Kolejki do opolskich lekarzy. Zaczyna się już… z domu
„Proszę czekać na połączenie” i irytująca muzyka w tle – ten zwrot i dźwięk to doświadczenia rodem z koszmaru dla każdego, kto choć raz próbował zarejestrować się telefonicznie do lekarza specjalisty na NFZ. Ale niestety trafił na „kolejkę”. To jednak dopiero początek nerwówki. Finalnie najczęściej kończy się na wyłożeniu gotówki za wizytę prywatną. Bo nawet jeśli już się umówimy, to bywa, że przez kolejki do lekarzy na Opolszczyźnie uda nam się dostać do specjalisty za kilka miesięcy lub… ponad rok.
– Oczywiście, można się dodzwonić od razu. Zwłaszcza do mniejszych poradni na prowincji. Z opcji telefonicznej często jednak się korzysta, by oszczędzić czasu i sił. Dlatego, że dla osoby chorej sama wizyta to już logistyczna wyprawa – zauważa pani Marzena z Opola, która ostatnio często umawia wizyty dla mamy.
– Nie wszyscy mają dzieci pod ręką albo znajomych chętnych do wydzwaniania po kilkadziesiąt minut do jednej poradni. A co dopiero, gdy taki senior „spotyka się” z automatem i słyszy, że jest 11 w kolejce… O ile już w ogóle prawidłowo „przeklika” komunikaty, to często coś się po drodze wciśnie, rozłączy lub po prostu traci się cierpliwość… Wtedy więc idzie sam do rezerwacji w poradni.
Kolejki do opolskich lekarzy. Koszmar rejestracji
A tam kolejne kłopoty. Sprawdziliśmy, jakie są kolejki do opolskich lekarzy – specjalistów w losowo wybranych poradniach w regionie. I tak: hematolog ze skierowaniem pilnym w poradni przy Katowickiej w Opolu – marzec 2024, a ze zwykłym – końcówka września 2024. Pani rejestratorka poleca sprawdzić terminy w Bytomiu i Wrocławiu.
Do urologa w największym szpitalu w regionie uda się pójść szybko. Już we wrześniu. Ale w Nysie już w połowie grudnia. A w Kędzierzynie-Koźlu na początku przyszłego roku. Kardiolog w jednym z miejskich szpitali w Opolu przyjmie pilnie około marca 2024.
Pożądanym specjalistą jest endokrynolog. W poradniach przy Witosa i Katowickiej w Opolu kolejka zaczyna się od maja i listopada 2024. A w Nysie endokrynolog zaprasza na… luty 2029. Jeśli ktoś zdobędzie skierowanie pilne, trzeba najpierw udać się na konsultację, która zawyrokuje, czy jest ono naprawdę pilne… Bowiem takie skierowanie ma większość osób. Do diabetologa w popularnych miejskich poradniach w stolicy regionu czeka się co najmniej do stycznia i lutego przyszłego roku. Z kolei gastroenterolog skonsultuje nas w Kędzierzynie-Koźlu najszybciej na przyszły rok. W USK w Opolu we wrześniu 2024, przy Katowickiej w kwietniu 2025. A w Nysie – w 2026.
Przychodnia Krapkowickie Centrum Zdrowia prowadzi rejestrację do endokrynologa na styczeń 2027. Urolog przyjmie tu na koniec lipca 2024, kardiolog na luty 2025 dla nowego pacjenta. Ortopeda przyjmie w styczniu 2024 (tylko raz w tygodniu po 60 osób).
Są też dobre wiadomości. Okulista – w sezonie letnim przyjmuje tam na kolejny dzień, bo jest mniejsze zainteresowanie. Natomiast w pozostałych okresach czeka się po zaledwie 3-4 dni. Do ginekologa dostaniemy się w październiku. Rejestratorka stwierdza też, że praktycznie co dnia ma terminy „na cito” i zapisuje tam nagłe przypadki. Ma również „pulę” dla ciężarnych na każdy dzień i bardzo często ona nie jest wykorzystana, więc co dnia ktoś może dostać się szybciej. Poradnia ta jest czynna cztery dni w tygodniu, dwa razy nawet od 8 do 19. Należy tu około 4,5 tys. pacjentek dojeżdżających chętnie z różnych miast i gmin, chwaląc wysoki poziom opieki.
Rzecznik NFZ: Kolejki się zmniejszyły
Mimo pozytywnych przypadków, z losowo zebranych informacji jasno wynika, że do specjalisty w regionie ciężko dostać się na czas – podobnie jak w całym kraju.
Zapytaliśmy w Opolskim Oddziale Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia, jakie prowadzone są obecnie działania, aby kolejki do opolskich lekarzy były krótsze. Szczególnie, jeśli chodzi o czas oczekiwania do najbardziej pożądanych specjalistów.
Rzeczniczka opolskiego NFZ, Barbara Pawlos odpowiada „O!Polskiej”, że porównując dane NFZ dotyczące kolejek oczekujących – grudzień 2019 r. do grudnia 2022 r. – liczba oczekujących pacjentów na Opolszczyźnie zmniejszyła się. Np. w poradniach: endokrynologicznej o 18 proc., chirurgii naczyniowej o 29 proc., okulistycznej dla dzieci o 17 proc., neurochirurgicznej o 70 proc., chirurgii ogólnej dla dzieci o 33 proc., chorób naczyń o 31 proc., geriatrycznej o 69 proc.
Dodaje, że pieniądze przeznaczane na ambulatoryjną opiekę specjalistyczną na terenie Opolszczyzny systematycznie wzrastają.
– W 2019 r. wartość zapłaconych świadczeń wyniosła 90 125 729,48 zł. Natomiast w 2022 r. wyniosła już 134 458 838,70 – informuje Barbara Pawlos. – Nielimitowane są również świadczenia w zakresie zaćmy czy rezonansu magnetycznego. Tu liczba osób oczekujących spadła odpowiednio o 87 proc. i 48 proc. A badanie tomografii komputerowej można wykonać jeszcze w tym samym tygodniu.
Wzrost nakładów wygląda w liczbach nominalnych budująco. Niestety, kiedy wziąć pod uwagę inflację z ostatnich trzech lat, to realnie jest niewielki lub wręcz zerowy.
Pani rzecznik podkreśla, że pacjent sam decyduje, w jakiej poradni specjalistycznej chce mieć udzielone świadczenie.
– Odnosząc się np. do terminu oczekiwania do poradni urologicznej, należy zauważyć, że w Głubczycach, Kietrzu czy w Opolu można otrzymać termin przyjęcia w tym roku.
Zaznacza, że wskazywane terminy oczekiwania są dla pacjentów w stabilnym stanie zdrowia.
– Jeżeli pacjent wymaga pilnej konsultacji specjalistycznej i wystawione skierowanie to potwierdza, wówczas przyjmowany jest do kolejki oczekujących dla pacjentów „pilnych”, gdzie czas oczekiwania jest inny – tłumaczy.
Słowo „inny” jest jednak względne, w niektórych przypadkach na cito może wynosić i… trzy, a nawet 6 miesięcy.
Według pani rzecznik, kolejki mają wydłużać także nieodwołane wizyty przez samych pacjentów.
– Z danych NFZ wynika, że w pierwszej połowie tego roku na umówione wizyty nie przyszło ponad 457 tys. osób w Polsce. Fundusz sprawdza przyjęcia dotyczące świadczeń m.in. z zakresu endokrynologii, kardiologii, onkologii oraz ortopedii i traumatologii narządu ruchu. W województwie opolskim w pierwszym półroczu 2023 r. wizyt u specjalistów nie odwołało ponad 8000 pacjentów – podkreśla rzecznik opolskiego NFZ.
Kolejki do opolskich lekarzy – statystyka a rzeczywistość
Z przytoczonych przez oddział NFZ danych wyłania się światło w mrocznym tunelu opolskiej służby zdrowia. Wedle statystyk sytuacja powinna się odczuwalnie poprawiać. A jak jest w rzeczywistości?
Tomasz Banaś z gminy Walce w powiecie krapkowickim złamał łopatkę w lutym. Mężczyzna niefortunnie przewrócił się na oblodzonym chodniku. Nie od razu się zorientował, że to złamanie, dlatego do lekarza trafił w pierwszych dniach marca. Ze skierowaniem „pilnym” w Krapkowickim Centrum Zdrowia zaproponowano mu wizytę u ortopedy na… październik.
– Ja jestem dość odporny na ból. Myślałem, że się po prostu potłukłem i to przejdzie – wspomina. – Dlatego też na początku nawet nie poszedłem do lekarza, bo wiedziałem, że trudno będzie się dostać. Smarowałem się maściami, brałem tabletki, ale było coraz gorzej. W końcu już stwierdziłem, że nie ma wyjścia: muszę spróbować. W Krapkowicach dowiedziałem się, że ortopeda przyjmuje raz w tygodniu, w poczekalni obraz rozpaczy…
Pan Tomasz zaczął wydzwaniać po innych powiatach. W niektórych kolejki oczekujących były krótsze – na maj, czy czerwiec, ale wszędzie jednak zdecydowanie za długo jak na bolący coraz mocniej bark.
– W końcu udało się mi zapisać na za półtora tygodnia w jednej z placówek w Kędzierzynie-Koźlu – relacjonuje. – Ten lekarz, jak zobaczył prześwietlenie, to się za głowę złapał: „Jak pan tak mógł chodzić tyle czasu?” – tak mnie pytał. To nie jest wina lekarzy, tylko systemu…
Pan Tomasz podkreśla, że finalnie miał sporo szczęścia. Początkowo, nie podejrzewając złamania, normalnie pracował. Nawet malował mieszkanie. Wspomina, że raz się tak naciągnął, że poczuł „chrupnięcie”. A do tego mocny ból. To go skłoniło do szybszego szukania pomocy medycznej. – Miałem fart, że łopatka sama się nastawiła i zrosła prawidłowo – stwierdza.
Czytelnik: Stawki rosną, a dostępność to dramat
O doświadczenia na temat korzystania z usług specjalistów zapytaliśmy także 23 sierpnia na fanpejdżu „O!Polskiej”. Pani Anna napisała: „Fizjoterapeuta po operacji rok. Fizjoterapeuta dla młodzieży uprawiającej sport 1,5 roku. Tak teraz to wygląda po prostu ręce opadają”. Pan Jakub zauważył, że choć składki się zwiększyły, to z dostępnością jest dramat.
Są też pozytywne opinie, jak ta, w której pani Melania pochwaliła Szpital Wojewódzki w Opolu, gdzie w ciągu roku wszczepiono jej w obu biodrach endoprotezy. „Jestem bardzo zadowolona i szczęśliwa. Dziękuję lekarzom którzy mnie zoperowali. Gorzej jest z rehabilitacją – termin – listopad 2023. Dodam jeszcze, że zabiegi miałam na przełomie roku 2022/2023”.
W tym wątku pan Stanisław napisał: „W Kluczborku rehabilitacja dzienna po endoprotezie czas oczekiwania 9 miesięcy”.
Pani Anna zauważa, że październik 2024 r. to termin do kardiologa, przy czym wizytę umówiła w lutym 2023 r. „W większości placówek był ten termin…” – pisze nasza Czytelniczka.
O tym, że brak dostępności kluczowych specjalistów to skutek żadnego lub bardzo słabego planowania kadr medycznych oraz ich wymiany, przekonany jest dr Jarosław Mijas, kierownik Klinicznego Oddziału Pediatrii w Strzelcach Opolskich.
Pediatria pod lupą, czyli „wyższa” matematyka
– A wszystko to matematyka na wczesnoszkolnym poziomie – mówi. – Same studia lekarskie trwają sześć lat, staż rok. Do tego doliczamy pięć lat specjalizacji, a ze względu na fakt, że w pediatrii pracują w przewadze kobiety, należy dodać dwa lub trzy urlopy macierzyńskie. Obecnie najczęściej dwa. W sumie to 14 lat. Ta liczba oznacza, że 14 lat przed tym, gdy lekarz pójdzie na emeryturę, jego następca musi wejść na pierwszy rok studiów. Po to, by zachować ciągłość.
Jak dowodzi dalej, w Polsce, wśród lekarzy pediatrów dominuje średnia wieku 50 plus. Dlatego za kilka lat cztery piąte lub dwie trzecie lekarzy pediatrów pójdzie na emeryturę.
– Oznacza to, że matka z chorym dzieckiem nie znajdzie pomocy, gdy zaczną się zamykać poradnie rodzinne z powodu braku następców emerytowanych pediatrów. I co kluczowe – chodzi o wymianę lekarzy dobrze wyszkolonych – stwierdza dr Jarosław Mijas.
Kadry. Problem nasila się od 14 lat
Zdaniem pediatry ze Strzelec Opolskich, problem nasila się od 14 lat. To znaczy od czasu, gdy nasza kadra była jeszcze młoda. Dlatego wtedy tak skrajnych problemów nie było.
– Lata zaniedbań robią swoje. Do tego politycy obecnego obozu rządzącego w regionie nie kiwnęli palcem. Efekty są widoczne w przychodniach i na oddziałach pękających w szwach w okresie wzmożonych zachorowań – uważa dr Mijas. – Nie chodzi mi tu o żadną walkę polityczną, tylko o niepoważne traktowanie środowiska lekarskiego i zaniedbanie kadr. Jak w ogóle w tej sytuacji mamy zachęcać lekarzy do pracy w zawodzie?
Za przykład podaje województwo śląskie, gdzie zawsze pewna część rezydentów nie dostaje się na rezydenturę z pediatrii. Ministerstwo daje tam 30 miejsc, a chętnych jest ponad 40.
– A w województwie opolskim lekarze nie chcą pracować. Zwykle pula miejsc zostaje obsadzona zaledwie w połowie – zaznacza.
Kolejną sprawą są wyjazdy zagraniczne.
– Jeśli moje pokolenie słabiej mówiło językami obcymi, to dlatego, że mało kto wierzył, że tych języków kiedyś będzie miał szansę użyć – tłumaczy. – Inaczej sprawa wygląda z młodymi. Dla nich nie ma barier – są rozwinięci informatycznie, znają najczęściej dwa języki. Rodzi to podwójne niebezpieczeństwo.
Kolejki do opolskich lekarzy – co z jakością wykształcenia?
Jak wyjaśnia dr Mijas, pierwsze to takie, że absolwenci starych uniwersytetów, m.in. śląskiego, wrocławskiego, warszawskiego i gdańskiego, oraz nowych – relatywnie na poziomie – jak nasz opolski, mają dużą szansę na wyjazd. Inaczej będzie z absolwentami z prowincji, z mniej liczących się ośrodków akademickich.
– Nie wierzę w poziom tego wykształcenia – nie ukrywa. – To zbyt skomplikowane. Nie można otwierać „dzikich” oddziałów. To ci lekarze zostaną leczyć Polaków i przez słabsze wykształcenie będą popełniać błędy. A my wszyscy będziemy za to odpowiadać. Z medycyny, którą mieliśmy na jakimś poziomie, zostanie tyle, że obudzimy się z ręką w nocniku.
Dr Jarosław Mijas uważa, że należy ustalić specjalizacje priorytetowe i to w nie inwestować szczególnie.
– Szpital powinien być najważniejszym miejscem – podkreśla. – Takim, w którym leczy się najcięższe przypadki. Za tym powinno iść odpowiednie uposażenie, które wynagrodzi ciężar odpowiedzialności. Dziś lekarze chcą iść wszędzie, byle nie do szpitala. Ponieważ bardziej opłaca się pracować w poradniach.
Kolejki do specjalisty na Opolszczyźnie a leczenie przez telefon
Niewydolność systemu, niemożność dostania się do poradni powoduje, że ludzie coraz chętniej korzystają z teleporad – choć pandemia dawno za nami.
– O ile przedłużenie leków jest uzasadnione teleporadą, to w innych przypadkach nic nie zastąpi spotkania z lekarzem w warunkach ambulatoryjnych. Wypisywanie antybiotyków „na oko”, „na zapas” czy „na wszelki wypadek”, to prosta droga do katastrofy i budowania lekoodporności bakterii. Przez to coraz trudniej leczyć proste choroby. Przepisy związane z teleporadami wymagają pilnych porządków – alarmuje dr Mijas.
Opolski lekarz podkreśla, że by odwrócić złe trendy polskiej, w tym opolskiej służby zdrowia, konieczne są rozwiązania systemowe. Między innymi planowanie kadr, ścisłe wyliczanie, metody zachęt dla lekarzy. Ale też możliwość znalezienia mieszkania, żłobka lub przedszkola czy rozwój zawodowy.
Chroniczne przepracowanie lekarzy
– Poza wyjątkami nie znam zdrowego ordynatora pediatrii – zauważa dr Mijas. – Wszyscy cierpią na chroniczne przepracowanie, przewlekły stres i liczne dolegliwości. A na nasze miejsce chętnych nie ma. Ordynatorów bierze się z tzw. łapanki. Kto się zgodzi na tę funkcję, musi się liczyć z przyjmowaniem pretensji, niedostatków, presją i stresem, choć nie ma pełnego wpływu na sytuację i panujące warunki.
Specjalności, których nie ma u nas wcale, to m.in. laryngologia dziecięca czy hematologia dziecięca. Opolska służba zdrowia cierpi też na deficyt kardiologów dziecięcych.
– Problem jest także z neurologią dla dzieci do trzeciego roku życia. Dlatego, że młodszych oddział na ul. Wodociągowej nie chce przyjmować – tłumaczy lekarz. – Matka z dzieckiem, które wymaga takiej pilnej konsultacji, odbija się od ściany. Przy odrobinie szczęścia wyprosi konsultację u dyżurnego w szpitalu. A jak nie, i co jest często szybszym wyjściem, wsiada do samochodu i jedzie na SOR do Wrocławia, Katowic czy Chorzowa.
Dr Mijas mówi, że optymistą już nie jest.
– Myślę, że jeśli nic się nie zmieni, będzie tylko gorzej – stwierdza. – Pacjenci, którzy nie znajdą pomocy w poradniach rejonowych w okresach pandemii czy epidemii, będą zgłaszać się do szpitali. Lekarze zaczną się zwalniać. Poza skomplikowanymi przypadkami, które leczą na oddziale, nie są w stanie leczyć jednocześnie katarów i zapaleń oskrzeli czy innych bieżących problemów, które powinny być załatwiane w przychodni.
Puentuje, że kluczowe jest najbliższe dziesięć lat.
– Czekamy na absolwentów, ale wszystko będzie zależało od ich poziomu wiedzy nabytej na studiach i zaangażowania. Nabycie rzetelnej wiedzy wymaga ciężkiej pracy i czasu. Dziś dyżurują w przewadze osoby starsze, które mimo chęci, ledwo dyszą bo dyżurów jest za dużo – ucina dr Jarosław Mijas.
Przykład – reumatologia. Są chętni, ale co z tego?
Zainteresowanie konkretnymi specjalnościami jest różne. Niektóre w obecnych warunkach są omijane.
Jedną z chętniej wybieranych specjalności jest reumatologia. To tym bardziej ważne, bo kolejka do poradni działającej przy Stobrawskim Centrum Medycznym z siedzibą w Kup nie ma końca. Kierownik Oddziału Reumatologii Klinicznej tego szpitala mówi w rozmowie z „O!Polską”, że dla młodych lekarzy specjalność ta jawi się jako względnie „bezpieczna” dziedzina.
– Chodzi m.in. o odpowiedzialność zawodową. Co oczywiście dotyczy każdego lekarza. Natomiast choroby reumatologiczne nie wiążą się z wysoką śmiertelnością w krótkim czasie – mówi Małgorzata Falenta-Hitnarowicz. – Przez ostatnie kilka lat miałam wolne miejsce na specjalizacji, ale teraz widać zainteresowanie. Mimo to, dostęp do specjalizacji wciąż jest ograniczony. O tym, ilu specjalistów można szkolić na danym oddziale, decyduje ministerstwo, szpital nie ma takiej mocy. Natomiast im więcej wykształcimy specjalistów, tym krótsze będą kolejki.
Tłumaczy jednak, że nawet jeśli zwiększyłaby się liczba wakatów dla specjalistów, możliwości ich szkolenia również są ograniczone.
Prawo nie może paraliżować lekarzy
Co wpływa na blokadę systemu z doświadczeń tego konkretnego oddziału?
– Nas, lekarzy, jest po prostu za mało: w poradni, na oddziale. A sprawę pogarsza obecne restrykcyjne prawo, które, proszę mi wierzyć, młodych nie przyciąga do zawodu – mówi Małgorzata Falenta-Hitnarowicz. – Przecież idąc na swój dyżur, nie idę do pracy z myślą, by kogoś zabić. A potem jeszcze by groził mi od razu wyrok. Nieważne, czy chodzi o lekarza ze stażem, czy tego mniej doświadczonego. Śmierć i powikłania są elementem naszej pracy. Nie może być tak, że prawo paraliżuje i wpływa na błędne decyzje. A to zmora m.in. dzisiejszych internistów i ginekologów.
Zauważa, że sprawy braków kadrowych nie załatwia liczba 11 tys. studentów, którzy w tym roku mają rozpocząć studia medyczne.
– W mojej ocenie to za dużo – stwierdza. – W związku z tym mam poważne wątpliwości co do jakości tego kształcenia. A co gorsza, tych osób nie będzie miał kto i gdzie szkolić. Za parę lat może się okazać, że ci lekarze nie mają gdzie pracować. Trzeba znaleźć złoty środek w tym systemie.
Gdy lekarz wciąż zapisuje i wypełnia tabelki…
Reumatolog z Kup zwraca także uwagę na przytłoczenie biurokracją.
– Obecność asystentów dla lekarzy specjalistów to powinien być standard. Jednak stanowiłoby to większy koszt. Powinno zapłacić za to NFZ – mówi. – Rozwój technologii to dobrodziejstwo. Mimo to, gdy trzeba zapisać każde słowo w systemie, nie dziwi widok lekarza, który wciąż coś wypełnia, zamiast skupić się wyłącznie na pacjencie i rozmowie z nim. To napędza frustrację po obu stronach.
Dodaje, że pracuje w zawodzie od 1984 roku i przez ten czas w systemie sporo się zmieniło. Ale czy na plus?
– Gdy zaczynałam, byłam w stanie przyjąć minimum 20 pacjentów z pomocą pani z rejestracji i pielęgniarki w godz. od 12 do 15 – wspomina. – Choć to był zupełnie inny system i pisało się ręcznie, to było jakoś sprawniej. Dziś cieszę się, gdy w takim czasie przyjmę 8 osób. Dość powiedzieć, że informację o każdym zabiegu i badaniu laboratoryjnym trzeba zapisać pod obowiązującymi polami – a tych jest wiele. Do tego dochodzą aplikacje, w których trzeba opisać wykonane procedury. Dlatego system wygląda tak, że lekarz zamiast zajmować się wyłącznie pacjentem, wypełnia liczne dokumenty. Przez to oczywiście przyjmuje mniej osób.
Wicemarszałek: Wieloletnie zaniedbania, brak strategii
Wicemarszałek województwa odpowiedzialna m.in. za ochronę zdrowia i politykę społeczną w regionie przypomina, że Opolszczyzna zajmuje szare miejsce na krajowej mapie dostępności do specjalistów.
– To, że brakuje u nas specjalistów w praktycznie każdym obszarze, to fakt – mówi na wstępie Zuzanna Donath-Kasiura. – NFZ nie finansuje usług według cen rynkowych, a po zaniżonych stawkach. To z kolei powoduje odpływ specjalistów do prywatnych praktyk.
Przypomina, że niedobór specjalistów jest efektem wieloletnich zaniedbań. A także braku strategicznego podejścia do kształcenia kadr medycznych przez Ministerstwo Zdrowia.
– Wiele miesięcy trzeba czekać na porady endokrynologa, chirurga naczyniowego, urologa, czy gastroenterologa… – przyznaje wicemarszałek i dodaje: – Statystyki nie pozostawiają wątpliwości: mamy najniższy wskaźnik lekarzy w Polsce. Dla przykładu, województwo mazowieckie ma dwa razy więcej specjalistów przypadających na 10 tys. mieszkańców, niż opolskie. Dlatego samorząd województwa mocno zabiegał o utworzenie kierunku lekarskiego. W tym celu przekazaliśmy Uniwersytecki Szpital Kliniczny jako „wiano” Uniwersytetowi Opolskiemu.
Zuzanna Donath-Kasiura wylicza, że by zachęcić młodych do wyboru województwa opolskiego jako docelowego miejsca pracy i uzupełnić brakujące specjalizacje, samorząd województwa wprowadził system stypendiów. Wynoszą one 2 tys. zł miesięcznie.
– W trzech edycjach przyznaliśmy stypendia już 127 przyszłym lekarkom i lekarzom. Województwo na bieżąco stara się zatrzymać lekarzy już pracujących w regionie. Oferuje m.in. dofinansowania do szkoleń – przekonuje.
Kolejki do opolskich lekarzy. Ryba psuje się od głowy
Wicemarszałek podkreśla, że wytyczne raportu NIK dla Ministerstwa Zdrowia z roku 2019 mówią jasno o tym, co zrobić, by poprawić funkcjonowanie systemu w Polsce. Przypomina również, że w kwestii szpitalnictwa NIK wskazuje na rozmycie odpowiedzialności w systemie ochrony zdrowia. A to nie poprawie sytuacji, jeśli chodzi o kolejki do opolskich lekarzy.
– Gdyby na poziomie regionu wszystkie szpitale były pod nadzorem samorządu województwa, to łatwiej byłoby system uporządkować. Również dopasować świadczone usługi do zmieniających się potrzeb i struktury społeczeństwa. W szczególności ważnym obszarem jest profilaktyka prozdrowotna i edukacja pacjentów – wskazuje. – Niestety, z tymi zaleceniami NIK ministerstwo nic z tym nie zrobiło. Trudno to zrozumieć, bowiem gdy np. przychodzi taka kontrola do urzędu, to zalecenia są do wykonania w danym czasie.
Zdaniem Zuzanny Donath-Kasiury, kolejnym poważnym problemem, na który samorząd nie ma wpływu, jest sprawa wyceny usług medycznych. Podkreśla również, że samorząd województwa nie ma mocy prawnej kontrolować wszystkich działań służby zdrowia.
Kolejki do opolskich lekarzy a całościowe spojrzenie na służbę zdrowia
Czy to oznacza, że nie ma możliwości uzdrowienia systemu i będzie tylko gorzej?
– System jest zbyt skomplikowany. Teoria z praktyką się rozmywa – odpowiada. – Na problem naszej służby zdrowia trzeba spojrzeć całościowo. Uważam, że jesteśmy w stanie uzdrowić ten system, ale konieczna jest wola dialogu i praca ponad podziałami w gronie fachowców. Trzeba zająć się edukację społeczeństwa. Nie straszyć, tylko uwrażliwiać. Do tego trzeba też zrozumieć znaczenie profilaktyki i diagnostyki. Nie bójmy się korzystać z dostępnych badań.
Wniosek jest taki, że wszyscy wiedzą, co trzeba robić, żeby było lepiej, ale niewiele z tego wynika. Wszystko bowiem zależy od rządu, ale ten głównie maluje trawę.
Współpraca: Beata Szczerbaniewicz, Łukasz Baliński
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.