Komandos na Politechnice Opolskiej o ścieżce kariery
Krzysztof „Mixu” Mika to były komandos, który na Politechnice Opolskiej opowiadał o swojej karierze zawodowej.
– Studia były poza moim zasięgiem. Musiałem iść do pracy i zarabiać pieniądze – mówił Krzysztof „Mixu” Mika na wstępie podczas spotkania w ramach cyklu Przystanek Nauka.
Szybko więc postanowił, że po maturze spróbuje w policji. – W latach dwutysięcznych ciężko było się dostać do jakiejkolwiek służby. Po kilku tygodniach dostałem list, że policja mnie nie chce – opowiadał.
W tym okresie mężczyźni musieli odbywać roczną służbę zasadniczą. Dlatego też zgłosił się do Wojskowego Centrum Rekrutacji.
– Od małego lubiłem sport. Powiedziałem, że chcę iść tam, gdzie jest najciężej. Zaproponowali mi więc Lubliniec – wspominał.
I tak na 365 dni trafił na służbę do I Pułku Specjalnym Komandosów.
– Służba zasadnicza jednak wiele nie wnosi – mówił były komandos. – Przez ten rok można było dobrze się wyspać. Moje zapały w stosunku do wojska, komandosów i jednostki specjalnej ostygły. Wiedziałem, że za wiele się tam nie dzieje.
W trening po marzenie
Po ataku na World Trade Center, 11 września 2001 roku, zostało mu zaledwie miesiąc do wyjścia.
– W jednostce zrobiło się wielkie poruszenie. Żołnierze szkolili się intensywnie, wciąż napływał lepszy sprzęt. W tym czasie słyszeliśmy już, że żołnierze zawodowi szykują się na pierwszą misję, pierwszą wojnę. Oglądając ich szkolenia bardzo im zazdrościłem i chciałem być na ich miejscu. Po miesiącu zwolniono mnie ze służby i postanowiłem przygotować się do selekcji dla żołnierzy zawodowych – mówił na Politechnice Opolskiej.
Na selekcję składały się m.in. egzamin sprawnościowy, psychotesty, gry terenowe i badania lekarskie.
– To były czasy gdy nie było trenerów personalnych – zaznaczył.
– Pochodzę z wioski, więc ubierałem stare dresy i ruszałem na ostry trening. Biegałem po polach i lasach, ćwiczyłem z drążkiem. Korzystałem ze wszystkiego, co dała natura. Mocno trenowałem, by dobrze się przygotować – wspominał komandos na Politechnice Opolskiej.
Na sam egzamin sprawnościowy stawiło się ponad tysiąc osób. Ci którzy zaliczyli ten etap otrzymali zaproszenie na testy psychologiczne.
Następna część dotyczyła gry terenowej. A to oznaczało tydzień pobytu w górach. Na ten etap zaproszono już tylko 80 kandydatów z początkowego tysiąca.
– Z 80 osób, które poszły w góry wyłoniono siedem, które zdobyły kontrakt. W tej grupie byłem ja – mówił z dumą.
Od tego czasu intensywnie pracował nad rozwijaniem ścieżki kariery.
– Życie prywatne zaczęło umierać. Były tylko szkolenia, szkolenia i szkolenia… – mówił. – Służbie trzeba było poświęcać coraz więcej czasu, byliśmy pod telefonem 24 godziny przez siedem dni tygodniu. Przychodząc w poniedziałek do pracy nie wiedziałem, czy wrócę na obiad czy dopiero na rosół w niedzielę.
Irak. Młode wilki na pierwszej misji
Rozpoczęcie służby zawodowej przez Krzysztofa „Mixu” Mikę było niemal zbieżne w czasie z wybuchem wojny w Iraku w marcu 2003 roku.
– Oglądając wiadomości, myślałem o tym, jak bardzo chciałbym sprawdzić się na takiej misji. To marzenie spełniłem po niespełna roku intensywnego szkolenia już w styczniu 2004 – wspominał.
O swoim zespole mówił, że tworzyły go „młode wilki”.
– Byliśmy najmłodszym takim zespołem. Mieliśmy po 24 lata. Chcieliśmy walczyć, byliśmy tego spragnieni. Jednak życie szybko to wszystko zweryfikowało – stwierdził były komandos na Politechnice Opolskiej.
– Już po pierwszych potyczkach ostygliśmy. Dotarło do nas, że to nie jest tak jak w grach. Że można wciąż walczyć, mieć nieśmiertelność i dziesięć żyć. Tam życie jest tylko jedno, tak jak tutaj – mówił prezentując kolejne zdjęcia z kolegami.
Były komandos opowiadał studentom, jak życie na wojnie zrobiło z niego i współtowarzyszy misji prawdziwych mężczyzn.
Wyjechali chłopcy, wrócili mężczyźni
– Myśleliśmy spokojnie. Dokładnie planowaliśmy akcje. Zmienialiśmy się z dnia na dzień. Robiliśmy się samodzielni i bardziej odpowiedzialni. To nas zrzeszało, jako grupa byliśmy coraz bardziej zwarci. Ktoś z nas raz powiedział, że wyjechaliśmy chłopcami, wróciliśmy mężczyznami – opowiadał Krzysztof „Mixu” Mika.
Prezentując kolejne fotografie wspominał, jak po sześciu, siedmiu miesiącach obecności w Iraku, czyli od przyjazdu do powrotu do kraju, twarze komandosów były już nie do poznania.
– Zmieniły się nie tylko twarze, ale i nasze charaktery. Takie miejsca i sytuacje mocno na człowieka wpływają – podkreślił.
Po zaledwie dwóch tygodniach przerwy od pracy, komandosi znów zostali rzuceni w wir szkoleń i obowiązków.
– Znów szkolenia, szkolenia i kolejny wyjazd – powiedział wskazując na zdjęcia ze słynnej operacji pod kryptonimem „Śmieciarka” opisanej w książce Jarosława Rybaka.
Kolejne misje do Iraku i Afganistanu przeplatały coraz to nowsze szkolenia.
– Zmieniała się koncepcja. Wróg oddziaływał inaczej, więc my również musieliśmy się dopasować do niego. Dlatego, że wojna nigdy nie wygląda tak samo, jak każda poprzednia. Zawsze są inne miejsca, inni ludzie i inne taktyki – wyjaśniał.
– Za sobą mam ok. 400 misji bojowych, czyli takich z użyciem broni. Po tylu misjach i latach spędzonych za granicą, to był chleb powszedni – opowiadał.
– Operacje często były prowadzone ok. 3, 4 w nocy czyli wtedy, gdy człowiek najlepiej śpi. Wtedy najłatwiej do niego podejść. Na przykład o 2 w nocy musieliśmy wsiadać w śmigłowiec i udawaliśmy się na operację w jakiś rejon. Gdy do celu było ok. 40 min, szło się zwyczajnie spać. Za pięć, dziesięć minut do celu budziliśmy się, braliśmy udział w akcji. Ta mogła trwać chwilę, kilka godzin lub kilka dni. Potem powrót do bazy, jedzenie, prysznic, siłownia, sen i czekanie na kolejną operację. Nie nazwałbym tego rutyną, ale przyzwyczajeniem do tego, co robiliśmy na co dzień.
Komandos a życie codzienne
Przyznaje, że po powrocie do kraju problem mogły sprawiać proste czynności.
– Wiele osób pytało nas o PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. Żołnierze do jednostki specjalnej są selekcjonowani. Słabe ogniwa są eliminowane na etapie naboru. Zostają najsilniejsi, i psychicznie, i fizyczne. Pojawiły się może pojedyncze osoby, które po pierwszych misjach rezygnowały. I dobrze, gdy ktoś potrafi to przyznać. Nie można narażać siebie i zespołu – stwierdził.
– Na szczęście ja i moi koledzy większych problemów nie mieliśmy. Choć pewne nawyki zawsze pozostają. Przez pierwsze tygodnie, idąc po mieście i myśląc sobie o błahych sprawach, gdy słyszałem dźwięk metalowej furtki, to moja ręka automatycznie leciała na udo – podsumował były komandos na Politechnice Opolskiej.
Dziś choć Krzysztof „Mixu” Mika odszedł już ze służb specjalnych, wciąż zajmuje się szkoleniem żołnierzy i przyszłych komandosów. Wykłada także na Politechnice Opolskiej.