Von Thun und Hohenstein czy Henning brzmi mniej więcej tak samo dobrze po polsku jak Haller czy Anders (wybitni polscy generałowie nosili niemiecko brzmiące nazwiska, o horrendum!). Karol Estreicher miał czelność być polskim uczonym i znakomitym historykiem sztuki. Zaś Tadeusz Manteuffel z takim nazwiskiem nie dość, że był dyrektorem Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, to i żołnierzem Armii Krajowej. Jeden z najbardziej znanych autorów poezji patriotycznej w dziejach literatury polskiej nosił nazwisko Oppman i był zakochany w Warszawie. A twórca pierwszego Słownika Języka Polskiego Samuel Bogumił Linde był synem Szweda i Niemki, z domu Langenhann.
Mógłbym tę listę wybitnych Polaków z niemieckimi nazwiskami ciągnąć bez zaglądania do źródeł dość długo, wytykając przy tym profesorowi nieuctwo. Nie zrobię tego, bo rzeczywistość jest inna, w dodatku dużo gorsza.
Przecież pan Przemysław Czarnek z PiS świetnie te nazwiska i zasługi ich nosicieli zna. I doskonale pamięta, że Róża Thun z domu ma arcypolskie nazwisko Woźniakowska. Ale wie także, że tym ludziom, którzy w Opolu krzyczeli mu „Na prezesa!”, wyśmiewanie wszystkiego, co niemieckie, może się podobać. I doda mu poparcia.
Bardzo tania ta metoda, panie ministrze. Ocieka cynizmem. Stanowczo wolę Wojciecha Korfantego, który gdy uznał, że interes Polski na Śląsku tego wymaga, stanął na czele powstania przeciw Niemcom, ryzykując życie. Ale w Reichstagu – ledwo dwa tygodnie przed odzyskaniem niepodległości – mówił: „Cenimy i szanujemy naród niemiecki. Nigdy nie zapomnieliśmy, że ma on swój rzetelny wkład w rozwój świata”. Daleko panu do takiej klasy.
Czytaj także: Młoda gwiazda PiS z Nysy ma nowe zajęcie. Tym razem w Parlamencie Europejskim
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.