Piotr Guzik: Prezydent Andrzej Duda ostatecznie powierzył misję tworzenia nowego rządu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Bez zaskoczenia?
Prof. Kamil Minkner: Zanim odpowiem wprost, to zwrócę uwagę na manierę, jaką mamy jako społeczeństwo: jeśli coś się wydarzy, to uważamy, że dany ruch czy sytuacja były oczywiste. Potem każdy z komentujących, szczególnie polityków, rozgrywa dane wydarzenie zgodnie z własnym interesem. Mnie decyzja Andrzeja Dudy nie zaskoczyła. Choć nie mogę powiedzieć, że się jej spodziewałem. Zawsze istniał bowiem cień szansy, że prezydent RP zachowa się wbrew przewidywaniom.
Postawił jednak na swój obóz polityczny.
– Ponieważ w interesie PiS jest przedłużanie oddania władzy. Andrzej Duda kupił swojej partii czas na zacieranie śladów, niszczenie dokumentów oraz wyciśnięcie z państwa tylu pieniędzy, ile się da. Koronnym przykładem zmienianie umów propagandystów TVP, by otrzymywali pieniądze na długo po tym, jak znikną z anteny. To są rzeczy, które widzimy na pierwszy rzut oka. Ale nie mniej ważne jest to, co dzieje się za kulisami. Ludzie często myślą, że PiS to monolit. Tymczasem w tej formacji – tak jak i w każdej innej – mamy szereg frakcji i grup interesów. One teraz walczą ze sobą o wpływy.
Wskazanie Mateusza Morawieckiego przez Andrzeja Dudę jako tego, który ma formować rząd po wyborach to element tych rozgrywek?
– Mając na uwadze, jak nikłe są szanse na to, aby obecny premier sprostał temu zadaniu, można ten ruch tak odczytać. Wszystko wskazuje na to, że Mateusz Morawiecki poniesie porażkę, co nie pozostanie bez wpływu na jego partyjne notowania. Decyzja prezydenta RP to element pozycjonowania się jego oraz jego środowiska w obozie prawicy.
Misja obecnego premiera jest skazana na porażkę? To możliwe, że Mateusz Morawiecki stworzy rząd?
– PiS to teraz tonący okręt. Nawet, gdyby dało się go podratować sojuszem z Konfederacją oraz wyciągnięciem kilkunastu posłów, którzy daliby w Sejmie nikłą większość, to nadal byłby to okręt bardzo chybotliwy i nabierający wody. Nikt rozsądny nie wejdzie na taki pokład. Wyjście Mateusza Morawieckiego z propozycją rządu mniejszościowego mając na uwadze przewagę opozycji w Sejmie byłoby narażaniem się na kompromitację. Dlatego spodziewam się, że ostatecznie nie będzie głosowania nad nowym rządem obecnego premiera i pomysł ten będzie wygaszony.
Co dalej?
– Kolejnym krokiem będzie wskazanie kandydata na premiera przez Sejm. I tutaj inicjatywę powinna przejąć już dotychczasowa opozycja.
Która też nie jest monolitem. I nie trzeba znać kuluarowych rozgrywek, by to widzieć.
– Obóz PiS w istocie łączyła tylko władza oraz związane z nią pieniądze. W przypadku obozu opozycji demokratycznej sytuacja wygląda inaczej. Owszem, tam też są różne środowiska. Też jest walka o wpływy. Ale musimy pamiętać, że ścieranie się koncepcji i wypracowywanie wspólnych stanowisk jest istotą demokracji. Część osób mogła o tym w ostatnich latach zapomnieć, że istnienie różnic i dogadywanie się jest jej nieodłącznym elementem. Dlatego też nie dziwi mnie, że rozmowy koalicyjnie nie przebiegły w pięć minut.
Jest to jednak woda na młyn dla obecnego obozu władzy.
– Dlatego też PiS przeciąga oddanie władzy. Dlatego premier Mateusz Morawiecki został rzucony na pożarcie. Przy czym ludzie tego obozu nie będą mówić o porażce, tylko o tym, że się poświęcił dla wyższej sprawy. Dla nich liczy się szerzenie chaosu. Ale oni są też wytrenowani w tym, żeby porażkę nazywać sukcesem. Tak jest zawsze, ilekroć kierujemy się wyłącznie logiką walki politycznej.
Sytuacja z prezydentem Andrzejem Dudą przeciągającym decyzje do granic możliwości to przedsmak tego, z czym opozycja będzie musiała się mierzyć jak uda się jej przejąć stery w kraju?
– Możemy mieć teraz do czynienia z pewnym wariantem włoskiego strajku. Zapewne każda ważna dla obecnej demokratycznej większości ustawa będzie wnikliwie, wręcz pedantycznie, analizowana przez prezydenta, a potem w ostatnim dniu, kiedy będzie to możliwe, kierowana do Trybunału Konstytucyjnego. A pamiętajmy, że z racji obsadzenia takich kluczowych instytucji swoimi ludźmi, partia Jarosława Kaczyńskiego będzie miała szerokie pole do różnych obstrukcji i blokowania inicjatyw nowego rządu. Wszystkie te działania obliczone są na jedno: by z czasem różnice w obozie obecnej opozycji go rozsadziły. Cztery lata wbrew pozorom miną bardzo szybko. Tym bardziej ważne jest, jak opozycja będzie sobie radzić z sypaniem piachu w tryby państwa przez PiS.
Dlaczego?
– PiS dokonywał zmian ustrojowych bez poszanowania konstytucyjnego ładu, za pomocą ustaw i aktów niższej rangi. W pierwszej kadencji, gdy Zjednoczona Prawica miała większość w Sejmie i w Senacie, w pamiętnym, ekspresowym tempie. Obawiam się, że ta praktyka może być kusząca dla obozu obecnej opozycji demokratycznej.
Jej przedstawiciele mówią, że chcą jak najszybciej „posprzątać” po PiS. Myśli pan, że cel uświęci środki?
– Z punktu widzenia demokracji to byłoby coś bardzo złego. Oznaczałoby, że standardy są te same, zmieniła się tylko ekipa rządząca. Demokrację można budować tylko demokratycznymi metodami. Z drugiej strony mamy w kraju dziedziny, które wymagają szybkiej naprawy. Na przykład prawo aborcyjne, które w obecnej formie sprawia, że kobiety boją się rodzić, a lekarze im pomagać w obawie o konsekwencje. Dlatego może okazać się konieczne, aby przynajmniej na początku i tymczasowo wprowadzić nowe regulacje za pomocą aktów niższej rangi albo różnego rodzaju instrukcji dla szpitali i lekarzy, jak postępować w trudnych przypadkach. Prawa łamać nie można, ale czasami, celem ratowania życia ludzkiego, trzeba je twórczo wykorzystywać.
Czytaj także: Ostatnia linia obrony PiS. Tu nie chodzi tylko o kasę
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.