Warto przypomnieć, iż podczas wspomnianych zmagań Polacy zaczęli od ogrania Litwy 7:0, następnie ulegli gospodarzom 4:5 (po dogrywce), ale później już wygrali wszystkie swoje mecze. Najpierw w kluczowym dla losów awansu pojedynku pokonali Włochów 4:2, następni rozbili Koreańczyków 7:0 i Rumunów 6:2.
Paweł Dronia – rozmowa
Łukasz Baliński: Byliście beniaminkiem, waszym głównym celem było utrzymanie się, a tu taki sukces. Marzenia się spełniają.
Paweł Dronia: Oj tak, spełniają. To był wyjątkowy turniej dla nas. Awans do elity po 22 latach jest czymś niesamowitym. Fakt, byliśmy beniaminkiem, choć znaliśmy swoją siłę i wiedzieliśmy, że możemy pokusić się o coś więcej. Przed turniejem zakładaliśmy, że mecze z Litwą i Rumunią musimy wygrać, bo jesteśmy od nich poziom wyżej, co udowodniliśmy. Korea zawsze była dla nas niewygodnym przeciwnikiem, ale też dość łatwo przyszło nam to zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że kluczowe będą dwa mecze: przeciwko Wielkiej Brytanii oraz Włochom. Należało więc wygrać przynajmniej jedno z tych spotkań żeby awansować do elity. I to nam się udało.
– Kiedy uwierzyliście, że ta elita jest blisko? Po tej dość pechowej porażce z gospodarzami czy po wygranej z Włochami?
– Ta porażka z Wielką Brytanią dała nam jeden punkt, który potem robił różnicę o tyle, że do końca mieliśmy wszystko w swoich rękach. I po triumfie nad Włochami było już takie nastawianie, iż tego nie można po prostu wypuścić, bo jesteśmy tak blisko, że już bliżej nie będzie. No i trzeba było to przypieczętować wygranymi z Koreą i Rumunią, co też uczyniliśmy.
– Pokazaliście się nie tylko jako zespół, imponując choćby grą w przewagach, ale na zakończenie paru chłopaków było wysoko w indywidualnych rankingach. Co było kluczem do tego sukcesu?
– Myślę, że najważniejszym czynnikiem była atmosfera. To, że wszyscy się świetnie znamy i dogadujemy zarówno na lodzie, jak i poza nim. Klimat w drużynie był niesamowity. Ja nie pamiętam takiego w kadrze. Wszystko się zgrało. Nie tylko starsi zawodnicy ciągnęli grę, ale i młodsi pokazywali się z bardzo dobrej strony. Udowadniali, że w razie czego mogą przejąć odpowiedzialność. To była idealnie zbilansowana drużyna. Doświadczenie, młodość, do tego świetny bramkarz. Wszystko się zazębiło we właściwym czasie.
– Mariusz Czerkawski, ze względu na to, jak wygląda w Polsce hokejowa infrastruktura, wasz awans nazwał cudem.
– Myślę, że ma dużo racji. Zresztą, organizacyjnie bywało lepiej nawet wtedy, kiedy nie było tego awansu. Związek nie ma pieniędzy. Sponsorów też jest bardzo mało. Jeżeli państwo nie wykorzysta tego sukcesu, nie pomoże tej dyscyplinie, to hokejowi w Polsce będzie bardzo ciężko się rozwijać w przyszłości.
– Czujecie w ostatnich dniach coraz większe zainteresowanie waszą dyscypliną?
– Zdecydowanie, dlatego fajnie byłoby to wszystko odpowiednio rozegrać. I tu nie chodzi o tydzień, dwa po mistrzostwach, ale o następne miesiące, następny sezon. Żeby to jak najlepiej wykorzystać, przyciągnąć jakiegoś sponsora do ligi, żeby kluby miały więcej pieniędzy, bo przecież w tej kadrze, która zyskała awans, tylko czterech zawodników grało poza krajem.
– Jakby nie było, wybrał pan odpowiedni moment na powrót do reprezentacji po czterech latach.
– Namawiał mnie do tego od dłuższego czasu głównie kapitan reprezentacji, Krystian Dziubiński. On jest rok starszy i mówił, żebyśmy sobie dali jeszcze szansę, bo przez wiele lat graliśmy na tych wszystkich mistrzostwach drugiego poziomu, a czasem trzeciego, i nigdy nie udało się awansować do elity. Bywały lata, gdzie wokół reprezentacji było bardziej profesjonalne, ale nie wychodziło nam sportowo. A teraz można powiedzieć, że było niejako na odwrót. Finalnie postanowiliśmy z Krystianem dać sobie ostatnią szansę. Jeśliby ten awans nie wyszedł, to na pewno bym skończył z kadrą.
– Rozumiem, że jeszcze w niej pan pogra, skoro ta wymarzona elita jest już na horyzoncie.
– Jeżeli będę na tyle dobry, żeby zasłużyć na powołanie, to na pewno chciałbym spróbować. Chciałbym zobaczyć, jak to jest rywalizować na najwyższym poziomie reprezentacyjnym. Mierzyć się z zawodnikami z NHL.
– Może jeszcze trochę za wcześnie na takie pytanie, ale co was czeka w tych mistrzostwach AD 2024?
– Przede wszystkim to tam nie będzie żadnej presji na wynik. Mówiliśmy o cudzie związanym z awansem, to kolejnym będzie utrzymanie się na tym najwyższym poziomie. Wiadomo, że zawodnicy, którzy dostaną się do kadry i pojadą na ten turniej, dadzą z siebie wszystko. A potem lód to zweryfikuje. To, czy przegramy z takimi potęgami jak Kanada 0:10 czy 0:5, to nie powinno mieć znaczenia. Ale już z takimi rywalami jak Słowenia czy Dania, choć faworytami dalej nie będziemy, to można się spróbować. I na pewno nie jesteśmy bez szans.
– Dodatkowo możecie mieć mocne wsparcie polskich fanów. Wszak przyszłoroczny czempionat rozegrany zostanie w Czechach, a jedna z dwóch grup zagra w Ostrawie.
– Na pewno liczymy na biało-czerwonych kibiców. Już teraz w angielskim Nottingham było ich sporo i mocno nas wspierali. Czuć to było zarówno na lodzie, jak i w boksie. Myślę, że tym bardziej w Czechach zjawi się ich całkiem niezła liczba.
– Jakie plany ma Paweł Dronia? Zostaje w Niemczech, czy wraca do Polski?
– W moim przypadku sprawa wciąż jest otwarta, jest jeszcze czas na ostateczną decyzję. Co prawda, kontrakt w Ravensburgu mam także na kolejny sezon, ale jest tak skonstruowany, że mogę przez wakacje go zerwać i wrócić do polskiej ligi. Zobaczymy. Nie ukrywam jednak, że z żoną najbardziej patrzymy pod kątem dzieci. Nasza córka w przyszłym roku szkolnym idzie do czwartej klasy i im dłużej będziemy zwlekać, tym trudniej będzie jej się potem przenieść. A my też po zakończeniu mojej kariery nie planujemy zostać w Niemczech.
– A propos, różnica między ligowym hokejem w tym kraju, a w Polsce wciąż się zwiększa?
– Rozgrywki najwyższej ligi niemieckiej umiejscowiłbym teraz tak dwie klasy wyżej niż w polskiej elicie. Sportowo, bo organizacyjnie to chyba jest jeszcze większa różnica. Tamtejsze kluby mają dużo więcej pieniędzy i ściągają zawodników z przeszłością w NHL. Dlatego ten poziom idzie stale w górę. Co do drugiego szczebla rozgrywkowego, gdzie występuje drużyna, w której gram, to powiedziałbym, że pierwsze cztery zespoły z Polski dałyby sobie radę w środku tabeli.
– Wciąż często zagląda pan do Opola?
– Tak, dość często. Tutaj mam całą rodzinę, na czele rodzicami, więc jak tylko mam nieco więcej wolnego, to przyjeżdżam. I gdy już skończę z zawodowym graniem w hokeja, to jak najbardziej wrócę do tego miasta.
– Marsjanie Opole czyli hokeiści na rolkach czekają…
– Jak tylko mam możliwość, gdy jestem w Opolu, to pomagam tej drużynie, czasem tylko chodząc na treningi. To też bardzo fajny i zgrany team.
* Paweł Dronia, lat 33 (30.06.1989). Wychowanek Orlika. Na polskich lodowiskach przywdziewał barwy Zagłębia Sosnowiec, Unii Oświęcim i KH Sanok. Z tego ostatniego klubu przeniósł się do Niemiec, gdzie najpierw grał w występującym elicie Schwenninger Wild Wings. Następnie od kolejnego sezonu nieprzerwanie rywalizował na poziomie DEL2, w takich klubach jak Fischtown Pinguins, Lowen Frankfurt, a ostatnio Ravensburg Towerstars.
Czytaj także: Hokejowe nadzieje z Opola walczyły na Słowacji.