Europa w Opolu bliska zamknięcia. „Wzrost opłat o 500 procent”
Cukiernia Europejska w Opolu to jedno z tych ulubionych miejsc mieszkańców miasta, które za chwilę może przestać istnieć. Już teraz lodówki są wyłączone, a wnętrze oświetlają nieliczne żarówki.
– Opłaty za prąd podniesiono mi o pięćset procent, więc mam zapłacić dwadzieścia tysięcy złotych miesięcznie! – łapie się za głowę Krystyna Długosz, właścicielka cukierni. – Już dokładam ze swoich oszczędności, do tego dochodzi czynsz za lokal, który pewnie, jak co roku, wzrośnie o procent inflacji.
Pani Krystyna nie ukrywa, że jest blisko decyzji o zamknięciu kawiarni i zwolnieniu pracowników, bo nie będzie w stanie tego utrzymać.
– Ten rząd doprowadza do upadku małe i średnie przedsiębiorstwa, tylko, że to one płacą podatki i z tego jest utrzymywane państwo! – denerwuje się właścicielka cukierni. – Przez pandemię już wiele straciliśmy i teraz trzeba ze swojego dokładać. Ale więcej już się nie da! Nie będziemy mieli z czego żyć, bo tutaj cała moja rodzina pracuje. I jakie siedemnaście procent inflacji, ten rząd nie potrafi liczyć?!
Pani Krystyna mówi, że niedawno za kilogram mąki płaciła 1,5 zł, a teraz 3 złote. Podobnie z cukrem, który czasem kupowała nawet za 1,7 zł, a teraz poniżej 5 złotych nie znajdzie.
– Zamierzam napisać do Donalda Tuska, żeby jak najszybciej wrócił i zrobił porządek, bo ten rząd doprowadza do tragedii, jakiej jeszcze w Polsce nie było – mówi pani Krysia. – Przecież za komuny było lepiej niż teraz.
Najpierw pandemia, teraz inflacja i szalejące ceny energii
W trudnej sytuacji są zakłady usługowe, jak np. fryzjerskie, gdzie zużycie prądu jest duże, bo suszarki chodzą od samego otwarcia. Właściciele nie chcą nawet o tym rozmawiać, są zrezygnowani, bo znikąd nie mogą liczyć na pomoc, a wzrost cen za prąd o 500 procent, to zapowiadająca się wizja zwolnień. Tym bardziej, że klientów jest mniej, bo ludzie w obliczu inflacji i nadchodzącego kryzysu zaczęli się liczyć z każdym groszem.
Pani Monika, która prowadzi niewielki zakład fryzjerski w okolicy opolskiego Rynku, cztery razy zamykała działalność podczas pandemii, więc nie zarabiała.
– A teraz jeszcze nie wiem, co zrobię, bo z jednej strony prąd, a z drugiej czynsz za wynajem – przyznaje. – Być może trzeba będzie zwolnić pracowników.
W branży usługowej są minorowe nastroje i obawa, że w związku z kosztami energii nadchodzącego roku nie przetrzyma połowa firm.
– Będziemy zmuszeni podnieść cenę za usługi, więc ciężar finansowy zostanie przeniesiony na klienta – nie ukrywa Rafał Ślęzak, opolski fryzjer, który prowadzi swój zakład od dziesięciu lat i zatrudnia 10 osób. I mimo wszystko stara się nie poddawać pesymizmowi.
– Nie wiem, jak, ale będziemy musieli sobie w tej sytuacji poradzić – kończy Rafał Ślęzak.
Tego optymizmu nie ma pani Dorota z zakładu usług podologicznych w Opolu.
– Obecnie na własny lokal trudno zarobić, do tego wzrost cen za energię doprowadzi do zamknięcia wielu firm usługowych – stwierdza podolożka. – Nie tracimy nadziei jedynie w tym, że ten rząd w końcu odejdzie. Ale jeszcze wiele firm przez nich ucierpi…
Strach w oczach samorządowców
Podobna sytuacja jest wszędzie, nie tylko w Opolu. Groźba upadku małych biznesów napełnia niepokojem samorządowców.
– Z jednej strony mielibyśmy upadek firm i wzrost bezrobocia, z drugiej niewydolność samorządu, bo jak nie będzie podatków, to nie będzie wydatków – mówi Jarosław Kielar, burmistrz Kluczborka. – Podatek dla gmin, szczególnie od działalności gospodarczej, to istotne źródło dochodu samorządów, z którego finansowane są wydatki bieżące.
Jakie mogą być skutki masowego upadku małych firm produkcyjnych i usługowych? Choćby takie, że na ulicach byłoby ciemno, w budynkach użyteczności publicznej zimno, a wszystkie imprezy sportowe i kulturalne zostałyby odwołane, bo takie cele są pokrywane z wydatków bieżących gmin.