Paradoksalnie, opolanie stali się ofiarami dobrej jazdy z połowy sezonu. Przed rozgrywkami mało kto na nich stawiał, tym bardziej po niezbyt udanym początku zmagań. Wystarczy przypomnieć, że w swoich czterech pierwszych meczach podopieczni Marcina Sekuli wyjeździli „zaledwie” cztery punkty. Wówczas zdawało się, że rację będą mieli pesymiści. Co prawda nikt w awans do play off nie wątpił, ale o finale trudno było marzyć.
I wtedy, w połowie maja, nastąpiło przełamanie. Do końca czerwca opolanie wygrali pięć spotkań z rzędu. Najpierw w Tarnowie nie dali szans miejscowej Unii (57:33). Potem dwukrotnie w taki sam sposób „potraktowali” Polonię Piła (65:24 u siebie i 53:37 na wyjeździe). Następnie znowu rozbili tarnowian 58:32. Dzięki czemu tylko w tych czterech starciach uzbierali, razem z bonusami, 10 punktów. Ten świetny czas podsumowali pokonując PSŻ Poznań 46:43. To wszystko pozwoliło znowu uwierzyć w happy end.
Początek lipca jednak ostudził emocje, gdy nasi żużlowcy doznali dwóch porażek z rzędu. Na szczęście „pomocną dłoń” wyciągnęli rywale z walki o najwyższe lokaty. Mieliśmy parę dość zaskakujących wyników. Tabela przed ostatnią serią tak się ułożyła, że opolanie dostali szanse na wygranie sezonu zasadniczego. I wykorzystali ją. Dzięki temu do play off mogli przystąpić z najbardziej uprzywilejowanej pozycji.
Rozpalone nadzieje fanów Kolejarza Opole
To spowodowało, że nadzieje fanów czarnego sportu w regionie znowu rozbudziły się na dobre. Tym bardziej, że w sierpniowych półfinałach opolanie „poszli za ciosem”. Dość pewnie, w ciągu sześciu dni, dwukrotnie rozprawili się z Lokomotivem Daugavpils. W obu spotkaniach triumfowali po 49:41.
Kto wie jednak czy trwająca trzy tygodnie przerwa przed finałami nie wybiła ich zbytnio z rytmu. Nie pomogły także wzmocnienia „last minute”. W pierwszym, wyjazdowym starciu z PSŻ-em Poznań, Kolejarz poległ aż 37:53. To była strata praktycznie nie do odrobienia.
Przekładana trzy razy data rewanżu na stadionie przy ul. Wschodniej także nie wyszła opolanom na dobre. Kiepsko rozpoczęli decydujący mecz, a potem długo szukali odpowiednich ustawień. Gdy z kolei wreszcie zyskali sześć punktów przewagi i można było łudzić się, że jeszcze coś z tego będzie, to nagle znowu stanęli i ostatecznie wygrali „tylko” 46:44. Zbyt nisko zatem. Tym samym marzenia o 1 lidze znowu trzeba odłożyć na kolejny sezon.