A przecież byli zawsze. Ponad trzy dekady temu, gdy o sile mniejszości niemieckiej stanowili wyborcy urodzeni „za Niemca”, czyli przed wojną, którzy niemiecki język i tożsamość wynieśli z domu i ze szkoły, parlamentarna reprezentacja MN prezentowała się niezwykle okazale.
W wyborach I kadencji w 1991 roku wybrano do Sejmu aż siedmiu Niemców. Koło Parlamentarne MN tworzyli: Erhard Bastek, Jan Fabian, Edward Flak, Antoni Kost, Brunon Kosak, Henryk Kroll (przewodniczący) i Helmut Paisdzior. W Senacie mniejszość reprezentował (aż do roku 1997) Gerhard Bartodziej. W kolejnej kadencji (1993-1997) mniejszość miała czterech posłów. A potem już tylko dwóch. I tak zostało aż do roku 2007. Odtąd aż do niedzielnych wyborów jedynym sejmowym przedstawicielem mniejszości niemieckiej był Ryszard Galla.
– Wyjątkowa frekwencja wyborcza mniejszości, podobnie jak Nowej Lewicy i Konfederacji, nie pomogła – przyznaje poseł Galla. – Do urn poszło ponad 72 procent uprawnionych w kraju, a ponad 66 procent w województwie. W praktycznie każdej gminie głosowało w ostatnią niedzielę kilkanaście procent więcej obywateli niż w poprzednich wyborach. To spowodowało, że generalnie potrzeba było więcej głosów niż w poprzednich wyborach, a przynajmniej tyle samo, aby zdobyć mandat. Ostatecznie się nie udało.
Wyjazdy za pracą wciąż nie pomagają
Bo też mniejszość niemiecka jest w tej sytuacji, że liczba jej członków, także sympatyków mieszkających na Śląsku Opolskim i tutaj głosujących jest jakoś ograniczona. Także przez to, że przecież nadal wielu Opolan wyjeżdża do pracy do Niemiec lub innych krajów zachodnich, albo tam spędza część roku, by na pewien czas wrócić do Heimatu.
Jeśli wierzyć wynikom spisów powszechnych prowadzonych w Polsce w latach 2011 i 2021, to w całym kraju liczba deklarujących niemieckość spadła w czasie tej dekady zaledwie o trzy tysiące osób – ze 144 tysięcy do 141. Można i chyba należy się temu dziwić, ale narodowość niemiecką deklarowali – i to licznie, bo w tysiącach, mieszkańcy niemal wszystkich polskich regionów. Wyłamało się tylko Podlaskie, ale i tam spis wykazał zamieszkanie 915 Niemców. Ale oni wszyscy nie mogli na kandydatów mniejszości niemieckiej głosować. Komitet Wyborczy Wyborców Mniejszość Niemiecka działał i prowadził kampanię tylko w województwie opolskim. Bo tylko tak mógł przekroczyć pięcioprocentowy próg. W skali całej Polski był bez szans.
A w naszym regionie ubyło – znów w dekadzie między spisami – aż około 20 tysięcy Niemców. Mniejszość dzieli bowiem z wszystkimi mieszkańcami województwa potężny kryzys demograficzny. Brakuje jej, nie tylko przy urnach, zarówno tych z najsilniejszą niemiecką tożsamością, którzy z powodu wieku w dużej części odeszli do wieczności, ale i tych, którzy się nie urodzili, bo przyrost naturalny w mniejszości jest równie niski jak w większości.
Mniejszość Niemiecka bez posła w Sejmie, bo elektorat rozcieńczony
– Bardzo wysoka frekwencja wyborcza spowodowała, iż twardy elektorat mniejszości został zwyczajnie rozcieńczony – opisuje dr Grzegorz Balawajder, politolog z Uniwersytetu Opolskiego. – Stara gwardia, najbardziej przywiązana do niemieckości, odchodzi. Młodzi nie są już w swoich narodowościowych wyborach tak jednoznaczni.
Te demograficzne łamigłówki nie powinny ani samym członkom mniejszości, ani opisującym ich sytuację powyborczą przesłaniać faktu, że mimo wysokiej frekwencji wyborczej wystarczyło w niedzielę powtórzyć wynik sprzed czterech lat, by jeden sejmowy mandat zachować (w 2019 roku mniejszości niewiele zabrakło do dwóch miejsc w parlamencie). To się niestety nie udało ani w skali poszczególnych gmin, ani w całym okręgu wyborczym.
W gminie Gogolin, a więc w samym mateczniku TSKN, lista mniejszości niemieckiej znalazła się w niedawnych wyborach dopiero na czwartym miejscu – za KO, PiS-em i Trzecią Drogą, zyskując 691 głosów. Cztery lata temu MN była na trzecim miejscu podium, a jej listę poparło aż 925 głosujących. Wtedy na Niemców głosowało ponad 22 procent uprawnionych, ostatnio tylko 12,5 proc.
Równie dużą różnicę notujemy w gminie Izbicko. Mniejszość dostała tam w niedzielę 556 głosów, dokładnie o 203 głosy i ponad 16 procent mniej niż w 2019.
Mniejszość Niemiecka bez posła w Sejmie. Lista MN otrzymała wyraźnie mniej głosów, niż cztery lata temu
W gminie Strzeleczki w powiecie krapkowickim różnica w liczbach bezwzględnych nie była aż tak duża. W niedzielę na MN zagłosowało tam 707 osób, cztery lata temu 817. Tylko wtedy te głosy stanowiły aż 34 procent z ułamkiem, teraz tylko nieco ponad 22.
W gminie Prószków lista MN dostała 812 głosów. Mniej o 165 w stosunku do wyniku z roku 2019 i mniej o prawie dokładnie 10 procent. Cztery lata temu taki wynik dawał mniejszości zwycięstwo w gminie. Teraz wyprzedzili ją główni konkurenci w walce o wygraną w wyborach: Koalicja Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość.
Takie i podobne wyniki spowodowały, iż łącznie mniejszość niemiecką wybrało w regionie 25778 głosujących. To bardzo wyraźnie mniej niż cztery lata temu. Wówczas listę mniejszości poparło 32094 głosujących. Przypomnijmy, ostatni 12. mandat zyskała w województwie opolskim Konfederacja, którą poparło 31150 wyborców. A to oznacza, że Komitetowi Mniejszości Niemieckiej zabrakło co najmniej 5372 głosy. Z trudem też udało się przekroczyć próg wyborczy. Mniejszość zyskała 5,37 proc. głosów.
Zwyczajowy atut zadziałał na niekorzyść
Stało się tak m.in. dlatego, że wyborcy, którzy poszli w niedzielę do urn po raz pierwszy od lat, często nie analizowali programów mniejszych komitetów. Tym mniej na ich poparcie mógł liczyć komitet mniejszościowy o wyłącznie regionalnym charakterze. To, czym mniejszość w poprzednich wyborach zwykle się szczyciła – że jej program jest układany tutaj, z myślą o mieszkańcach Śląska Opolskiego, a nie w Warszawie, tym razem zadziałało przeciwko niej. Wielu wyborców wolało jednoznaczny wybór: albo PiS, albo Koalicja Obywatelska.
– Te wybory stały się swego rodzaju plebiscytem – przyznaje Ryszard Galla. – Za utrzymaniem obecnej władzy w Polsce lub za jej zmianą. Jedni popierali koalicję, która może spowodować zmiany w Polsce, inni – w tym także niektórzy członkowie mniejszości niemieckiej, przede wszystkim starsi wyborcy, mniej krytyczni, a bardziej wrażliwi na adresowane do emeryckiego środowiska daniny społeczne, zagłosowali na PiS. Nie pomogło nam i to, że wciąż wiele osób – także w naszym środowisku – jest przekonanych, że my ten mandat mamy przypisany na stałe. Chociaż przez całą kampanię przypominaliśmy, że musimy walczyć o miejsce w Sejmie jak wszystkie komitety i w regionie musimy jak wszyscy przekroczyć pięcioprocentowy próg. Najlepszy dowód, że komisja wyborcza jeszcze liczyła głosy i z każdą godziną nasze szanse na mandat malały, a ja dostawałem gratulacje.
Chcieli wziąć udział w bitwie
Słabiej niż można się było spodziewać zadziałał mechanizm, według którego na listę mniejszości mieli głosować ci, którzy nie popierają wyraźnie ani PiS, ani – np. ze względów światopoglądowych – Koalicji Obywatelskiej. Takie myślenie przynajmniej częściowo potwierdzają wyniki wyborów do Senatu. W okręgu nr 52 obejmującym Opole i powiat opolski kandydat mniejszości Henryk Lakwa zdobył 29390 głosów, tj. blisko 5 tysięcy więcej niż lista mniejszościowa do Sejmu.
– Okazało się, że w głosowaniu do Sejmu ludzie bardzo chcieli wziąć udział w głównym rozdaniu, by nie powiedzieć bitwie politycznej – podkreśla Rafał Bartek, przewodniczący Zarządu TSKN i Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce. – Było to wyraźnie widać i słychać. I trudno mieć o to żal. Bo to jest fundamentalny spór z punktu widzenia przyszłości Polski, przyszłości młodzieży. Moich dzieci również.
– Jeden ze znajomych dzielił się ze mną opiniami przyjaciół ze środowiska przedsiębiorców – dodaje Rafał Bartek. – Byli oni zdania, że pomagają mniejszości niemieckiej, właśnie głosując na Koalicję Obywatelską albo na Trzecią Drogę, bo właśnie te środowiska mogą doprowadzić – poprzez zmianę rządzących w Polsce – do zaprzestania dyskryminacji naszego środowiska i skończenia z niechętną mniejszości polityką.
Lider Niemców w regionie i w Polsce podkreśla, że to wyjątkowo gorzki paradoks, że porażką zakończyła się jedna z najlepiej przygotowanych przez mniejszość kampanii wyborczych, z silnym akcentem na podtrzymywanie i wzmacnianie nie tylko niemieckiej, ale także śląskiej tożsamości.
Mniejszość Niemiecka bez posła w Sejmie. Gorzki posmak i niedosyt
– To powoduje po tych wyborach naprawdę gorzki posmak i głębokie uczucie niedosytu – przyznaje Rafał Bartek. – Mam świadomość, że mieliśmy naprawdę dobrze przemyślaną kampanię i zrobiliśmy kawał dobrej roboty, wybraliśmy dobrych i ciekawych kandydatów. Mieliśmy poczucie, że wszystkie trybiki zostały precyzyjnie poukładane, a efekt jest taki, jaki jest: nie odnieśliśmy sukcesu. Miałem obawę już w przedwyborczym tygodniu, że ta kampania nie jest merytoryczna ani programowa, co by sprzyjało dyskutowaniu o detalach i niuansach. W tej kampanii dominowały postawy: Ja jestem za, a ja jestem przeciw. I to rodziło lęk przed przegraną.
Dr Grzegorz Balawajder zwraca uwagę, że wyborcza porażka mniejszości jest pośrednio skutkiem śląskiego pragmatyzmu, ale także ubocznym skutkiem prowadzonej przez samą mniejszość polityki.
– Mandat kosztem mniejszości niemieckiej zdobyła Konfederacja – przypomina opolski politolog.
– Lista mniejszości i jej lider największe poparcie mieli – tradycyjnie – w powiatach opolskim ziemskim, strzeleckim i krapkowickim, ale nawet tam było to zwykle tylko kilkanaście procent poparcia. Ślązacy, doceniając wysiłki podejmowane przez posła Gallę, który spotykał się i rozmawiał z ministrem Czarnkiem, by ten wycofał się z edukacyjnego dyskryminowania mniejszości niemieckiej, doszli jednak do przekonania, że sam nie jest on w stanie tego oporu rządzących przełamać. Jego siła przebicia nie wystarczyła. A skoro tak, to postawili na odsunięcie Zjednoczonej Prawicy jako sprawczyni dyskryminacji od władzy.
Postawili na silniejszego konia
– Mniejszość słusznie podkreślała przez wiele miesięcy, że jest poddawana dyskryminacji – podkreśla dr Balawajder – ale kiedy wyborcy stanęli przed urnami, okazało się, że to stałe przypominanie przyniosło – z punktu widzenia głosowania na mniejszość – efekt odwrotny do zamierzonego. Wyborcy postawili na silniejszego konia – na Koalicję Obywatelską. A ci, którzy nie byli gotowi poprzeć partii Tuska – na Trzecią Drogę. Ze stratą dla kandydata mniejszości.
Wygląda na to, że mniejszości narodowe pozostaną w Polsce bez jakiejkolwiek sejmowej reprezentacji. Nie ma posła mniejszość niemiecka. Nie został wybrany – startujący od lat z list partyjnych – poseł Czykwin z mniejszości białoruskiej.
Rafał Bartek po rozmowie z Grzegorzem Kuprianowiczem, przedstawicielem mniejszości ukraińskiej w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, opowiada się za zmianą modelu reprezentowania mniejszości narodowych w parlamencie.
– To nie jest najbardziej demokratyczne państwo, ale jest do rozważenia model węgierski, w którym mniejszości mają swój głos na poziomie parlamentu także wtedy, gdy ich reprezentanci nie dostali wystarczającego poparcia by mieć posła – wyjaśnia Bartek. – Ale wtedy mniejszość ma w organie ustawodawczym rzecznika – lobbystę z prawem do zabierania głosu, choć on pełnoprawnym posłem nie jest. Obecnie jesteśmy zdani w parlamencie na głosy posłów z większości, którzy zechcą – albo nie – być rzecznikami tematów mniejszościowych, ale zakotwiczeni w tych tematach tak jak członkowie mniejszości pewnie jednak nie będą.
Mniejszość Niemiecka bez posła w Sejmie. Swój poseł to był prestiż
Obecność posła mniejszości niemieckiej miała też znaczenie prestiżowe – zarówno w Warszawie, jak i w Berlinie.
– Poseł częściej był w Warszawie, a więc był też częściej w Ambasadzie Niemiec – tłumaczy lider mniejszości. – Działał w Polsko-Niemieckiej Grupie Parlamentarnej, ale był też bliżej polskiej polityki. Teraz będzie nam trudniej. Ale z drugiej strony, skoro Polska wraca – a wierzę, że tak właśnie jest – na w pełni demokratyczne tory, to położenie mniejszości nie może być uzależnione jedynie od obecności jej reprezentanta w parlamencie. Może nawet powinno być odwrotnie. Skoro mniejszości tego reprezentanta nie mają, to trzeba się o nie troszczyć mocniej.
– Posiadanie posła mniejszości było wyróżnikiem Opolszczyzny – przyznaje dr Balawajder. – Myślę, że część członków mniejszości uważa to jedynie za wypadek przy pracy i wierzy w odzyskanie tego miejsca w Sejmie za cztery lata. Dla Berlina może to być sygnał, że w zintegrowanej Europie mieszkańcy Śląska Opolskiego – mając otwartą tożsamość – nie muszą tej otwartości potwierdzać, głosując na listę mniejszości.
Czytaj także: Ci Opolanie stracili miejsca w Sejmie i Senacie. Ale już mają nowe zajęcia na horyzoncie
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.