Jolanta Jasińska-Mrukot: – 1 czerwca obchodzimy Dzień Dziecka. Dzieci stawiamy dzisiaj w centrum naszego życia. Choć trudno sobie to wyobrazić, to jeszcze niedawno, bo sto lat temu, dziecka nie traktowano jak człowieka.
Katarzyna Mordowska-Broszkiewicz: – Dzieci traktowano przedmiotowo. Na każde dziecko patrzono jak na kolejne ręce do pracy. Im więcej tych rąk, tym łatwiej można było pole obrobić. Nawet narodziny i śmierć dziecka były zupełnie inaczej traktowane. Dlatego Janusz Korczak na początku XX wieku był rewolucyjny, mówiąc że dziecko to człowiek. Do tego człowiek mający swoją emocjonalność. Niezwykłą strukturę, bo fazy rozwojowe u człowieka są niepowtarzalne. To jeden niepowtarzalny moment, kiedy człowiek jest na etapie dzieciństwa. Potem na etapie adolescencji (dojrzewania – aut.). Następnie we wczesnej dorosłości. Dlatego te poszczególne etapy trzeba traktować z należytym szacunkiem.
– A zaburzyć któryś z tych etapów, na przykład dzieciństwa, to tak, jak nie zdążyć na pociąg. Jadąc następnym, zaburza się harmonogram życia.
– Tak właśnie mówi psychologia. Przyjrzyjmy się sytuacji, kiedy z różnych przyczyn zamieniane są role, a dziecko z jakiegoś powodu przejmuje role dorosłych. Tak jest, kiedy rodzic jest niewydolny. Bo na przykład jest uzależniony od alkoholu. Albo cierpi na chorobę psychiczną.
– Albo kiedy jest zapracowany?
– Tutaj chodzi o niedostępność i niedojrzałość rodziców. Zapracowany rodzic może na przykład zapewnić nianię. Wtedy dziecko pozostaje nadal dzieckiem, chociaż niedotulonym. Dlatego, że o mama jest umiarkowanie dostępna. A zamiana ról to jest przejmowanie obowiązków dorosłego przez dziecko. Nieadekwatnych do jego wieku. Co nie oznacza, że dziecko nie powinno mieć obowiązków. Powinno, ale odpowiednie do jego wieku. Kiedy dziecko gotuje obiad, opiekuje się młodszym rodzeństwem, sprząta, to mu nie pozwala na zaspokajanie dziecięcych potrzeb przypisanych do jego wieku. Na przykład beztroskiej zabawy, czy spotkań z rówieśnikami. Wówczas ten etap jest unieważniany.
– Charlie Chaplin mówił, że ktoś, kto nie był dzieckiem, nigdy nie będzie dorosłym. Czy o takie unieważnienie chodzi?
– Później te dzielne dzieci w dorosłym życiu stają się „niedokochanymi” dziećmi. Odrobienie tego etapu, uzupełnienie deficytu jest niezwykle trudne. Dlatego, że taki dorosły musi na powrót stać się dla siebie ważny. Nie będzie potrafił zaspokajać swoich potrzeb, a będzie miał gotowość do zaspokajania potrzeb innych. U takiego dorosłego każda sytuacja, kiedy robi coś dla siebie, na przykład idzie na dobry obiad, jest czymś niepokojącym. W tle pozostaje mu poczucie winy, które wywoływali rodzice „na tobie w ogóle nie można polegać”, „dlaczego nie jest posprzątane”, „dlaczego twoje rodzeństwo płacze”.
– Coraz rzadziej słychać takie uwagi. Podejście do dzieci się zmieniło.
– Zdecydowanie się zmieniło. Obserwuję ten nurt rodzicielski od ponad trzydziestu lat, rewolucyjne były opinie Susan Forward w książce „Toksyczni rodzice”. To podwaliny i zaczątek do tego, żeby nie idealizować rodziców. Kiedy powiedziano „Kochani rodzice, wy nie wiecie wszystkiego. Mogliście się mylić”. Oczywiście, Susan Forward była zbyt jednostronna i demonizująca, wykazując zero-jedynkową diagnozę. Zawsze najlepsze będzie to, co na środku, pomiędzy biegunami. Tak, jak nie są idealne nasze dzieci, tak i my rodzice jesteśmy dalecy od ideału.
– Chce pani powiedzieć, że mama i tato to nie święta rodzina, czyli Matka Boska i św. Józef.
– Właśnie. Często używam tego określenia, że mama nie jest Matką Boską. I jako matki nie powinnyśmy mieć pokusy do idealizowania siebie. Trzeba zejść z tego piedestału, żeby zobaczyć, jakie te dzieci są wspaniałe. Doskonale nad dzieckiem pochyla się Jasper Juul w swoich książkach. „Dzieci nie robią tego, co im mówimy. One robią to, co my robimy”. Jest to w nurcie skandynawskim, który zwraca uwagę na to, że dziecko to człowiek, który czuje.
– To jak teraz podchodzimy do dzieci?
– Wyszliśmy z tego przedmiotowego traktowania jako siły roboczej, wchodząc do podmiotowego traktowania. I jesteśmy w dysonansie. Stara kindersztuba, stare metody wychowawcze już nie istnieją, a nowe jeszcze nie nadeszło. Na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku na salony wkroczyło „bezstresowe wychowanie”, co było w skutkach tragiczne. Bo dzieci muszą mieć zaznaczone granice i muszą być kochane, to dwa konieczne warunki. Dzieci nie chcą być pozbawiane nie tyle kontroli, co granic. W granicach czują się bezpiecznie. Mówiąc granica, mam na uwadze na przykład taką sytuację, że kiedy dziecko wraca z przedszkola czy szkoły, ma prawo wyrazić niepokój, frustrację. Ma prawo wyrazić gniew, ale nie może to być ukierunkowane personalnie. Uczymy regulowania emocji, bo z tym się dziecko nie rodzi. Tego musimy nauczyć w procesie socjalizacji, że nie może wyzywać. Nie może kogoś kopać. I to jest granica, dziecko ma prawo wyrazić emocje, ale nie ma prawa obrażać. Nastolatek ma prawo wyjść ze swoimi przyjaciółmi. Natomiast nie ma prawa wrócić nad ranem, a o godzinie 23.00. To są granice, na coś pozwalamy. Mimo to w pewnym momencie mówimy, że gdzieś jest za daleko.
– Z tego, co pani mówi, to znów jesteśmy na antypodach, popadając ze skrajności w skrajność.
– Próba bezstresowego wychowania okazała się nietrafiona, bo dziecko nie ma takich zasobów, żeby stanowiło o sobie. Dziecku nie można dać tej swawoli, bo będzie nieszczęśliwe. Dziecko zaczęło funkcjonować jako podmiot, jako suwerenna istota. Tylko dziecko nie jest naszą własnością, dzieci są „synami i córami świata”. I one chcą być tak właśnie traktowane. Bo nie chcą być traktowane wyjątkowo. One nie chcą mieć tysiąca zajęć popołudniowych, tysiąca ubrań markowych. Dzieci chcą być ważne na poziomie mentalnym i emocjonalnym. O tym dzieci zawsze mówią.
– Oprócz wytyczania bezpiecznych granic co jeszcze mamy dać dziecku?
– Dziecko potrzebuje rozmowy. Zachęcam do zastanowienia się, czy to, co chcę powiedzieć mojemu dziecku, nie będzie wylaniem moich frustracji. Czy ja chcę powiedzieć dziecku, że nigdy nie sprząta pokoju, że jest zawsze naburmuszone. To jest przekaz, w który dziecko zaczyna po jakimś czasie wierzyć. Dziecko wychowujemy do dwunastego roku życia. A nawet pojawiają się opinie, że do dziesiątego roku życia. Później temu dziecku mamy czule towarzyszyć. I to jest prawda, bo młodzież o tym mówi. To ważne przy ich poczuciu niskiej wartości, bo w adolescencji to poczucie się pojawia.
– Czy to normalne – takie poczucie niskiej wartości?
– Nastolatek ma takie naturalne poczucie gorszości, niepokoju na swój temat. I nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Ale to jest normatywne. Nastoletnie dziecko potrzebuje usłyszeć, że jest OK. Dlatego trzeba je też pytać o samopoczucie. A niestety słyszy od dorosłych „z nim nie można rozmawiać”, „znów jest naburmuszony”, „on ma ciągły bałagan”. Sprawczość buduje się w inny sposób, mówiąc: nie widzę, żeby tutaj był porządek, widocznie musisz jeszcze dojrzeć do tego, żeby sprzątać. Podkreślam, że nie ma potrzeby stawiania porządku w pokoju ponad porządek w głowie. Kiedy pytamy, czy coś się stało, najpewniej usłyszymy „Nic”. Wystarczy powiedzieć: jak zechcesz rozmawiać, to ja tutaj jestem. Przyjdą w odpowiednim momencie, żeby porozmawiać.
– W plemionach pierwotnych nazywano to „czasem przejścia”. A my mamy z tym problem, z przeprowadzeniem dziecka w etap młodego dorosłego.
– Adolescencja to czas przejścia. I w tych plemionach oddalano wtedy mamę od chłopca. Natomiast dziewczynkę wprowadzano w krąg kobiet. I o tym zapomniano. Nie wracajmy, broń Boże, do kar cielesnych. Czy też kar emocjonalnych, gdzie często dziecko karze się ciszą.
– Dlaczego my, rodzice, nie wiemy o dzieciach tego, co pani wie?
– Dlatego, że brakuje w szkołach psychoedukacji. Zamiast na wywiadówkach mówić o tym, co już znamy z e-dziennika, to powinno poświęcać czas na psychoedukację.
– Jakie popełniamy błędy?
– Uczyć można nie poprzez moralizowanie. Ale poprzez własny przykład. A budowanie relacji z dzieckiem na poczuciu winy matki czy ojca jest czymś złym. Dziecko nasze stany emocjonalne bardzo mocno odbiera. Kiedy mamy poczucie winy, chcemy dziecku zrekompensować wszystko, co naszym zdaniem robimy źle. Na przykład ciągle jesteśmy w pracy. Wówczas jesteśmy karykaturalni dając dziecku więcej niż ono potrzebuje. To są nadmiarowe zajęcia. Nadmiarowe kupowanie, czy nadmiarowe sprzyjanie. A dziecko tego wcale nie chce. Czasem lepiej od dziecka się odsunąć, niż być za blisko sfrustrowanym. Mamy pozostałości starszego pokolenia i starych zasad. Jesteśmy w takim operacyjno-zadaniowym stylu myślenia tzn. ugotować obiad, posprzątać i zawieźć dziecko do szkoły. Brakuje nam tego, żeby czasem wejść głębiej. Na przykład pochwalić, że ty jesteś takim mądrym dzieckiem. Wówczas dajemy podwaliny, żeby poszło szczęśliwe w świat.
– Najwyraźniej niewiele rozumiemy, a wchodząc w swoją dorosłość zapominamy, co jest ważne dla dojrzewającego dziecka.
– Zgadzam się z tym, że my się odcinamy, okopując w takim myśleniu wszystkowiedzących. „Co mi będziesz mówić, przecież ja wiem”. A nie wiemy, bo ten świat przez ostatnie ćwierćwiecze bardzo się zmienił. Technologicznie galopuje, a nasza sfera emocjonalna, nasz rozwój gatunkowy za tym nie nadąża. Poniekąd jesteśmy z dwóch różnych światów. Zapomnieliśmy, że to, czego dzieci bardzo nie lubią, to krzyku. Przez to, że mają taką nadreaktywność na bodźce. Mózg nastolatka jest w „przebudowie”, więc sam krzyk jest dla nich bardzo trudny do zniesienia. Nastolatek musi mieć enklawę, swój pokój, żeby odpocząć po szkole. Po silnych bodźcach. Nie obawiajmy się. To wszystko mija. A to, że nastolatek leży ze słuchawkami na uszach, wcale nie oznacza, że tak przejdzie przez życie. On potrzebuje stosownej do wieku wolności. I odradzam nadmierne kontrolowanie telefonu. Dziecko słysząc, że jest do niczego, na tym będzie budowało swoją tożsamość. Nawet, jeśli są trudne, to wymagają pozytywnego wzmocnienia. Pochwalenia z naszej strony. To spowoduje, że te dobre cząstki u dziecka ulegną wzmocnieniu.
– W tym pośpiechu mamy tendencję do wyręczania dziecka. Myśląc, że zrobimy coś szybciej i lepiej.
– Nie wyręczajmy dziecka, nawet, jeśli zrobi straszny bałagan gotując. Nastolatki są niezborne, wszystko im leci z rąk i to jest naturalne. A jeśli nastolatek lubi z tatą dłubać przy samochodzie i coś mu wypadnie z rąk, to przecież nic się nie stanie. Bo tak się buduje sprawczość. Wtedy też wyrasta szczęśliwy dorosły. Zadaniem dorosłych jest pomóc przejść przez ten trudny okres.
– Zastanawiam się, czy my, dorośli, mieliśmy w okresie dorastania lepiej czy gorzej?
– Nas rodzice zostawiali w spokoju. Nie było e-dzienników, telefonów komórkowych. W ogóle nic nie było. Nawet jeśli u kogoś był telefon stacjonarny, to matki nie dzwoniły, żeby sprawdzić, czy tam jest moje dziecko. Przekaz był taki, że skoro nas nie kontrolują, to nam ufają. A my uczyliśmy się budowania relacji z rodzicami. Teraz dziecko mówi, że było w szkole. A mama już wie, że nie było na ostatniej lekcji. A to może być tak, że nauczyciel przez pomyłkę wpisał nieobecność. I jest trzęsienie ziemi. Odbiór dziecka jest taki, że nie jest godne zaufania.
– Widząc amok rodziców kupujących prezenty na 1 czerwca, zastanawiam się, czy dziecku potrzeba drogich prezentów, które ucieszą je tylko przez chwilę. Może lepiej skoncentrować się na klimacie tego dnia?
– To prawda, bo dziecko będzie pamiętało klimat tego dnia, taka jest konstrukcja naszej pamięci. Pamięć długoterminowa to jest tło i figura, tłem będą emocje, czyli śmiechy, żarty. A figurą będzie prezent, czyli coś, co jest namacalne. A w tym operacyjno-zadaniowym stylu myślenia wykonujemy zadania związane z kupowaniem prezentów. Umknęła już otoczka, która w przeszłości była istotna, związana ze zrobieniem tortu. I to było wydłużone w czasie. Naprawdę trzeba zwolnić, a pandemia pokazała, że to jest wykonalne. Wsłuchajmy się w nasze dzieci, mniej je krytykujmy, pamiętając, że to bardzo mądre i kochane istoty.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.