Krzysztof Ogiolda: Trwa sierpień ogłaszany co roku przez Kościół w Polsce jako miesiąc trzeźwości. Mam wrażenie, że mniej się o tym mówi w porównaniu z latami mojej młodości. Także z ambon. Trochę, jak byśmy wszyscy mieli problem ze zdefiniowaniem, czym jest trzeźwość.
Ks. Marcin Marsollek: To jest nieszczęście, że trzeźwość kojarzymy u nas przede wszystkim, a czasem tylko z alkoholizmem. I sądzimy, że ona potrzebna jest tylko ludziom pijącym, w nałogu. A to jest styl życia, postawa życiowa. Można wręcz powiedzieć, że to cnota. I dotyczy każdego człowieka. Bo trzeźwość to postawa oparta na prawidłowo funkcjonującym rozumie i tak samo działającym sumieniu. Rozum funkcjonuje prawidłowo, kiedy człowiek myśli i wyciąga wnioski, analizuje swoje zachowania. Sumienie działa dobrze wtedy, kiedy potrafimy odróżnić dobro od zła. To, co mu szkodzi oddziela od tego, co mu daje zdrowie i nie ma problemu z wyborem. Jak robi coś nie w porządku i ma poczucie winy, dokonuje korekty swoich postaw.
– Ale pojawiają się głosy, słyszę je także w Kościele, że trzeźwość jest rzeczą dobrą, tylko dlaczego miesiąc trzeźwości w sierpniu? Jest gorąco, wielu z nas jest wtedy na urlopie. Dlaczego akurat wtedy nie napić się zimnego piwa?
– Też to cały czas słyszę. A przecież ten apel właśnie w sierpniu ma uzasadnienie. Najwięcej ofiar alkoholu na drogach jest właśnie w tym miesiącu. W 2022 roku w Polsce zatrzymano w sierpniu 22 tysiące nietrzeźwych kierowców. Myślę, że nikt z nas nie chciałby się z takim kierowcą po alkoholu spotkać. W 2023 roku było takich kierujących pojazdami 20 tysięcy. A ilu nie zatrzymano? Ile osób utonęło, pozostając pod wpływem alkoholu? Ten apel o używanie rozumu i sumienia, o trzeźwość jest ważny, bo my jesteśmy narodem alkoholików, narodem pijaków.
– Mocno powiedziane…
– Mocno, ale prawdziwie. Obyczajowość alkoholowa jest głęboko zakorzeniona w narodzie polskim. To się ciągnie przez wieki. Od zaborów, przez komunę aż po czasy współczesne.
– W wolnej Polsce się nie poprawiło?
– Nie tylko się nie poprawiło. Jest gorzej. Tego alkoholu, który sprzedaje się legalnie, statystyczny Polak wypija – w przeliczeniu na czysty spirytus – od 12 do 13 litrów rocznie na głowę. Ile jest alkoholu poza oficjalnym obiegiem, nie wiemy.
– Akcyza od każdej sprzedanej butelki zasila budżet państwa…
– Tym się nie możemy pocieszać. Wpływy z akcyzy za 2021 rok przekroczyły wprawdzie 13 miliardów złotych, ale jednocześnie z powodu nadużywania alkoholu państwo poniosło około 30 miliardów złotych strat. Takie były koszty leczenia, rehabilitacji osób poszkodowanych w wypadkach, naprawy szkód materialnych wyrządzonych przez osoby pod wpływem alkoholu itd. Dobrze na alkoholizowaniu się obywateli wyszedł tylko przemysł spirytusowy, bo on w tym samym roku zarobił 45 miliardów.
– Kiedy w głębokim PRL-u byłem dzieckiem, na moim osiedlu w mieście na czarnym Śląsku każdego dnia oglądałem podpitych, chwiejących się na nogach mężczyzn. Mówiliśmy gwarą, że ten i ów się „belonce”. Dzisiaj takiego „belontania” na naszych ulicach praktycznie nie widać. I nikt nie upija się prymitywnym „jabolem”. Wielu z nas stać na dobry, markowy alkohol.
– Ten zatruty alkohol obecny w winie patykiem pisanym szybciej dodatkowo degenerował żołądek, wątrobę i trzustkę. Ale drogi trunek to także alkohol. Często nie uświadamiamy sobie, że do południa w Polsce sprzedaje się statystycznie każdego dnia milion tzw. małpek. A ci, co je kupili, po „małpce” pracują, pozostając oczywiście pod wpływem alkoholu. Styl picia się w Polsce zmienił, bo też poprawił się status materialny statystycznego Polaka. Kołyszących się po alkoholu na ulicach rzeczywiście nie widać lub pojawiają się rzadko. Ale jednocześnie mamy więcej ludzi, którzy piją szkodliwie. To znaczy bez głowy, bez opamiętania. Mam na myśli picie grillowe, weekendowe, imprezowe.
– Dlaczego takie picie jest szczególnie szkodliwe?
– Bo statystyczny Polak nie ma umiaru. Pije w sposób odurzający. Musi go uderzyć w głowę.
– Kiedy jako młody człowiek pierwszy raz pojechałem do Niemiec, nie mogłem się nadziwić, kiedy gospodarze w różnych domach wprawdzie wyciągali butelkę „Korna”, czyli żytniej wódki, ale nalewali zwykle po 50 gramów i chowali flaszkę z powrotem do barku.
– A u nas ciągle trzeba pić do dna. A jak dno widać, łatwo zamówić taksówkę, która kolejne butelki przywiezie. To jest w naszym modelu picia ogromnie niebezpieczne, że impreza jest dobra właśnie wtedy, kiedy alkohol pijących styranizuje.
– Na drugi dzień wracamy do pracy.
– I oczywiście nie jesteśmy wydajni. Po mocnym alkoholizowaniu się powrót do jakiejś sensownej kondycji zajmie co najmniej pół tygodnia. Kolejna grupa pijących to są ludzie biznesu, polityki, medycyny, prawa i innych zawodów społecznego zaufania, którzy mają odpowiednie finanse i status społeczny. Oni używają alkoholu jako resetu, jako nagrody, odreagowania. I ten obszar ludzi się w Polsce poszerza. Mamy bowiem ogromną społeczną tolerancję na spożywanie alkoholu.
– Obserwuję także inne zjawiska. Bardziej optymistyczne. Kiedy na proszoną kolację czy spotkanie przyjeżdża ileś osób samochodami, to zapotrzebowanie jest na słodki napoje, soki, lemoniadę. Na alkohol nie, choć gospodarz ma pełny barek. A największym zaskoczeniem są ludzie młodzi, często dobrze wykształceni, robiący kariery w pracy, którzy alkoholu piją bardzo mało lub wcale. Sporo takich osób znam.
– Kiedy na imieninach, urodzinach czy innej rodzinnej imprezie jednak alkohol się pije, to zadaniem gospodarza jest, aby uczestnicy tej biesiady nie wsiadali do samochodów po alkoholu. To on powinien zadbać, żeby przywołać taksówkę, która gości bezpiecznie odwiezie. To, kto pojedzie z kim taksówką, albo kto pił nie będzie i pijącym pomoże dostać się do domu, najlepiej ustalić przed rozpoczęciem imprezy. Z pijanym możemy się nie dogadać. A jeśli dojdzie do wypadku, pretensje często spadają na solenizanta, na gospodarza spotkania: Gdyby nie twoje urodziny, mój bliski by nie zginął.
– Wracam do tych, którzy konsekwentnie nie piją, także wśród młodych…
– Część ludzi bardzo dba o zdrowy styl życia i ich świadomość jest większa. Ale takich osób jest stosunkowo mało. Mamy w Polsce 20 procent abstynentów z wyboru. I to jest pozytywna liczba.
– Będę się upierał, że wcale niemała. To jest – statystycznie – co piąty z nas.
– Życzyłbym sobie, żeby ta liczba wzrastała. Ale mamy też inne statystyki dotyczące młodych, nastoletnich ludzi. Inicjacja alkoholowa idzie w dół. Wiele osób zaczyna regularnie go spożywać w wieku 14-15 lat. Dziewczyny i młode kobiety piją na równi z mężczyznami, a czasem i więcej. Młodzi ludzie najwięcej alkoholu wypijają między osiemnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia.
– Kiedy wyjadą z domu i w akademiku albo na stancji korzystają z wolności bez wpływu rodziców?
– Potocznie mówimy, że zrywają się z łańcucha. I wchodzą w alkoholizowanie się. Związana z tym strata jest bardzo dotkliwa, bo do 21. roku życia mózg ciągle się rozwija. Robią sobie krzywdę, wcale o tym nie wiedząc. Zwłaszcza, że alkoholowi nierzadko towarzyszą także narkotyki i zachowania, których potem się żałuje.
– W połowie studiów mądrzeją?
– Wielu tak, ale niektórzy, niestety, już studiów nie kończą. Tak się bawili, że ich potencjał intelektualny znacząco ucierpiał. Tych ambitnych młodych, co z wyboru trzymają się od alkoholu z daleka, trzeba wspomagać i wzmacniać. A to nie jest łatwe, bo w polskiej obyczajowości ciągle ma się dobrze przymus napicia się.
– Ze mną się nie napijesz? Kto nie pije, ten kapuje itd.
– Kiedy nie możesz odmówić, to jest tyrania. Dlatego w Polsce są potrzebni abstynenci, żeby przełamać ten rodzaj terroru i przymusu picia. Żeby był możliwy zdrowy grill i zdrowa integracja.
– Tylko żebyśmy nie przesadzili i nie piętnowali każdego, kto na grillu napił się piwa.
– Nie w tym problem. Tylko w uszanowaniu tych, którzy z różnych powodów pić nie chcą. Żeby nie traktować jak intruzów tych wszystkich, którzy nie zamierzają pić i chcą się bawić na trzeźwo. Żeby uszanować ich wybór. Chodzi o to, byśmy się nie dawali styranizować i wmówić sobie, że skoro nie piję, to jestem gorszy. Kościół w sierpniu prosi o dobrowolny dar dla społeczeństwa. O to, by w społeczeństwie byli tacy ludzie, którzy będą spożywali alkohol rozumnie i z umiarem, albo w ogóle nie będą tego robili. Żeby wyspy trzeźwego życia były coraz większe.
– Rozmawiamy w poradni, gdzie ksiądz spotyka się z osobami na różne sposoby uzależnionymi. Nie tylko od alkoholu. Od czego jeszcze Polacy się uzależniają?
– Wszystkie uzależnienia zabierają człowiekowi wolność i godność. Degenerują go. Mamy dziś dużo uzależnień estetycznych. Osoba, która na nie cierpi, nie wymiotuje, nie pachnie brzydko itd. Ale także wtedy nałóg zmienia człowieka. A to się przenosi na relacje. Jeśli będziemy mieli w środowisku pracy człowieka, który jest w nałogu, to on będzie w napięciu, w stresie, w nawrotach. On nie będzie wydajny, skoncentrowany, będzie zawalał robotę. Chore będą jego miejsce pracy i jego dom.
– Jak reaguje społeczeństwo na takie osoby?
– Często wspieramy, ratujemy taką osobę w ten sposób, że ukrywamy jej problem, a ona nie ponosi konsekwencji. A jeśli ich nie ponosi, to często niczego z uzależnieniem nie zrobi.
– Jakiś przykład estetycznego uzależnienia?
– Od smartfonów, od mediów, zwłaszcza społecznościowych. Myślę, że cierpi na nie już nie co drugi, ale co pierwszy z nas. Gdzie nie spojrzymy, jest ktoś przyklejony do smartfonu.
– Ja sam w czasie igrzysk szukałem często – jako zapalony kibic – wyników olimpiady. Nawet jeśli naszym szło marnie…
– Ale przy okazji tych wyników, inne rzeczy też wpadały. Na oglądaniu jednej rzeczy, jednej informacji niemal nigdy się nie kończy. Uczymy jako terapeuci ludzi korzystania z mediów. Ale powinno się tego uczyć już w szkole. Dzieciaki na poziomie wczesnoszkolnym należałoby uczyć, jak korzystać z mediów w sposób celowy. Z refleksją: Po co ja sięgam? Czy korzystanie z sieci jest dla mnie rozwojowe, czy wnosi w moje życie jakąś wartość dodaną? Informacje powinny być weryfikowane, a pod wpływem zalewu informacjami, także fake newsami, często już nie myślimy, kupujemy wszystko.
– Co powinno dla nas być sygnałem, że uzależniliśmy się od swojego smartfonu?
– Kiedy staje się nierozłączny z nami. Leży obok widelca lub łyżki. Kiedy przy niedzielnym obiedzie siedzi pięć osób, ale one bardziej wpatrują się w swoje telefony niż rozmawiają ze sobą.
– Powinniśmy się w domu umawiać, że w czasie wspólnych posiłków wszyscy zostawiamy telefony w drugim pokoju?
– Właśnie tak. Muszą być przestrzegane pewne zasady korzystania z informacji. Powinniśmy się – nie tylko dzieci, dorośli też – umawiać, że w domu są takie przestrzenie i takie godziny, w których smartfonów ani telefonów nie używamy. Bez tego one nas oddalają od siebie nawzajem. Żyjemy w bańkach. A część ludzi z telefonem śpi, chodzi z nim do toalety. W dzień i w nocy. Jakby byli do niego przyklejeni. Efekt jest taki, że często podświadomie już z tej wirtualnej rzeczywistości nie wychodzimy.
– Całkiem niedawno potężny kryzys społeczny dotknął Wielką Brytanię. Doszło do zamieszek. Kilkaset osób aresztowano. Pojawiły się groźby wojny domowej. A wszystko zaczęło się od fałszywej informacji w internecie…
– Media społecznościowe mają ogromny wpływ na ludzkie zachowania. Siedzą w nich rozmaici trolle i manipulanci. Politycy doskonale o tym wiedzą. Często liczą na to, że przyjmiemy bezkrytycznie i bez sprawdzania podsunięte nam obrazy rzeczywistości za swoje. Jeśli nie docieram do faktów, nie uczę się, jak do nich docierać, to łatwo dam się zmanipulować.
– Od uzależnienia cyfrowego blisko do uzależnienia od pornografii. Jest jej w sieci pełno…
– W uzależnienie od pornografii wpadają coraz młodsi użytkownicy sieci. Nieświadomi, że wychodzenie z niego jest bardzo trudne i często trwa wiele lat. Przepiękna sfera seksualna w tej formie nie będzie służyć miłości. To, co na początku podnieca, po pewnym czasie podniecać przestaje. Grozi nam, że zaczniemy szukać czegoś innego, czego ekstra. Ale kiedy i ono nie wystarcza, sięgamy coraz głębiej, także w dewiacje, które komplikują życie. Z naruszeniem prawa włącznie. Zmysły nie myślą. Jak się im poddamy, wyłączając głowę, gotowe nas zniszczyć. Dlatego potrzebna jest postawa trzeźwości, od której rozpoczęła się nasza rozmowa. A bez niej bardzo łatwo skomplikować sobie życie. Bo istotą nałogu i uzależnienia jest przyjemność. My się na tę przyjemność nabieramy. Niewola jest często słodka. Ale tylko na początku. I jeszcze jedno. Jeśli będziemy mieli dziesięć przyjemności w życiu: ryby, ogródek, książki, bieganie, słuchanie jazzu, dłubanie w drewnie itd., to się nie uzależnimy. A jeśli mamy tylko jedną przyjemność, jest szansa, a nawet niebezpieczeństwo, że ona się stanie nałogiem.
Czytaj także: Smolasty zwalnia menadżera. Po koncercie w Nysie
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.