Anna Konopka: Co roku na wiosnę powraca budzący emocje temat: koszenie trawy. Zwłaszcza w miastach. A więc kosić czy nie kosić?
Dr Grzegorz Hebda: Nie mamy tu sytuacji zero-jedynkowej. Żyjemy w określonych realiach i utrzymanie trawników, ogólnie zieleni miejskiej, regulują przepisy prawne związane choćby z bezpieczeństwem ruchu drogowego, np. w stosunku do pasów zieleni przy jezdni. Problem jest inny. W naszym społeczeństwie pokutuje taki pogląd, że ładny trawnik przy domu lub w przestrzeni społecznej to taki, gdzie jest równo i nisko skoszona trawa.
Polacy cenią więc bardziej estetykę nad bioróżnorodnością, którą zapewnia trawa bujna, koszona od czasu do czasu?
– Przyjęło się, że ładnie wygląda trawa równo przystrzyżona, w której nie ma żadnego innego gatunku rośliny, niż ten, który sobie zaplanowaliśmy. Taki trawnik w odbiorze społecznym świadczy o naszej kulturze osobistej i statusie majątkowym. Moim zdaniem taka idea przyświeca wielu użytkownikom trawników. Oczywiście się z nią nie zgadzam, ponieważ jest wyjątkowo szkodliwa. Rzadziej koszona roślinność trawiasta i wielogatunkowa prócz pożytku dla owadów, w szczególności zagrożonych i potrzebnych nam zapylaczy, wpływa też na inne środowiskowe dobrodziejstwa. Przede wszystkim na magazynowanie wody, pochłanianie dwutlenku węgla i pyłu zawieszonego PM10. Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że żyjemy w bardzo zanieczyszczonym środowisku. Zwłaszcza w miastach, więc powinniśmy dbać o nasze naturalne filtry.
Co się dzieje gdy utrzymujemy niski, koszony często trawnik?
– Taki trawnik jest znacznie podatniejszy na przysychanie w porze letnich upałów. Niska roślinność błyskawicznie traci wodę. Grunt się bardzo szybko nagrzewa, czyniąc nasz trawnik biologiczną pustynią. Taki trawnik wymaga obfitego nawodnienia, a więc i środowiskowych kosztów. Coraz częściej mamy do czynienia w kraju z suszą hydrologiczną. Za kilkadziesiąt lat w niektórych regionach słodkiej wody będzie po prostu brakowało. Wtedy, podobnie jak teraz w niektórych częściach Ameryki Północnej, podlewanie trawników będzie po prostu prawnie zabronione.
Jak się zachowuje trawnik rzadziej koszony?
– Wyższa i bujniejsza roślinność działa łagodząco na wysokie temperatury, buforując ich dzienne, wysokie amplitudy. Rzadziej koszony trawnik zatrzymuje wilgoć przy ziemi. Proszę przyłożyć rękę przy gruncie w wysokiej trawie i samemu sprawdzić. Gęsty system korzeniowy zróżnicowanej murawy spowalnia odpływ wody, dokonując przydomowej retencji. Oczywiście, korzysta świat owadów, zapylaczy. Badania dowodzą, że już po kilku latach rzadszego koszenia miejskich trawników skład gatunkowy roślin wzrasta naturalnie o 30 proc. Podobnie dzieje się z owadami. Gdy robimy wszystko, by na naszym wypielęgnowanym trawniku lub przydrożu rosła tylko trawa, rugując z niej każdy przejaw innego, zielonego życia – w tym rośliny kwiatowe – to do czego mają przylecieć motyle i owady społeczne jak trzmiele?
Czy istnieje zatem złoty środek jeśli chodzi o koszenie trawy?
– Szukają go już od dawna i biolodzy, i ekolodzy w różnych miastach, m.in. we Wrocławiu, Warszawie czy Białymstoku. Forsowanie idei rzadszego koszenia czy zakładania kwietnych łąk, to w zasadzie świeży temat. Nie ma jednej uniwersalnej recepty. Na pewno można opóźnić pierwsze koszenie i przesunąć je na koniec maja, a nawet początek czerwca. Bioróżnorodność trawników i muraw zabija najbardziej wczesne, wiosenne koszenie. Lipiec i sierpień to suchszy okres, wzrost roślin jest już wolniejszy. W związku z tym, koszenia i tak są rzadsze. Podsumowując, gdybyśmy ograniczyli koszenie miejskich trawników do dwóch, trzech razy w roku, to zrobilibyśmy naprawdę duży krok do przodu dla ochrony bioróżnorodności w naszej przestrzeni.
Co można jeszcze zrobić, by poprawić zieloną kondycję naszych zabetonowanych miast? Czy pomysłem są tak bardzo modne łąki kwietne?
– Od razu wyjaśnię, że ludzie mylą niekoszone trawniki z łąkami kwietnymi. Te drugie, a dokładnie murawy kwietne, w rzeczywistości są ekosystemami tkwiącymi w naturze – bez udziału człowieka. Kwietna łąka to coś, co musi być spójne z warunkami glebowymi, fauną glebową oraz ma określony, naturalny skład florystyczny.
Niektórzy kupują nasiona takiej kwietnej łąki. W takim razie to złe rozwiązanie?
– To zależy. Sam trafiłem na niemiłą niespodziankę, gdy kupując nasiona kwietnej łąki na swój użytek, otrzymałem owoce egzotycznych odmian albo koloryzowanych kwiatków. A to nie ma absolutnie nic wspólnego z prawdziwą kwietną łąką ani ochroną bioróżnorodności. Niekoszony trawnik, nawet porośnięty bujnym kwieciem, to wciąż nie jest łąka kwietna. To po prostu niekoszony trawnik o wysokiej różnorodności gatunkowej roślin. Tylko tyle i aż tyle! Bo życzyłbym mieszkańcom miast, by tak wyglądały właśnie przydrożne trawniki i miejskie zieleńce.
A więc jak prawidłowo doprowadzić do ekosystemu kwietnej łąki?
– To wymaga nieco pracy. Nie wystarczy rozrzucić jakichś nasion na trawę. Zdarza się, że aby założyć bogatą, samoodtwarzającą się łąkę kwietną, trzeba usunąć całą darń trawiastą założoną przez człowieka. Niestety, ludzie wciąż mylą pojęcia. Kwietną łąką definitywnie nie jest murawka posiana w donicy o wymiarze dwa na dwa. Nazywam to wtedy mobilnymi rabatami, które mają po prostu ciekawy i estetyczny skład florystyczny. Bo przecież, jakbyśmy posadzili cztery drzewa w takiej donicy, nie powiemy, że to mobilny las… Idea kwietnych łąk jest dobra, ale nie można jej uprościć do konceptu dowolnej rabaty w możliwie najmniejszej przestrzeni.
Nieco kontrowersji wśród mieszkańców wzbudziły wielkie betonowe donice z roślinnością, które pojawiły się np. w Dzielnicy Generalskiej w Opolu. Wyglądało to dość groteskowo i spotkało się z falą krytyki. Roślinność „wyrasta” również ze ścian centrum przesiadkowego przy dworcu. Wizualnie robi to wrażenie, ale czy takie zabiegi mają jakieś znaczenie dla ekologii i bioróżnorodności?
– Z pewnością chodzi bardziej o efekt estetyczny w mieście i wizerunkowy. Mamy coś, czego inni nie mają. Ale sensu środowiskowego specjalnie tu nie widzę. Bo nie retencjonują wody, a wręcz przeciwnie, wymagają podlewania. Nie buforują upałów. Nie widziałem też wokół tych donic brzęczących trzmieli, pszczół lub motyli. Podejrzewam, że koszty zakupu i utrzymania takich donic są znaczne. Lepszym pomysłem byłoby, gdyby władze miasta pomyślały o założeniu kwietnych łąk lub po prostu pozostawieniu rzadziej koszonej roślinności na skwerach, które nie muszą być często koszone ze względów bezpieczeństwa. I nie skrawków o powierzchni
4 metrów kwadratowych, lecz takich, które mają kilka czy kilkadziesiąt arów.
Czego w zakresie bioróżnorodności brakuje nam jeszcze w Opolu?
– To temat rzeka, ale na pewno odpowiednio kształtowana zieleń miejska jest idealnym sposobem minimalizacji niekorzystnych zmian środowiskowych i polepszenia naszego komfortu życia. Znakomitym pomysłem, postulowanym w różnych miastach jest powołanie oficera zieleni, który kompleksowo podejdzie do tematu zieleni niskiej i wysokiej w mieście.
Czytaj także: Fundacja AVI sprawia, że dzikie zwierzęta zyskują szansę na drugie życie
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.