Krzysztof Ogiolda: Jako opolanin, czytelnik MBP, uczestnik wielu spotkań w tej bibliotece nie wyobrażam sobie, że pani tutaj nie będzie…
Elżbieta Kampa: Wszystko ma swój czas. Bardzo chciałam, by odbyły się – z moim udziałem – ważne ubiegłoroczne jubileusze: 75-lecie Miejskiej Biblioteki Publicznej, 20-lecie Opolskiej Jesieni Literackiej, którą razem z zespołem wymyśliłam, no i 20 lat mojego dyrektorowania oraz 45 lat pracy. Wszystko to za nami. I dosłownie za chwilę – 25 lutego – przechodzę na emeryturę. Moment, kiedy człowiek jest jeszcze w pełni sił i ma ochotę realizować marzenia, planować podróże, to jest dobry czas na odejście.
– Już pani wie, dokąd będzie wiodła ta podróż?
– Niech na razie pozostanie marzeniem. Wpierw chciałabym się spotykać z ludźmi. Miałam na to – zajęta biblioteką – za mało czasu. A przecież utrzymuję kontakty z koleżankami ze szkoły podstawowej, średniej i ze studiów. Chcę te przyjaźnie kultywować.
– Kilka lat temu mówiła pani pięknie o tym, że biblioteka to nie tylko miejsce, gdzie się pożycza książki. To przede wszystkim przestrzeń, gdzie spotykają się ludzie, czytelnicy – z autorami, z ciekawymi gośćmi i ze sobą nawzajem. Dla tych spotkań trzeba było prywatne odłożyć na przyszłość? Paradoks.
– Trochę tak to było. Wachlarz ofert dla naszych czytelników był i jest bardzo szeroki. Ale to jest zawsze jakimś kosztem. Prywatne spotkania odkładamy. Okazuje się, że zaprzyjaźnieni ludzie nam znikają i to zamierzam nadrobić. Mam znajomości czytelnicze z pierwszego okresu pracy, kiedy zaczynałam w bibliotece na osiedlu AK, wtedy ZWM. Parę dni temu tu, w siedzibie przy ul. Minorytów, był pedagog z uczniami. Znakomity nauczyciel historii, którego ja znam i pamiętam, jak miał osiem lat i przychodził tam na osiedlu do biblioteki. Rysował mapy zafascynowany Tolkienem i podróżami. Takie znajomości z ludźmi, którzy potrzebują i książek, i rozmowy, podtrzymuję.
– Od pierwszego marca będzie pani do „swojej” biblioteki przychodzić, czy planuje pani trzymać się na dystans?
– Można się zupełnie odciąć, wtedy następcy nie muszą się z tym, kto odszedł, konfrontować. Można też kontakty podtrzymywać. Każda biblioteka jest otwarta. Każda filia także. Można spacerować z kijkami od jednej do kolejnej. Który ze sposobów znajdzie zastosowanie, zależy w pewnym stopniu także od drugiej strony.
– Jaki dorobek i jaką wizję biblioteki zostawia Elżbieta Kampa?
– W okresie mojej pracy bardzo mi zależało, żeby udowodnić, że biblioteka jest najciekawszym miejscem na świecie.
– A nie stadion, albo salon samochodowy?
– Pewnie niektórzy będą optować za wyższością kultury fizycznej lub materialnej. Ale wciąż jest naprawdę wiele osób, dla których biblioteka, czytanie są formą spędzania wolnego czasu. I nie wyobrażają sobie, by ich tej przestrzeni pozbawić. Jestem przywiązana do biblioteki, która nie jest – choć niektórzy tak ją chcą pamiętać – miejscem nudnym, zakurzonym, z przestarzałymi książkami. W mojej wizji bibliotekarz wie, jak się świat zmienia i dostosowuje się do czytelniczych oczekiwań, proponując wiele od siebie. Ciekawa architektura – także naszej biblioteki – temu sprzyja. To miała i ma być biblioteka otwarta, przezroczysta, w której pracownik jest na wyciągnięcie ręki, a czytelnik śmiało wchodzi między regały. Kiedyś bibliotekarz ukrywał się za kontuarem i tylko on mógł obcować z tajemnicą księgozbioru. Taka biblioteka nie ma dzisiaj racji bytu. Właśnie dlatego, że biblioteka jest przestrzenią swobody, chcemy w niej spędzać czas wolny, czas rekreacji.
– To naprawdę ciągle ważne dla ludzi, żeby się spotkać z autorem X albo Y?
– To pokazała pandemia, która uwypukliła zalety kontaktów online, bo można było brać udział w wydarzeniach nawet z bardzo daleka i śledzić nasze dokonania. Ale izolacja odsłoniła też niewystarczalność spotkań w sieci. Bo to nie jest to samo, co kontakty bezpośrednie. Zresztą autorzy też je zdecydowanie bardziej cenią.
– Sam się przekonałem, że oddziaływanie biblioteki się poszerza, kiedy szedłem na wywiad z panią. W sali, gdzie odbywały się spotkania z wybitnymi polskimi pisarzami, prezentowała się młodym ludziom 10. Brygada Logistyczna. Nie w koszarach, ale w MBP.
– Są ferie, nie wszyscy młodzi opolanie wyjechali, więc mamy dla nich program. Nie tylko przy Minorytów, także w naszych filiach w dzielnicach Opola. Dajemy okazję do innego, ciekawego spędzania czasu. To jest jedna z ważnych funkcji biblioteki.
– Mówiła pani o przesłaniu ideowym, a formalnie co po pani 20-letnim kierowaniu placówką zostanie jako dorobek dla następców?
– W trudnych czasach, kiedy było bardzo mało pieniędzy, organizowaliśmy spotkania w ramach programu „Cała Polska czyta dzieciom”. Bardzo go rozszerzyliśmy. Dostaliśmy za to nagrody. Z koleżanką, która w ten projekt najbardziej się angażowała, przywiozłyśmy statuetkę Pippi Langstrumpf. Później zaczęliśmy organizować soboty dla dzieci i rodziców. Żeby ci ostatni mogli przyjść ze swoimi pociechami do biblioteki i zobaczyć nowe książki dla dzieci. Zależało nam na tym, by je polecać, bo rodzice często mają w głowie swoje lektury z dzieciństwa, a te dla kolejnego pokolenia są czasem przestarzałe i nieatrakcyjne.
Zorganizowaliśmy konkurs dla gimnazjalistów „Legenda o Opolu”. Wreszcie – jak wspomniałam – 20 razy obchodziliśmy Opolską Jesień Literacką. Impreza zaplanowana jako promocja opolskiego środowiska literackiego z czasem rozrosła się poza region. Zapraszaliśmy osoby z zewnątrz, o których się mówiło i pisało. Tych autorów, których oczekiwali nasi czytelnicy. Ci ostatni pytali mnie co roku, co i kto tym razem będzie. Teraz też mnie pytają, a ja mogę szczęśliwie powiedzieć: Nie wiem.
– Pamięta pani swój pierwszy kontakt z biblioteką?
– To się zaczęło w szkole podstawowej przy ul. Oleskiej w Opolu, gdzie się uczyłam. Uwielbiałam siedzieć w bibliotece i należałam – tak to się wtedy nazywało – do aktywu bibliotecznego. Miałam szczęście do wspaniałych bibliotekarek. To były panie, które przyjechały z Kresów. Bardzo dużo mi dały rozmowy z nimi i polecane przez nie lektury. Nie tylko te, które były w szkolnym kanonie. Dzięki nim biblioteka była moim ulubionym miejscem w szkole.
– Zawsze pani chciała w bibliotece pracować?
– Starałam się najpierw na studia psychologiczne. Na kontakcie z drugim człowiekiem zawsze mi bardzo zależało. I to nie jest sprzeczne, bo w bibliotece człowiek jest ważniejszy od książki. Ostatecznie uczyłam się w studium bibliotekarskim, a potem studiowałam bibliotekarstwo i informację naukową. Wiele lat pracowałam – jak wspomniałam wyżej – jako bibliotekarka na opolskim osiedlu Armii Krajowej (wtedy ZWM). Ta biblioteka była najpierw usytuowana w największym bloku, tzw. bloku na filarach. To było pierwsze kulturalne miejsce na tym budującym się osiedlu. Potem umieszczono nas w jednym ze skrzydeł szkoły nr 5. Tam znalazło się miejsce na dużą (ponad 300 metrów kwadratowych) i nowoczesną (bez barier architektonicznych) bibliotekę.
Ostatecznie i stamtąd się wyprowadziliśmy do filii Młodzieżowego Domu Kultury. W każdej z tych lokalizacji biblioteka mnie pociągała. Cały czas miałam przekonanie, że to jest takie miejsce, które czytelnikom może otworzyć świat. A dokładnie to książki, po jakie człowiek sięgnie, otwierają świat. A skoro tak, bibliotekarz jest z natury rzeczy osobą wpływową. Ma możliwość oddziaływania na innych. Liczy się wszystko: jego wiedza, chęć poznania świata i drugiego człowieka, jego uśmiech. To pozwala spełnić oczekiwania ludzi, którzy do biblioteki przychodzą.
– Biblioteka przy Minorytów bez pani już taka sama nie będzie. Przyjmuje to pani z żalem, czy z ulgą, że to już nie pani problem?
– Jedno i drugie. Ale myślę o tej sprawie w kategoriach optymistycznych, bo w każdej sprawie staram się jakiś promyk słońca złapać. To jest naturalna sprawa, że coś się kończy, a coś się zaczyna. Jeśli ktoś, kto mnie zastąpi, będzie doceniał, co było, a swoją kreatywność i pomysły doda, to czytelnicy i zespół biblioteki tylko na tym zyskają. A ja – choćby tylko z odległości – będę bić brawo i się cieszyć. Zawsze mi zależało, by czytelnik był najważniejszy, a usługa bibliotekarza wciąż lepsza i lepsza. To się nie zmieni.