ukazywała się po polsku. By były zrozumiałe dla zwykłych obywateli na co dzień po polsku mówiących. Ale w archiwalnych zasobach znalazły się też dokumenty niemiecko-francuskie. Taki właśnie edykt stał na straży państwowego monopolu na sprowadzanie, ale także na palenie kawy.
Za czym węszy poborca podatkowy
– Po wojnie siedmioletniej (1756 – 1763 – przyp. red.) panowała wysoka inflacja na skutek złego zarządzania finansami państwa – opowiada Małgorzata Blach-Margos.
– Żeby uzdrowić tę sytuację, do Prus ściągnięto w 1766 roku francuskich poborców podatkowych. Ich zadaniem było pilnowanie, czy w domach nie jest palona zielona kawa. Był to bowiem w tamtych czasach artykuł obłożony akcyzą. Żeby tę akcyzę obejść, ludzie kupowali zieloną kawę – można ją było nabyć za małe pieniądze – i palili ją sami na patelni w domu. Owi francuscy poborcy podatku dosłownie węszyli pod oknami domów, czy nie poczują zapachu palonej kawy. Prawdopodobnie właśnie po to ten akt prawny jest dwujęzyczny – niemiecki i francuski, żeby funkcjonariusze znad Sekwany wiedzieli dokładnie, jakiego prawa mają się trzymać.
Amatorów dobrej kawy dekret ostrzegał, iż wszyscy, którzy znieważą zakaz jej palenia poza monopolem państwa, narażają się na surową karę pieniężną. Ich konkretnej wysokości edykt, a przynajmniej ten jego fragment, który znajduje się w zasobach opolskiego archiwum, nie precyzuje.
– Prawdopodobnie dokument ten stał nie tylko na straży ściągalności akcyzy – zwraca uwagę Justyna Sowińska. – Państwu pruskiemu chodziło także o to, by swoich obywateli raczej do picia kawy zniechęcać. Kawę naturalną trzeba było sprowadzać z odległych krajów. Z pewnością nie była tania. Chodziło więc o to, by spożycie takiego luksusowego artykułu ograniczyć. Oficjalna propaganda uważała tzw. prawdziwą kawę za niezdrową. W zamian propagowała kawę zbożową. Ta nie bardzo się wśród mieszkańców przyjmowała. Mieszano ją z kawą naturalną w różnych proporcjach. Ostatecznie zyskała ona uznanie, gdy zaczęto do niej dodawać cykorii.
Autorki wystawy zwracają uwagę, iż dekrety te były drukowane dużą, ładną czcionką i jednostronnie. Chodziło o to, by można je było bez problemu umieszczać w miejscach publicznych, na słupach czy tablicach, w urzędach, na bramach. Słowem – w miejscach, gdzie zbierało się wiele osób. Odczytywano je także z kościelnych ambon. Dopiero z czasem zaczęto je drukować dwustronnie i zszywać razem z aktami.
Centralna władza próbowała regulować także bardzo szczegółowe zagadnienia dotyczące codziennego życia nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Jeden z dokumentów nakazuje wycinać psom „robaka wściekłości”.
Gdzie jest „robak wściekłości”
– W tamtych czasach błędnie sądzono, iż pies ma pod językiem gruczoł będący siedliskiem wścieklizny. Wystarczy go zatem wyciąć, by usunąć źródło choroby – mówi pani Justyna. – Każdy, kto miał psa, miał też obowiązek spowodować, aby swojego czworonoga owego „robaka wścieklizny” pozbawić. Edykt nakazywał także wyłapywanie w tym celu psów bezpańskich.
– Dekret nakazywał ustanowienie na danym terenie konkretnego człowieka, który się wycinaniem tego zgrubienia zajmował – dodaje Małgorzata Blach-Margos. – Co pół roku pod karą czterech tygodni więzienia miał obowiązek wyszukiwać chore psy mieszkające w okolicy. Jeśli nie dopilnował swego obowiązku i pies chory na wściekliznę biegał po jego rewirze, człowiek taki był narażony na karę.
Edykt względem „Prętkiego ratowania przez nagłe Przypadki zaginionych w wodzie albo jakimkolwiek sposobem o utratę życia się przywiedzionych osób” z 1775 roku można uznać za prekursorką próbę regulowania zasad udzielania pierwszej pomocy osobom odnoszącym obrażenia w różnych zdarzeniach i wypadkach.
Królewskie dekrety generalnie bywają dosyć surowe. Sporo w nich gróźb rozmaitych kar. Ale „temu, który utopioną, zmarzłą lub przyduszoną osobę najpierwej znalazł, i oną na dalsze opatrzenie sprowadził, jeżeliby zaś zaginionemu przy zażywaniu nakazanych sposobów żywot został przywrócony”, władca obiecuje dziesięć talarów nagrody. A gdyby nawet jego wysiłek nie przyniósł pożądanego efektu, to za samą próbę ratowania i podjętą przy tym pracę, odważny ratownik mógł liczyć na pięć talarów gratyfikacji.
W roku pierwszego rozbioru Polski (1772) król pruski Fryderyk wydał instrukcję dotyczącą ścigania tułaczy, złodziei i poniewierców. Ten wydany w Poczdamie akt prawny miał przeciwdziałać tym, którzy stwarzali niebezpieczeństwo na drogach i gościńcach, okradając podróżnych lub dopuszczając się rozbojów. Dokument zobowiązywał urzędników powiatowych, aby raz na kwartał wizytowali teren sobie podległy i kontrolowali stan bezpieczeństwa jego mieszkańców.
– Inny edykt troszczył się o kształcenie, a zwłaszcza o praktykę położnych – dodaje pani Małgorzata. – Był to w tamtych czasach zawód poważany, cieszący się szacunkiem. Dekret nakazywał sprowadzanie kobiet w ciąży do szkół dla położnych, by te ostatnie miały możliwość uczenia się, jak z kobietami oczekującymi dziecka się obchodzić. Były to pierwsze placówki stanowiące połączenie szpitala położniczego z miejscem edukacji dla położnych.
Edykty królewskie w Opolu – czym wyściełać trumnę
Władca zajmował się nie tylko przychodzeniem swoich poddanych na świat, ale także ich pochówkiem. I to ze wszystkimi szczegółami. Centralne ustalenia regulowały również m.in. – w innym edykcie – zasady dotyczące farbowania tkanin czy eksportu lnianych nici. Wszystko dla dobra i korzyści mieszkańców Księstwa Opolskiego i Hrabstwa Kłodzko, jak czytamy w niemieckim tekście dokumentu.
Zwraca uwagę podniosły ton bardzo – zdawałoby się – praktycznego i szczegółowego dokumentu.
„Chcemy przeto – pisał do swych opolskich poddanych władca – aby niniejszy edykt był dostępny każdemu poprzez odczytanie go z kościelnych ambon oraz przez umieszczenie go w miejscach publicznych. Aby każdy mógł się nim kierować i zapobiegać ewentualnym szkodom. Spisano w Poczdamie 7 grudnia 1795 roku”.
– W edykcie regulującym zasady pochówków jest bardzo ciekawy zapis o tym, jak powinno się wyścielać trumnę, do której wkładany jest nieboszczyk – relacjonuje pani Małgorzata. – Dokument nakazywał, by nie używać do tego materiałów importowanych z zagranicy, ale tych produkowanych na miejscu. Dziś nazwalibyśmy to patriotyzmem gospodarczym. Inny edykt – w języku niemieckim – określa, jakie osoby mogą pracować w miejskich strukturach, a zwłaszcza należeć do rady miejskiej. Dokument zakazuje zasiadania w radzie osób spokrewnionych. Syn nie powinien do niej należeć razem z ojcem. Podobnie wnuczek z dziadkiem. Natomiast jeśli dwie siostry wyjdą za mąż, to ich mężowie – będący dla siebie szwagrami – mogą być miejskimi rajcami. Dekret nie uważał ich za krewnych. Bo też w sensie więzów krwi nimi nie byli. Natomiast zakazane było należenie do rady małżonków, rodzeństwa, zstępnych radnego (syn, wnuki, prawnuki itd.) i jego wstępnych (matka, ojciec, dziadkowie, pradziadkowie itd.). Wszystkie te szczegółowe ustalenia miały za zadanie zapobiegać korupcji.
Nieślubnym dzieciom nazwisko i herb
– Współcześni komentatorzy tych XVIII-wiecznych dokumentów zwracają uwagę, że wiele z nich było zaczątkiem tworzenia struktur nowoczesnego państwa i jego administracji – zauważają autorki ekspozycji.
Królewski majestat troszczył się najwyraźniej nie tylko o materialną stronę życia swoich podanych, ale i o ich morale, skoro jeden z dekretów nakazuje oficerom pruskiej armii, którym zdarzyło się mieć dzieci z nieprawego łoża, aby nie tylko je uznawali, ale także dawali im swoje nazwiska, a nawet tytuły szlacheckie i herby.
Jak wspomniano wyżej, przedmiotem troski władzy było także zdrowie obywateli.
– Znalazłyśmy osobny, już XIX-wieczny dokument regulujący postępowanie z osobami rażonymi piorunem – opowiadają opolskie archiwistki. – „Uwiadomienie, względem ratowania osób od pioruna uderzonych” opublikowane w „Amtsblatt Koeniglichen Oppelnschen Regierung” z 1819 roku informuje, „Co więc robić, kiedy w naszego przyjaciela piorun strzeli?”. „Zakopanie osób od pioruna uderzonych do ziemi, nayskuteczniejszy sposób do ratowania ich jest. Od miejsca, na którym człowiek od pieruna uderzonym został o 7 albo 8 łokci, ile można prętko dół w ziemi wykopany bydź musi. (Pisownia oryginalna). Osoba w tem stanie będąca wcale z wszystkich sukien rozebrana do tego dołu pokładzona i ziemią przykryta bydź musi, głowa sama na wierzchu ziemi w gorę podniesiona zostać powinna. A taka osoba kilka godzin w ziemi zakopana”.
Współczesne zasady pierwszej pomocy nie polecają takiego sposobu ratowania porażonych, zaliczając go do odległej historii medycyny.
– Zapis z tamtego edyktu, opatrzony stosowną ilustracją umieściłyśmy na Facebooku – mówią opolskie archiwistki. – Pod tym postem rozgorzała dyskusja. Jedna z pań napisała, że jej pradziadka lub dziadka jeszcze próbowano w ten sposób „leczyć” po porażeniu piorunem.
Czytaj też: Dzień Darczyńcy w Archiwum Państwowym. Przekazali bezcenne historyczne perełki
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania