Jak mówi pani Maryla, sześć kobiet wymyśliło i zajęło się zorganizowaniem Łańcucha Nadziei, akcję trzymających się za ręce mieszkańców regionu. Takiej akcji w Polsce nie udało się nikomu dotąd powtórzyć,
To był upalny dzień 7 czerwca, o godzinie 15 wzdłuż trasy E40, od granicy z województwem katowickim, poprzez Strzelce Opolskie, Opole, Brzeg, aż do granicy z ówczesnym województwem wrocławskim ustawiali się Opolanie, by zaprotestować przeciwko rządowym planom likwidacji województwa. Stanęło ich blisko sto tysięcy!
W ludziach kipiało, bo to ciągle były pierwsze lata demokratycznej Polski, kiedy życie obywatelskie rozkwitało. A oddolny głos zaczął mieć znaczenie.
– Ela Kurek, nieżyjąca Danka Berlińska, nieżyjąca Maryla Szczygielska, Ula Ciołeszyńska, Grażyna Latocha, Alicja Zembaczyńska, no i ja – pani Maryla wylicza twórczynie „Łańcucha nadziei”. – Od Eli się zaczęło – dodaje pani Maryla.
Elżbieta Kurek, obecnie radna Opola, wówczas asystentka wojewody opolskiego Ryszarda Zembaczyńskiego mówi, że Łańcuch Nadziei, o którym później mówiła cała Polska, miał początkowo wielu przeciwników.
– Pomyślałam, że my tutaj od lat żyjemy razem: kresowianie, Ślązacy, górale. Stworzyliśmy unikalną wspólnotę. Dla nas nowy podział administracyjny kraju to byłoby coś więcej, niż tylko przesunięcie granic na mapie. Dlatego nie możemy pozwolić sobie na odebranie naszego województwa, musimy zademonstrować, że my jesteśmy razem i Opolszczyzny nie oddamy – wspomina Elżbieta Kurek.
Łańcuch Nadziei – mężczyźni nie wierzyli, że się uda
Powód potrzeby zademonstrowania jedności mieszkańców województwa opolskiego był jeszcze jeden.
– Najczęstszym zarzutem wobec przeciwników podziału Opolszczyzny było to, że to elity walczą o stołki. Dlatego im tak zależy na utrzymaniu województwa w tych granicach – tłumaczy Elżbieta Kurek.
– Zwolennicy rządu utrzymywali, że mieszkańcom jest to zupełnie obojętne, w jakim będą województwie. A to nieprawda. Inicjatyw opowiadających się za utrzymaniem województwa było wtedy bardzo dużo. Ludzie sami układali hasła, treść piosenek. Pomyślałam, że gdyby udało się stworzyć taki emocjonalny Łańcuch Nadziei, to przerwiemy tę kłamliwą narrację – wspomina.
W ludziach kipiało, nie zamierzali oddać swojego województwa.
– Widać było, że nie ma woli, by wejść do województwa dolnośląskiego, czy śląskiego – podkreśla Elżbieta Kurek.
Przyznaje, że do pomysłu sześciu pań wszyscy podchodzili sceptycznie.
– W tej sprawie były spotkania w Instytucie Śląskim, szczególnie panowie byli przeciwnikami. Wielu samorządowców mówiło, że to niemożliwe do zrealizowania. A policjanci mówili, że pomysł „Łańcucha” zakończy się wypadkami samochodowymi. I będziemy miały ludzi na sumieniu. Podśmiechiwano się z nas, ale dziewczyny powiedziały, że to musi się udać – mówi pani Elżbieta.
Problem ze sznurkiem
Po latach uważa, że to było niesamowite, aż kipiało, od oddolnej energii obywatelskiej. Wielką rolę odegrał ówczesny wojewoda Ryszard Zembaczyński. Chociaż był przedstawicielem rządu AWS, to jednocześnie wielkim orędownikiem aktywności obywatelskiej. I z tym oddolnym głosem bardzo się liczył.
– Żeby nie doszło do wypadków na trasie, to wymyśliłyśmy sznurek w niebiesko-żółtych barwach naszego województwa. Łańcuch ludzi miał stać za sznurkiem, mieli go trzymać w rękach, to miało ich oddzielać od jezdni. I naprawdę bałyśmy się, żeby nikomu nic się nie stało – wspomina pani Elżbieta.
W niektórych miejscach sznurek leżał na asfalcie i nie wolno było go przekraczać.
– Z tym sznurkiem, takim do snopowiązałek, to był problem – śmieje się Maryla Szwedkowicz. – Na poszczególnych odcinkach przekazywano sobie końcówki sznurka i wiązano ze sobą. Bo taki był zamysł, żeby stworzyć nieprzerwany ciąg o długości 100 kilometrów.
Hej, łostowcie nom Opolskie!
Jak wspominają dzisiaj inicjatorki Łańcucha Nadziei, wcześniej były setki telefonów do burmistrzów, wójtów, Kół Gospodyń Wiejskich i Ochotniczych Straży Pożarnych.
– Nawet jeśli gdzieś samorządowcy przyjmowali pomysł chłodno, to miejscowe OSP czy KGW były nastawione entuzjastycznie. Mówili, że wyjdą, bo w ludziach była potrzeba zawalczenia o nasze wspólne dobro, jakim jest do teraz nasz region. Więc w poszczególnych gminach było nas coraz więcej, więcej… – wspomina Elżbieta Kurek.
7 czerwca 1998 roku, kiedy łańcuch już się ustawił, w sztabie raporty z trasy łańcucha odbierała Elżbieta.
– Siedziałam przy tym telefonie, a Danka, Ulka i inne dziewczyny poszły w Opolu zobaczyć, czy ten nasz pomysł się udał. Nikt do mnie nie dzwonił, dziewczyny gdzieś zniknęły, więc ani słychu, ani dychu… Nie wiedziałam, co się dzieje. Potem się okazało, że wchłonął je tłum i ludzki entuzjazm. Aż tak wielkiego się nie spodziewałyśmy – opowiada pani Elżbieta.
To była feta, samochody na klaksonach, śpiewy różnych zespołów. „Proskauer Echo” zasłynął piosenką „Hej, łostowcie nom Opolskie, łuno nase je […] dzisiej w radiu my słyseli i gazecie przecytali, że chcom Polska reformować, Opolskiego ni mo być […] skońcta godać przeprowodźta głosowani. Dyć my nie ryby, ftore głosu nie chcom dać”.
Łańcuch Nadziei – o 15.00 z krzaków zaczęli wychodzić ludzie
Grażyna Latocha, wówczas asystentka senator Doroty Simonides, była odpowiedzialna za odcinek drogi w Opolu. To była cała ulica Plebiscytowa, do ulicy 1 Maja.
– Bardzo mocno to przeżywałam. To była wyjątkowo upalna niedziela, więc mogło się wydawać, że wszyscy będą chcieli ten dzień spędzić nad wodą. Początkowo miałam wrażenie, że nikogo nie ma. Ale kiedy wybiła godzina 15.00 nagle z krzaków i innych zacienionych miejsc zaczęli wychodzić ludzie. I to było nieprawdopodobne, jak wszyscy zaczęli ustawiać się przy sznurku! To był fenomen, że lewica, prawica, Niemcy i wszyscy inni potrafili się zjednoczyć wokół idei. A sznurek żółto-niebieski między latarniami był wiązany, porządkował i wyznaczał, gdzie ludzie mają się ustawiać – wspomina.
– Organizacja organizacją, ale to ludzie w łańcuchu udowodnili, jaka była ich wola – mówi Elżbieta Kurek, wyraźnie wzruszona, choć upłynęło już ćwierć wieku. – Wszyscy dali się ponieść temu, co nas łączy z naszym regionem.
– Później była relacja ze śmigłowca. To było niesamowite, niemal wszędzie na tym całym odcinku stali ludzie – dodaje. – Bo oni są najważniejsi.
– W powiecie oleskim ludzie dobrze wiedzą, co to znaczyło czuć się obco i nie u siebie – mówi pani Adelajda, pochodząca z Ligoty Oleskiej. – Jak byliśmy w Częstochowskiem, moja nieżyjąca siostra Gertruda, która pracowała w Banku GS w Radłowie, jeździła załatwiać formalności zamiast do Opola, to do Częstochowy. A wiele osób z tego pokolenia kończyło jeszcze szkołę niemiecką, więc łatwiej im było liczyć po niemiecku. W Częstochowie nie znajdowali zrozumienia, a w Opolu tak, bo to było naturalne.
– Częstochowa, Bielsko-Biała, czy Jelenia Góra, tam mieszkańcy aż tak nie walczyli jak u nas – podkreśla Elżbieta Kurek. – To miasta zostały potem zmarginalizowane. To dowód, że mieliśmy rację. Opolszczyzna to fenomen, o który trzeba dbać.
Rocznica Łańcucha Nadziei – happening 7 czerwca na pl. Wolności w Opolu
Na rocznicę wydarzeń sprzed 25 lat w Opolu na pl. Wolności w środę 7 czerwca zaplanowano happening. Na tę okazję Pomnik Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego znów będzie ubrany w opolskie barwy. Dzieci przygotują symboliczny łańcuch właśnie w tych kolorach. Będzie też otwarcie okolicznościowej wystawy. Początek happeningu o godz. 12.00.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.