Samo pojęcie patriotyzmu wydaje się o wiele starsze niż współczesne rozumienie narodów i państw. Za początek państw narodowych w najlepszym razie możemy uznać czasy renesansu i wychodzenia ze średniowiecznego uniwersalizmu pod władzą cesarza. Narody – w sensie, jaki dziś temu słowu nadajemy – są jeszcze późniejsze. Za ich początek wielu badaczy uważa wiek XVIII, a nawet XIX. A przecież już Horacy, poeta sprzed nowej ery pisał „Dulce et decorum est pro patria mori”. Sama łacina nadaje temu zdaniu patosu. I od razu wątpliwość: Czy patriotyzm może się bez patosu obejść? Czasem wręcz powinien. Ale kiedy łacinę Horacego przełożymy na polski, patos ustępuje słabo: Słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę. A może nawet słodko i stosownie. I znów co słowo to wątpliwość. Bo jeśli zaszczytnie i stosownie, to nie robimy ojczyźnie łaski. Przychodzi taki moment w historii, że trzeba oddać życie.
Wiśta wio, łatwo powiedzieć, jak mówił bohater serialu sprzed lat. Ale myśleć jest o czym. Bo od lutego 2022 na nowo wiemy, że z pacyfizmem nie należy przesadzać, bo nikt z nas nie wie, czy i kiedy mogą przyjść „aby podpalić dom, ten, w którym mieszkasz”. Więc już nie patriotyzm, ale zwykły zdrowy rozsądek każe jednak myśleć i pamiętać o obronie.
Nie zawsze żołnierze
Ale kiedy myślimy o modelu patriotyzmu, rzecz się znowu komplikuje. Zwłaszcza, że kiedy słucha się propagandy dziś w Polsce rządzących, można by sądzić, że nigdy nie było inaczej. Czcimy żołnierzy, powstańców, bojowników, kombatantów itd. itp. I problem nie w tym, byśmy mieli powstańcom warszawskim, czy innym walczącym za Polskę odmawiać szacunku. Cześć i chwała bohaterom. Wątpliwy jest brak alternatywy dla tego modelu, a jednocześnie kształtowanie, zwłaszcza w młodych ludziach, przekonania, że jest to model niezmienny i wieczny.
A to nieprawda. Mit Polaka żołnierza utrwalił się na dobre dopiero w czasach niewoli, w XIX stuleciu. Oczywiście, Polacy bili się i przedtem, ale raczej bez kultu wojska. A w niektórych okresach historii także bez regularnego wojska. Mam jeszcze w uszach słowa mojego nauczyciela historii: „Szlachta brała szablę znad łóżka i goniła najeźdźców, całe to tałatajstwo do granicy”. No właśnie, do granicy, nie dalej. Więc wojna tak, ale tylko obronna. I często głównie siłą pospolitego ruszenia. W XVII stuleciu Polska prowadziła z konieczności kilka wojen jednocześnie. Ale to nie Polacy – raczej Szwajcarzy – zaciągali się masowo jako zaciężne wojska.
Patriotyzm ma i to do siebie, że tak albo inaczej realizujemy go zawsze wobec innego. W polityce wewnętrznej – wobec przeciwników w wyścigu po władzę. W zagranicznej najczęściej wobec sąsiadów.
– Ja Polskę kocham, my kochamy Polskę, kochają Polskę ci, którzy nas popierają – powiedział podczas spotkania z mieszkańcami Gniezna prezes PiS Jarosław Kaczyński. I w tym zdaniu nie byłoby nic bardzo złego, gdyby lidera partii rządzącej było stać na przyznanie, że wyborcy popierający inne ugrupowania też mogą ją kochać. I w swojej masie pewnie kochają, co najwyżej inaczej te uczucia definiując. Tymczasem Polacy w ostatnich miesiącach wiele razy słyszeli słowa o partii polskiej i partii niemieckiej, o tym, że oni, przeciwnicy, chcą utrzymać Polskę jak najniżej, by była kolonią, albo wręcz o zdrajcach po tamtej stronie sceny politycznej.
Jest to więc spór – i on się dziś w Polsce intensywnie toczy – czy w patriotyzmie jest miejsce na wielość i pluralizm, czy na jedynie słuszny, zamknięty i ciasny model. Czy patriotyzm oznacza przywiązanie do Polski jagiellońskiej – mnogoludnej i mnogoziemnej, otwartej, w której mieszkali obok siebie i obdarowywali się nawzajem kulturowym bogactwem Polacy i Niemcy, Żydzi, Litwini i Rusini itp., a na rynkach miast, zwłaszcza kresowych, mieściły się obok siebie kościół katolicki, cerkiew, zbór luterański, synagoga i nierzadko meczet. Czy za jedynie możliwy uznajemy – jednolity narodowo i wyznaniowo – model państwa piastowskiego.
Nacjonalizm – antyteza patriotyzmu
To samo usytuowanie wobec innego ma wpływ na relacje do państw i narodów. Trudno tu nie przywołać Jana Pawła II, który uczył, iż patriotyzm powinien być kształtem miłości, a nie nienawiści.
– Należy ukazać zasadniczą różnicę, jaka istnieje między szaleńczym nacjonalizmem, głoszącym pogardę dla innych narodów i kultur, a patriotyzmem, który jest godziwą miłością do własnej ojczyzny – przypominał papież członkom Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995 roku. – Prawdziwy patriota nie zabiega nigdy o dobro własnego narodu kosztem innych. To bowiem przyniosłoby ostatecznie szkody także jego własnemu krajowi, prowadząc do negatywnych konsekwencji zarówno dla napastnika, jak i dla ofiary. Nacjonalizm, zwłaszcza w swoich bardziej radykalnych postaciach, stanowi antytezę prawdziwego patriotyzmu i dlatego dziś nie możemy dopuścić, aby skrajny nacjonalizm rodził nowe formy totalitarnych aberracji.
W historii nie brak przykładów, że o patriotyzm otwarty, także na oczywistych przeciwników, łatwiej tym, którzy sam mają tożsamość pewną i ugruntowaną. Na Śląsku takimi postaciami byli po stronie polskiej Wojciech Korfanty, po niemieckiej ks. Carl Ulitzka.
Wojciech Korfanty był uważany za „polskiego króla” na Śląsku. Dla wielu „korfanciorzy” jest nim właściwie aż do dziś. Aby zyskać i zachować Śląsk, a przynajmniej jego część dla Polski, nie wahał się stanąć na czele powstania. Ale nie przeszkodziło mu to na dwa tygodnie przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości w 1918 mówić w Reichstagu: „Cenimy i szanujemy naród niemiecki. Nigdy nie zapomnieliśmy, że ma on swój rzetelny wkład w rozwój świata. Przez stulecia ciemiężony demokratyczny naród polski wyciąga rękę do demokratycznego, wyzwolonego od prusactwa narodu niemieckiego i podaje mu braterską dłoń do pojednania dla wspólnego dobra”. Twardy Polak szanował także prawa mniejszości niemieckiej na polskiej części Śląska.
Jego adwersarz i przeciwnik podziału Śląska, ks. Carl Ulitzka, po zamordowaniu przez bojówkarzy zwolennika przyłączenia Górnego Śląska do Polski, ks. Strzybnego, proboszcza w Madzurowie koło Raciborza, zorganizował jego pochówek i odprawił mszę św. w jego intencji. Mówił swobodnie po polsku, po niemiecku i gwarą śląską, a mówiących po polsku mieszkańców swojej parafii w Raciborzu Starej Wsi namawiał, by z tego nie rezygnowali i posyłali dzieci na katechezę po polsku.
Obaj ze swoim otwartym patriotyzmem rozminęli się ze swoimi czasami. Ich zasług dla Polski i dla Niemiec nie chciano pamiętać. Korfanty po 1926 roku był więziony i bity w Brześciu. Ulitzka musiał z nakazu nazistów opuścić Śląsk, a w 1944 osadzono go w Dachau.
Co jest dobre, a co złe
Patriotyzm, choć z pewnością powinien zawierać w sobie elementy uczucia, nie składa się z pewnością i składać nie powinien z samych uczuć. One bowiem mogą prowadzić do niebezpiecznej diagnozy w stylu: wszystko, co polskie jest dobre.
„Miłość do wszystkiego, co polskie” – to częsta formuła narodowej, „patriotycznej” głupoty – pisał twardo w eseju „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” w roku 1981 zmarły dekadę później działacz KOR-u Jan Józef Lipski. – Bo „polski” był przecież i ONR, i pogromy we Lwowie, Przytyku i Kielcach, i getto ławkowe, i pacyfikacje wsi ukraińskich, i Brześć, i Bereza, i obóz w Jabłonnie w 1920 roku – by poprzestać na dwudziestu zaledwie latach naszej historii. Patriotyzm to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji, obowiązek intelektualnego wysiłku. (…) Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie Polakowi – czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy, którzy patrzą, czy ryba bierze – na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę…
Lipski wiąże bardzo silnie wartość patriotyzmu z wartościami etycznymi. O powojennych wysiedleniach Niemców pisze tak: „Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem udzielonym Hitlerowi, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru – w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy – czynem dobrym”.
Czytając Lipskiego przypominamy sobie, że w Polsce mamy dwie szkoły historyczne. Obie powstały w końcówce XIX stulecia. Krakowska składa winę za wszelkie polskie klęski w dziejach na samych Polaków, błędy ustrojowe i wady narodowe. Warszawska kładzie nacisk na możliwości polskiego społeczeństwa, a winę za rozczarowania z przeszłości składa raczej na niecnych sąsiadów i ich agresywną politykę. Wydaje się, że szukając klucza do opisania zdrowego i mądrego patriotyzmu współczesnego najlepiej próbować integrować filozofię obu tych szkół.
Dwie szkoły – także w podejściu do przeszłości – reprezentują i symbolizują dwaj znaczący, ale skrajnie różni polscy pisarze. Myślę o Sienkiewiczu i Gombrowiczu. Przyznaję od razu, że „Potop” czytałem pierwszy raz w czwartej klasie podstawówki (dostałem go w mojej parafii na czarnym Śląsku w nagrodę za dobrą służbę od wikarego – opiekuna ministrantów), a potem jeszcze co najmniej dwadzieścia razy. Może właśnie dlatego z uwagą słucham Gombrowicza, który nazywa autora Trylogii Homerem drugiej kategorii i zarzuca mu geniusz „łatwej urody”. „Dlaczegóż to bezmiar tortur i okropności, jakimi wypełniona jest Trylogia lub Quo vadis, nie wzbudzają protestu we wrażliwych dziewicach, które omdlewają czytając Dostojewskiego? – drwi Gombrowicz. – Gdyż wiadomo, że tortury sienkiewiczowskie opisane są „dla przyjemności”.
Gombrowicz mnie nie namówi, bym cisnął Trylogię do kosza. Bo kto doczytał Sienkiewicza do końca, ten wie, że jest to dzieło napisane „ku pokrzepieniu serc”. Więc czytajmy, jak ktoś chce i lubi, ale ze świadomością, że to jest baśń o historii, a nie dzieje Polski. W baśni rzeczywiście okrucieństwo nie przeraża (nikt nie żałuje sióstr Kopciuszka, którym obcinają palce lub pięty), a przesłanie jest ważniejsze od faktograficznej ścisłości. Byle tylko – powtórzę – czytelnik wiedział, że to powieść, a nie podręcznik.
Słowo wiedzieć to zresztą ważny klucz do współczesnego patriotyzmu. Zwłaszcza ci, co demonstrują – obojętnie lewicowe, czy prawicowe – poglądy na ulicach, niechby zanim wyjdą i krzykną, przeczytali. Ci pierwsi Piłsudskiego czy Arciszewskiego, ci drudzy Dmowskiego czy Korfantego. Tak, jak w religii, dobrze jest wiedzieć, w kogo i w co się wierzy, tak w odniesieniu do ojczyzny lepiej mieć świadomość za co, ale i mimo czego się ją kocha. Wtedy też łatwiej selekcjonować okrzyki. Hasło „Śmierć wrogom ojczyzny!” dałoby się być może obronić na polu walki, gdzie sprawa jest prosta: Albo ja strzelę do niego, albo on do mnie. Ten sam okrzyk wzniesiony na demonstracji przypomina, iż – raz jeszcze Jan Paweł II – miłość do własnej ojczyzny nigdy nie może być usprawiedliwieniem dla pogardy, agresji oraz przemocy.
Nie wystarczy pozbierać po psie
Co to znaczy być dziś patriotą. Niektórzy publicyści chętnie przeciwstawiają Polaków, co noszą patriotyczne koszulki tym, którzy płacą podatki i sprzątają po swoich psach. Ale to mocne uproszczenie i to w obie strony. Koszulkę można równie łatwo ubrać, jak i zdjąć. Płacenie podatków to jednak trochę za mało, zwłaszcza, że większość z nas specjalnie wyboru nie ma, ani na samą decyzję o opodatkowaniu, ani na jego wysokość. Oddajemy je przy poborach z pomocą pani z księgowości, przy sklepowej kasie pani sprzedawczyni. A sprzątanie po psie to jednak zwyczajnie sprawa osobistej kultury, a nie ojczyzny.
Z drugiej strony, „Katechizm Kościoła katolickiego”, który obowiązek miłości ojczyzny wyprowadza z czwartego przykazania Bożego, nakłada na obywateli obowiązek działania na rzecz dobra wspólnego, wspomnianego płacenia podatków, obrony kraju oraz korzystania z prawa wyborczego. To ostatnie – jak mniemam – bardzo niewielu z nas rozumie jako obowiązek patriotyczny – przynajmniej tak to pokazuje frekwencja wyborcza – spora rzesza Polaków zostaje w dniu wyborów w domach, by przez następną kadencję narzekać na tych, co nami rządzą, na ciężkie czasy lub na jedno i drugie.
Ze śląskiej perspektywy warto pamiętać, że zderzają się tu dwa modele patriotyzmu. Polski stawia ojczyznę wyraźnie wyżej od małej ojczyzny, po niemiecku zwanej Heimatem. Niemiecki – dokładnie przeciwnie – przywiązanie do Vaterlandu wyprowadza z Heimatu. Więc w niemieckich piosenkach i wierszach patriotycznych znajdziemy mnóstwo brzózek, strumyków i młynów, pod którymi spotykali się zakochani. W polskich więcej będzie orłów, mieczy i kajdan.
Myślę, że niejeden z nas tęskni za patriotyzmem lekkim, pogodnym. Jak w hymnie Austrii: „Kraju gór, kraju nad rzeką, kraju pól, kraju katedr, kraju rosnący w siłę! Tyś ojczyzną wielkich córek i synów, ludem uzdolnionym do piękna, przesławna Austrio”. Żadnego umierania, szabel i marszów, jak w naszym „Mazurku Dąbrowskiego”. I wtedy warto sobie przypomnieć, że przez położoną między dwoma mocarstwami Polskę przetoczyła się większość europejskich wojen. A Austriacy przez stulecia prowadzili politykę zgodnie z cesarską radą: „Niech inni prowadzą wojny, a ty szczęśliwa Austrio żeń się”.
Słowem, jak to przed wojną skwitował żartobliwie jeden z poetów Skamandra: Zamienię niepodległość na lepsze położenie geopolityczne.