Drożyzna zabija mały biznes w Opolu i regionie
Ostatnie tygodnie przyniosły w Opolu szereg głośnych likwidacji knajp. Sztandarowym przykładem jest Karczma pod Czeremchą, w której stołowało się kilka pokoleń opolan.
Na Małym Rynku dostępny jest lokal, w którym mieścił się Manifest. Smutni klienci zapalili mu znicze. Z gastronomicznej mapy Opola zniknęła też m.in. pizzeria Oregano. Stali klienci żałują baru z kanapkami Sandwich Express. Właścicielka zaznacza co prawda, że po 18 latach zawiesza działalność, ale przyznaje, że nie widzi obecnie perspektyw na ponowne otwarcie.
Problem dotyczy też sklepów spożywczych. Przede wszystkim tych małych, rodzinnych. I z tradycjami, jak Słoneczko z Zaodrza, które ma być zamknięte z końcem listopada.
Problem widać też poza stolicą województwa opolskiego. Szczególnie na wsiach, gdzie w zastraszającym tempie znikają wiejskie sklepiki.
Nie będzie mrożonek w sklepach?
– Zamykanie sklepów i lokali jest wyraźnym trendem, nie tylko w Opolu, ale w całym województwie – przyznaje Katarzyna Broda, członek zarządu Stowarzyszenia Handlowców Ziemi Opolskiej.
– Koszty działalności rosną do tego stopnia, że w części sklepów właściciele wyłączają chłodnie i rezygnują z mrożonek. Wszystko dlatego, że taka chłodnia pobiera sporo energii i musi działać przez cały czas. Może być tak, że tej zimy będzie problem z kupieniem lodów – zauważa.
Katarzyna Broda mówi, że podobna sytuacja ma miejsce z lodówkami na napoje i nabiał.
– Te oprócz instalacji chłodzącej pobierają też energię na podświetlenie. A to generuje koszty, które właściciele sklepów starają się ciąć, jak tylko mogą – zauważa.
Lawina plajt dopiero przed nami
– To, co się dzieje, może dla ludzi wyglądać niepokojąco. Ale prawdziwa lawina likwidacji sklepów i pustych witryn z informacją o możliwości wynajęcia lokalu dopiero przed nami – mówi Roman Kozieł, były wieloletni prezes SHZO.
– Wielu właścicieli sklepów sygnalizuje nam, że nie zamierzają wykupić koncesji na sprzedaż alkoholu na 2023 rok. To ogromny wydatek, który wobec rosnących kosztów działalności związanych opłatami na energię, czynsz, pracowników po prostu się nie zwróci. Z rynku zniknie szereg drobnych, rodzinnych sklepików, które do tej pory działały na granicy opłacalności, a które obecne warunki ekonomiczne zmusiły do zakończenia działalności – zauważa.
Roman Kozieł przewiduje, że więksi lokalni gracze, jak Tomi Markt czy Emma, przetrwają ten trudny czas.
– Ale nie będą się rozwijać – podkreśla. – I to nawet nie dlatego, że nie będzie ich na to stać. Tylko dlatego, że przedsiębiorcy są zniechęceni tym, jak traktuje ich władza. Jak ktoś otworzy teraz dwa nowe sklepy, to wzrosną mu obroty i zaraz usłyszy, że dorabia się na kryzysie – argumentuje.
– Niestety, mamy teraz takie czasy, że osoby nierozgarnięte są u władzy, zaś ludzie rozgarnięci pracują od 5 do 23 walcząc o utrzymanie swojego biznesu na powierzchni. I jeszcze się ich nazwie złodziejami – stwierdza Roman Kozieł.