Wojciech Tyc: – Nie jestem w stanie powiedzieć o EURO 2024 nic lepszego, niż to było na każdej ważnej poprzedniej imprezie w XXI wieku, może poza w miarę udanym EURO 2016. Od wielu, wielu lat jest cały czas to samo. Zarówno pod względem gry, jak i pompowania balonika. Przed tymi mistrzostwami może takiego napinania nie było, ale zaczęło się zaraz po meczu z Holandią. I tak jak zdążyliśmy się przyzwyczaić, dość szybko można było sobie zanucić „Polacy, nic się nie stało”.
– Po starciu z Oranje to hasło miało jednak mniej ironiczny wydźwięk. Narobili trochę nadziei.
– Rzeczywiście, było to całkiem niezłe spotkanie, ale tak naprawdę nic nam to nie dało. Już nawet w podczas ostatniego mundialu graliśmy tragicznie, zrobiło się wokół kadry mnóstwo afer i aferek, ale przynajmniej wyszliśmy z grupy. Po raz pierwszy na mundialu od 36 lat. A tutaj karmimy się tym, że co prawda wynik nie jest taki, jakbyśmy oczekiwali, ale gra była lepsza. Co z tego? Przecież na takie turnieje nie jeździ się po to, żeby pięknie przegrywać. Z Holandia zagraliśmy dobrze, ale nie taki powinien być nasz cel.
A to, co z Austrią pokazaliśmy, to jest zupełne przeciwieństwo tego, co oglądaliśmy w meczach towarzyskich z Ukrainą i z Turcją. Wydawało mi się wówczas, że wreszcie zaczynamy inaczej grać. Nie bronimy się całą drużyną, atakujemy przeciwnika pod jego „szesnastką” i ogólnie dłuższymi fragmentami wyglądamy jak europejski team. To, co jednak zaprezentowaliśmy przeciwko Austriakom, to przechodziło ludzkie pojęcie. Wyglądało to tak, jakbyśmy się ich przestraszyli…
– Może to po tym, jak nasi piłkarze zobaczyli ich w meczu z Francją?
– Możliwe, ale tak nie powinno być. Znowu cofnęliśmy się do obrony, słowo pressing stało się zupełnie obce, a rywale robili, co chcieli. I dało się odczuć, że kolejne bramki są tylko kwestią czasu. Moim zdaniem, Wojciech Szczęsny też nie jest bez winy przy golu na 1-2, bo przeciwnik jeszcze piłki nie kopnął, a ten już klęczał na kolanie, bo się wychylał w prawą stronę, po czym rzucił w róg, który był już zabezpieczony przez kolegów z obrony. W drugiej połowie w ofensywie też nic wymyśliliśmy poza jednym strzałem. Szybko przestałem wierzyć, że ten mecz się dobrze dla nas skończy. I tak było.
– Nasz mecz z Trójkolorowymi z kolei już taki zły nie był…
– Ten już nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Te gry o honor to już są tak żenujące, że nawet nie chcę o tym wspominać. Coś tam ugraliśmy, ale przecież nic nam to nie dało. Przynajmniej nie skończyło się blamażem zarówno pod kątem wyniku jak i tego, że bylibyśmy jedyną drużyną bez punktu. Jest się jednak do czegoś przyczepić. Przecież gdyby nie Łukasz Skorupski, który ratował nam tyłki, albo nonszalancja rywali, to już do przerwy byłoby „pięć w sieci”. Robert Lewandowski grał z kolei swoje. Nie popisał się nawet przy rzucie karnym, którego na szczęście sędzia kazał mu powtórzyć, bo już by w ogóle wstyd był. Chyba zrobił taki ukłon wobec niego na zakończenie jego przygody z mistrzostwami Europy.
– Biało-czerwoni razem z Węgrami, Szkotami i Serbami pokazali, że 24 drużyny na EURO to za dużo…
– To jest prawdziwa ironia losu. Awansowaliśmy na ten turniej kuchennymi drzwiami, ale wyszliśmy szeroko otwartą bramą jako pierwsi. Dostaliśmy się jako ostatni, wracamy jako pierwsi.
– To kto wygra te mistrzostwa Europy?
– Na ten moment nie zdziwiłoby mnie, gdyby triumfowali Hiszpanie. Są fenomenalnie przygotowani i prezentują się świetnie. Na początku myślałem, że Niemcy mogą wszystkich zmiażdżyć, ale okazało się, że to Szkoci i Węgrzy byli tacy słabi, bo przecież Szwajcarzy ich obnażyli i mało brakowało, a by ich ograli, niemniej zabrakło im skuteczności. In minus zaskoczyli mnie Anglicy, szczególnie tym, jak słabo fizycznie wyglądali przeciwko Danii. Ich futbol zawsze był oparty na atletycznym przygotowaniu, wytrzymałości, a oni wówczas wymęczyli remis, a po wszystkim leżeli na murawie, jakby grali dogrywkę co najmniej o półfinał. Byli wykończeni. Jestem zaskoczony, że Włosi są tak słabi. Chorwacka generacja piłkarzy też już jest chyba wypalona i czas tam na zmiany.
– Wyobraża sobie pan naszą reprezentację bez Roberta Lewandowskiego?
– Jemu trzeba postawić pomnik, kto wie, może nawet obok Kazimierza Górskiego czy Kazia Deyny i dać mu już święty spokój. Żeby było jasne: ja go nie krytykuje, tylko po prostu jego czas minął, on już ma swoje lata i siły nie te. Nie będzie się tak trzymał jak Cristiano Ronaldo. Nie ma tych umiejętności, tej szybkości, charyzm. I nie ma takiego otoczenia wokół siebie, bo Portugalczycy to są piłkarze dużo lepszej klasy niż nasi. Widziałem takie ciekawe zestawienie, w którym ktoś porównywał „Lewego” i Grzegorza Lato, że ten pierwszy ma tyle goli w reprezentacji. Ale zaraz wyliczono, ile, gdzie i komu je strzelano. No i po stronie Grześka mamy trafienia na mundialu, gdzie był królem strzelców czy nawet na igrzyskach olimpijskich, wtedy dużo ważniejszych piłkarsko niż teraz.
U obecnego snajpera kadry są natomiast takie drużyny jak Andora, San Marino, Gibraltar, którym pakował po dwie, trzy bramki. Owszem, Lewandowski swoje zrobił, szczególnie w klubach niemieckich, a i pierwszy sezon miał udany w Barcelonie, ale reprezentacji nie pomógł na dużych turniejach. Nawet na EURO 2016 zdobył tylko jednego gola. A jak na poprzednim coś więcej strzelił, to i tak zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie. Teraz z kolei przeciwko Austrii zagrał pół godziny, zarobił kartkę i snuł się po boisku. Podziękowałbym też Piotrowi Zielińskiemu. Nic nie wnosi do kadry.
– Michał Probierz powinien zostać na stanowisku?
– Tak sobie myślę, że nawet gdyby Pep Guardiola się wziął za naszą kadrę, to też mógłby mieć problemy. Z tymi ludźmi nie da się już nic zrobić i z wielu trzeba po prostu zrezygnować. Niech oni się skupią na tych swoich zagranicznych klubach i niech zarabiają w Barcelonie, Napoli czy Turynie. Tu jeszcze kwestia tego, czy mamy kogoś lepszego na miejsce Michała Probierza. Om przejął drużynę w dużym kryzysie i nie miał wiele czasu, żeby się jakoś wykazać. Powinien zostać pod warunkiem, że „odpali” tych wyjadaczy z zagranicy na czele z Robertem Lewandowskim, Wojciechem Szczęsnym, Piotrem Zielińskim i będzie pracował z zawodnikami z drużyn krajowych plus z młodzieżą na dorobku z lig zagranicznych, typu Kacper Urbański czy Nicola Zalewski, bo im się jeszcze chce.
– Śmiała propozycja.
– Jak popatrzę wstecz, to największe sukcesy polska piłka odnosiła w latach 70 i 80-tych, kiedy obowiązywał u nas zakaz wyjazdu piłkarza za granicę, jeśli ten nie skończył 30 lat i nie miał choćby epizodu w reprezentacji, nawet młodzieżowej. Jak otworzyła się furtka na Zachód, to nasza piłka upadła. Ćwierćfinał EURO 2016 czy wyjście z grupy na ostatnim mundialu to nie są żadne wielkie rzeczy. Jak się jedzie na takie turnieje, to faza pucharowa powinna być obowiązkiem, a nie minimum. Dlatego niech ci starsi, grający za granicą, skupią się na tym, by sobie zarabiać na emeryturę. A my postawmy na młodych. Może nie będziemy wygrywać… Ale przecież z tymi gwiazdorami też tego nie robimy. Przynajmniej będziemy widzieć, że ci chłopcy sobie flaki wypruwają, bo grają z orzełkiem na piersi. I są godni tego, żeby nas reprezentować na arenie międzynarodowej.
Czytaj także: EURO 2024. Sonda wśród Opolan związanych z piłką nożną
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.