Piotr Guzik: Platforma wystawi łącznie 800 kandydatów na wybory samorządowe. Czym państwo chcecie do siebie przekonać ludzi?
Andrzej Buła: Po pierwsze, chcemy pokazać to, co już udało nam się wspólnie osiągnąć i zrobić przez ostatnie lata. Zarówno na niwie działań inwestycyjnych, jak i przedsięwzięć przez nas organizowanych i współfinansowanych, z których korzystają mieszkańcy.
Na przykład?
– Drogi wojewódzkie. Nie twierdzę, że to nasz priorytet i nie interesuje nas nic więcej. Chcemy kontynuować rozbudowę i modernizację dróg w osiach północ-południe, jak z Namysłowa w stronę Opola, czy ze Strzelec Opolskich do węzłów autostradowych w jedną stronę oraz do Gorzowa Śląskiego i Praszki w drugą. Nie bez znaczenia są tu też inwestycje realizowane przez jednostki krajowe. Chcemy pokazać w tym względzie dobre praktyki, gdyż koordynacja prac pomiędzy poszczególnymi podmiotami odpowiedzialnymi za dane drogi to korzyść dla mieszkańców. Przykładem jest to, co dzieje się w rejonie przejazdu pod taśmociągiem nad drogą krajową nr 45. To inwestycja będąca wspólnym dziełem kilku podmiotów. Takich rzeczy można i trzeba realizować więcej.
Powiedział pan „po pierwsze”. A co jest „po drugie”?
– Chcemy pokazać, że wbrew pewnej obiegowej opinii fundusze europejskie mogą być bardzo elastyczne. Pokazał to czas pandemii, gdy w porozumieniu z Komisją Europejską byliśmy w stanie wspierać finansowo jednostki zdrowotne najróżniejszych szczebli. Teraz chcemy rozwijać ambulatoryjną opiekę specjalistyczną oraz tak usprawniać działanie jednostek ochrony zdrowia, by braki kadrowe nie były dla pacjentów tak odczuwalne.
Skoro już o wyborach samorządowych mowa, to ostatni sondaż dotyczący sejmiku daje Koalicji Obywatelskiej 11 mandatów. Trzecia Droga bierze ich 6, Mniejszość Niemiecka 4, a pozostałych 9 PiS. KO mogłaby w takim wariancie rządzić w regionie z samą TD, bez MN. Czy bierze pan pod uwagę taki scenariusz?
– Absolutnie nie. Mniejszość to dla mnie pierwszy partner do rozmów i działań, rzetelny, konsekwentny i wiarygodny. Nigdy nie zawiodłem się na samorządowcach MN. Teraz do wyborów idą pod szyldem Śląskich Samorządowców. Już teraz rozmawiamy o dalszej współpracy po wyborach. I to też chcę pokazać naszym wyborcom, tę zgodę między nami. Skoro do tej pory się sprawdziliśmy i nie pokłóciliśmy, to gwarantujemy, że tak samo będziemy pracować w następnej kadencji.
To samo tyczy się PSL, który teraz zajmuje się przydzielaniem posad w regionie? To z ich inicjatywy dr hab. Monika Ożóg została wojewódzką konserwator zabytków. To wzbudziło kontrowersje, bo wyborcy oczekiwali konkursów na eksponowane stanowiska. I za to obrywa się całemu obozowi władzy.
– Każda partia na swój sposób realizuje politykę centralną. Ja cieszę się, że w Warszawie premier Donald Tusk postępuje rozważnie i roztropnie, sprzątając bałagan po PiS. Przykładem jest to, co dzieje się teraz w spółkach skarbu państwa. Jestem też pełen podziwu, jak szybko partie tworzące obecny obóz rządzący potrafią się porozumieć w kwestii obsady kluczowych stanowisk. W Trybunale Stanu pojawili się niezależni adwokaci, a nie partyjni funkcjonariusze.
Mówi pan o Warszawie, a ja pytam o region.
– Chcę pokazać przykłady tego, jak sprawnie potrafią dogadać się na górze. Nie chcę jednak opiniować działań PSL. Też wyobrażałem sobie jednak, że ruchy te będą bardziej rozważne i roztropne. Że nie będziemy się narażać na jakiekolwiek uwagi. Z drugiej strony, skoro ktoś w Warszawie został przydzielony z ramienia PSL do funkcji krajowej [generalna konserwator zabytków, na wniosek której dr hab. Monika Ożóg została wojewódzką konserwator to Bożena Żelazowska z PSL – dop. red.] i podejmuje takie decyzje, to ja nie mogę poświęcać temu wszystkich swoich emocji.
Emocji nie brakowało w samej Platformie po wyborach parlamentarnych. Spotkała pana krytyka ze strony części działaczy. Jaka jest więc atmosfera przed wyborami samorządowymi?
– W kampanii do wyborów 15 października preferowałem pracę zespołową. To przyniosło nam pozytywne efekty. Potem faktycznie pojawiły się emocje. I do niedawna faktycznie szliśmy w stronę konfliktu. Ale po ostatnim posiedzeniu zarządu wojewódzkiego partii mogę powiedzieć, że spory udało się załagodzić. To polega na tym, że ktoś akceptuje kogoś na wyższym miejscu, niż sam miał propozycję. W okolicach połowy lutego chcemy ostatecznie zatwierdzić listy, które potem trafią na zarząd krajowy. A potem ruszamy z kampanią samorządową.
Wracam jeszcze do emocji po wyborach parlamentarnych. Poseł Rajmund Miller z Nysy miał wytykać brak wsparcia w kampanii. Była też krytyka ze struktur w Brzegu. Ostatnio na dodatek doszło do spięć w Prudniku.
– Mieliśmy problem po ostatnich wyborach. Nie ukrywam tego. Ale proszę zauważyć, co się od tego momentu wydarzyło. Gdy Arkadiusz Kuglarz, dyrektor mojego gabinetu, informował, że kandyduje na burmistrza Nysy, to siedział na konferencji w jednym rzędzie z posłem Millerem. Waldek Wysocki, lider brzeskiej struktury, ma startować na burmistrza i wie, jaki jest cel na 7 kwietnia. To wspólny sukces. A skoro w Prudniku Franciszek Fejdych, wieloletni działacz PO, nie potrafi zaakceptować pewnej hierarchii, to ma prawo kandydować z innego komitetu. Ale niekoniecznie musi to tak ostentacyjnie ogłaszać. Powinien wyciszać takie rzeczy, a nie eskalować.
A konflikt z parlamentarzystami PO? W kuluarach mówi się, że jesteście skłóceni.
– To, że kto ktoś może mieć inne zdanie na pewne tematy to nie znaczy, że my się kłócimy. Zgrzyty są, jak w każdym środowisku. Ale absolutnie nie ma mowy o żadnym konflikcie. A już na pewno nie za pośrednictwem mediów.
Czuje się pan mocnym liderem?
– Tak, choć to wynika z tego, że mam dobry i zgrany zespół współpracowników. Popatrzmy zresztą na wyniki wyborów z lat 2015, 2019 i 2023. Zrobiliśmy ogromny postęp jeśli chodzi o poparcie w liczbach bezwzględnych, od blisko 90 tysięcy, przez prawie 110 tys., do ponad 160 tys. głosów, co dało nam pięciu posłów w obecnej kadencji parlamentu. A także komplet senatorów. W wyborach samorządowych z lat 2014 i 2018 do sejmiku zrobiliśmy postęp z 9 do 13 mandatów radnych.
Nie ma pan obaw, że po najbliższych wyborach samorządowych może się okazać, iż wskutek rozgrywek nie będzie pan dalej marszałkiem?
– Niepewność jest zawsze. Szczególnie, gdy okazuje się, że wyniki są na styku. Tak było w 2018 roku w województwie śląskim, w którym jeden pamiętny radny sprawił, że władzę przejął tam PiS. Jednym radnym przegrywaliśmy też w województwach łódzkim i dolnośląskim. Nigdy nie można być niczego pewnym. Szczególnie czuć to w dniu, gdy nastaje cisza wyborcza. Wtedy pojawiają się wątpliwości, czy zrobiło się wszystko, aby uzyskać jak najlepszy wynik. Liczymy jednak, że 7 kwietnia wyborcy znów nam zaufają. Odnośnie tego, jak będzie, pewności nie mam. Ale mogę otwarcie powiedzieć, że chciałbym dalej być marszałkiem województwa.
A chciałby pan znów zawalczyć o Parlament Europejski?
– Nie wiem jaki będzie pomysł pana przewodniczącego Donalda Tuska. Obecnie jesteśmy skoncentrowani na kampanii samorządowej, ponieważ ona ma wpływ na politykę krajową. Jeśli po nich zapadnie decyzja, że priorytet to wybory prezydenckie, to skupimy się na nich. Ze swojej strony powiem, że choć planowanie na lata w przód jest ważne, to kluczowe jest umiejętne zarządzanie tym, co mamy w danym momencie, w perspektywie kilku miesięcy. Możemy snuć dalekosiężne plany, a potem przychodzą takie wydarzenia, jak pandemia czy wojna w Ukrainie. I trzeba elastycznie podchodzić do rozwiązywania niespodziewanych problemów.
Wróćmy jeszcze do wyborów samorządowych. Do ustalenia pozostaje bowiem kwestia, czy Platforma wystawi w Opolu swojego kandydata, czy jednak poprze Arkadiusza Wiśniewskiego, który jest regionalnym liderem ruchu „Tak dla Polski” Rafała Trzaskowskiego, a z którym miejskie struktury partii nie mają najlepszych relacji.
– Rozmawialiśmy z ministrem Tomaszem Siemoniakiem i wicemarszałkiem Zbigniewem Kubalańcą na ten temat. Daliśmy sobie jeszcze tydzień na dogadanie tego tematu. Chcemy poszukać kompromisu w tej sprawie. Musimy pamiętać, że połączenie sił z samorządowcami na określonych zasadach jest jak najbardziej wskazane. To już przyniosło owoce przy wyborach parlamentarnych i może przynieść przy kolejnych. Ale też nie zamierzamy nikomu nic narzucać na siłę. Dlatego dajemy sobie jeszcze nieco czasu.
Jak pan ocenia swoją relację z prezydentem Opola?
– Dobrze. Obserwuję, jak pan prezydent zmienia miasto Opole ze swoimi współpracownikami. Widzę bardzo wysoką skuteczność wykorzystania funduszy europejskich. Myślę też, że i jemu, i mnie zależałoby na bardziej dynamicznej i konkretnej współpracy z takimi partnerami, jak uczelnie wyższe czy inne jednostki wojewódzkie. Popatrzmy na przykład na kwestię transportu publicznego wokół Opola. Obu nas irytuje chyba bałagan, jaki w nim panuje na poziomie centralnym. Tam potrzeba więcej słuchania tego, co my jako praktycy z wieloletnim stażem mamy do powiedzenia. Jeśli więc w resorcie infrastruktury pojawia się nowy człowiek, to zanim zacznie wprowadzać w życie jakieś inicjatywy powinien najpierw zapytać jakie my tu mamy problemy i jak możemy je razem rozwiązać.
Mówi pan, że chwali sobie konsekwencję Donalda Tuska oraz jego sprawność we wprowadzaniu zmian. Patrząc na to na poziomie regionu, to już tak różowo nie jest. W mediach publicznych nadal są ludzie, którzy pracowali tam za PiS. Bądź do nich wracają.
– Kiedyś Donald Tusk gdy był premierem to nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do mediów publicznych. Ich rola zmieniła się wraz z przejęciem władzy przez PiS w 2015 roku. To oczywiście trzeba naprawić. Nigdy nie zabiegałem o to, by decydować o obsadzie kadrowej opolskich oddziałów mediów publicznych. Acz dla tych, którzy angażowali się po jednej stronie politycznej, bezwzględnie i złośliwie niszcząc innych ludzi, nie powinno być miejsca w mediach.
Mam wrażenie, że to jednak nie jest to, czego oczekiwali wyborcy głosując 15 października w wyborach parlamentarnych na ówczesną opozycję. Nie obawia się pan, że to może się negatywnie odbić na wynikach wyborów samorządowych?
– Ja nie mam nic wspólnego z takimi nominacjami. Nie rozgrywamy nic za plecami. Jeżeli chcemy o czymś zadecydować, to się konsultujemy z ludźmi, których to dotyczy. Jeździmy ostatnio po całym województwie na spotkania i nie unikamy trudnych tematów.
A jakie ma pan relacje z samorządowcami, którzy są związani bądź kojarzeni z PiS?
– Działacze samej partii na rozkaz z Nowogrodzkiej niszczyli Donalda Tuska. Nie miało znaczenia, czy byli z Opola, czy z Warszawy. To akurat nie zaskakuje, takie są reguły gry politycznej, choć sposób, w jaki się to odbywało, był wybitnie niegodny. Dziwiło mnie jednak zachowanie ludzi, których znam od lat, którzy do 2015 roku byli blisko nas, a potem zmienili swoją drogę życiową. Jestem ciekawy ile koleżanek i kolegów samorządowców z różnych komitetów honorowych działaczy PiS stanęłoby dzisiaj z nimi do wspólnej fotografii. Czy gdyby poseł Marcin Ociepa ich zaprosił, to by z nim stanęli? Naprawdę chciałbym zobaczyć kto by się pojawił, a kto nie. Bo już wiem, że część z tych, co stawali z nim razem w kampanii, pojawia się teraz na innych zdjęciach.
Niektórzy są nawet wprowadzani przez waszych posłów do Sejmu.
– Co mnie bardzo zbulwersowało i zirytowało.
Czytaj także: Afera w Platformie w Krapkowicach. Lider PO w powiecie w komitecie zdrajcy PO Macieja Sonika
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.