– Chciałbym pana namówić na garść wspomnień i refleksji w szczególnym momencie. Świętował pan niedawno ważny jubileusz – 75. urodziny.
Ryszard Zembaczyński: – Trudno sobie w ogóle uzmysłowić ten dystans czasowy. Ale dzięki Bogu obchodziłem ten jubileusz. A moja córka postanowiła trochę poszaleć. Przy poprzednich okrągłych urodzinach kończyło się na torcie. Tym razem poszliśmy na całość i w Przysieczy w Agroturystyce Lipińskich spotkaliśmy się w grupie rodziny i przyjaciół. Było coś na talerzu, coś w uszach, czyli muzyka i były tańce. To było przemiłe. Rzadko mieliśmy z moją kochaną żoną okazję do tańczenia. A tym razem było i „Tango milonga”, i piosenki harcerskie i góralskie. Wydrukowaliśmy nawet okolicznościowy śpiewnik. Solistą był Wiesiu Wróblewski, znany tenor, stary przyjaciel. Życzyliśmy sobie długich lat życia.
– Jak pan z tej perspektywy – trzech czwartych wieku – i długoletniego doświadczenia bycia wojewodą i prezydentem Opola patrzy na dzisiejszą Polskę. Jak pan ją widzi?
– Ojej. Z przerażeniem. Muszę walczyć ze sobą, żeby słuchać ciągle, codziennie złych wiadomości. Widzę, że jesteśmy bezradni, kiedy odbywa się opluwanie, szarganie tego, co polskie. Myślę, że wielu ludzi po wyborach – jeśli wygra rządząca partia, czyli PiS – wyemigruje. Bo ludzie są już zmęczeni i sfrustrowani tym, co się dzisiaj w kraju dzieje. W latach aktywności mojego pokolenia, czyli w latach 1990–2010, naprawdę aktualne były słowa harcerskiej piosenki: „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”. Było dużo ludzi, którzy zdecydowanie mieli przekonanie, że stan rzeczy zastany po czasach PRL-u można naprawić. Że to zależy od nas. Musimy walczyć o to, by nasze głosy się skonsolidowały i służyły dobrej sprawie.
– A jak jest dzisiaj? Jakie postawy kreują ci, którzy nami kolejną kadencję – z woli wyborców – rządzą? Co się z nami jako ze społeczeństwem stało?
– Myślę, że zbieramy owoce wychowania późniejszych, powojennych pokoleń. Pokolenie wychowane przed wojną i zaraz po niej jeszcze miało ten kapitał etyki, pracowitości, dobrej organizacji. We wszystkich dziedzinach życia było to pokolenie lepsze. Niestety, socjalizm to, co było takie cenne, zniszczył. To niszczenie było systemowym działaniem wielu osób. I dotyczyło wielu dziedzin, włącznie z harcerstwem. W efekcie, kiedy patrzymy na to, co się dzieje w Polsce dzisiaj, trudno użyć innych słów niż zgroza, larum. To jest przegrane pokolenie. Bo my jako ludzie „Solidarności” powinniśmy szczerze, do granic wytrzymałości dążyć do prawdy i do demokracji. A jeżeli tego nie ma, to znaczy, że przegrywamy i to na oczach Europy. Demokracja jest jedna i nie można pozwolić PiS-owi na wprowadzenie jakiejś innej. Stoimy przed historyczną szansą obrony ciężko zdobytej demokracji, nie możemy dopuścić, aby banda nieudaczników zamieniła nasz kraj w prywatny folwark.
– Ma pan wrażenie, że ludzie się na przestrzeni ostatnich lat pozmieniali, niekoniecznie na lepsze? Pierwszy przykład z brzegu: Ireneusz Jaki, który od jakiegoś czasu cyklicznie wraca na łamy gazet i portali, był kiedyś pana współpracownikiem…
– Obawiam się, że niemal wszyscy stracili umiar w dążeniu do własnych profitów. To jest dziś w Polsce postawa generalna: Mieć zamiast być. I to jest najprostsza odpowiedź. Nie chcę tego adresować akurat do pana Jakiego, ale z perspektywy minionych lat już wiem, że człowieka poznaje się przez całe życie.
– W swoim życiowym i politycznym dorobku ma pan i to, że jest członkiem założycielem Platformy Obywatelskiej. Jak pan patrzy dzisiaj na tę partię, na swoje polityczne dziecko?
– Jak widzę kilkoro, kilkanaścioro posłów i posłanek, którzy są pełni odwagi, samozaparcia w dążeniu do prawdy, to to dziecko nie wygląda najgorzej. Powtórzę, przed II wojną światową też były błędy w polityce. Ale ludzie mieli jakiś respekt dla spraw publicznych, państwowych. Dziś tego brakuje w partii rządzącej. To wszystko jest wynikiem lekceważenia daru, jakim jest wolna ojczyzna. Ten dar jest niszczony. Gdyby istniały – jak przed wiekami – publiczne pręgierze, może wtedy sprawiedliwości stałoby się zadość. Te osoby zostałyby pokazane publicznie.
– Wielu obywateli i wyborców boli w PO ogromne napięcie między potężną aktywnością Donalda Tuska i – jak pan sam powiedział – może jeszcze paru posłów, a brakiem zaangażowania lub słabym zaangażowaniem pozostałych, do których przylgnęło miano tłustych kotów. Ta drużyna bardziej wyczekuje niż gra.
– I patrzę na to ze smutkiem. Często rozmawiam z synem, Witkiem, posłem opozycji i mówię mu, co – moim zdaniem – należy w Polsce robić inaczej, co zmieniać. Zgodnie ze sztuką. A on mi mówi: „Tato, dopóki oni rządzą, nie ma takiej możliwości, bo wszystkie nasze propozycje trafiają do szuflady marszałka Sejmu”. I to właśnie wygląda strasznie. Okazuje się, że wyczerpały się granice perswazji i krytyki. Mamy taki czas, w którym będziemy się musieli bronić do ostatniej kropli krwi. Ja wiem, że to brzmi twardo, nieprzyjemnie. Ale ojczyzna jest warta tego.
– Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Rok 2023 to nie tylko czas pana osobistego jubileuszu. To także rok 25-lecia obrony województwa opolskiego i łańcucha nadziei z czerwca 1998. To był dla pana – wtedy wojewody – trudny okres. Przypominam sobie taki rysunek Andrzeja Czyczyły: Rzecz się dzieje w warsztacie samochodowym, a szef z twarzą wicepremiera Tomaszewskiego, odbierając klucz z pana ręki, mówi wprost: Rysiek, jak jeszcze raz pomylisz trzynastkę z szesnastką, wylecisz z warsztatu…
– Iskra zapłonowa w sprawie obrony województwa przebiegła przez nasze szeregi 30 grudnia 1997 roku. Potem już działaliśmy według zasady: Mamy cel i niezależnie od środków brniemy. Każdy miał zadanie i skonsolidowani w tych działaniach dążyliśmy do obrony regionu. Od 1990 roku śledziłem ruchy różnych partii, zwłaszcza liberałów, bo oni byli najbardziej zażarci na to, by mapę Polski zmieniać. I byłem od początku w gronie tych, którzy tego nie akceptowali. W 1998 roku konsekwentnie – od stycznia do lipca – broniliśmy województwa. Mieliśmy rozpisaną strategię kampanii, w którą angażowała się także administracja państwowa pod moim kierownictwem. Nie mogłem się zgodzić na podział na 13 regionów i to moje działania determinowało. Ogromną rolę odegrały środki masowego przekazu. Trzeba też pamiętać o znaczeniu OKOOP-u i Związku Harcerstwa Polskiego. Parlamentarzyści opolscy nie od razu byli zdecydowani na działanie, ale w końcu poszli w pierwszej linii i ze sztandarami.
– I w komisji sejmowej wspólnie się przeciw rządowemu pomysłowi odwarknęli.
– Uczestniczyłem w tym posiedzeniu. Ono było dramatyczne. Ale wszędzie zachowaliśmy kulturę dialogu i spokój. Byliśmy zdecydowani, ale nie byliśmy awanturnikami. To wszystko dało potencjał, przed którym musiał skapitulować rząd.
– Pan się musiał wykazać jako wojewoda – reprezentant rządu – większą niż inni odwagą?
– Źródłem tej odwagi było przekonanie, że misją wojewody jest uratowanie skarbu, jakim jest województwo opolskie dla jego mieszkańców i dla Polski. To była czysta sprawa. Dodawaliśmy kolejne pomysły i inicjatywy. I ostatecznie nie było środowiska, które się za tą ideą nie opowiadało. Nie było głosów przeciwnych. Dziś mam świadomość, że byłem trochę szalony. Przecież mogli mnie zdmuchnąć i wziąć jakiego sługusa z Lublina albo z Koszalina.
– Dziś taka integracja prawicy, lewicy i centrum, większości polskiej i mniejszości niemieckiej byłaby możliwa? Czy raczej mielibyśmy co najmniej dwa oddzielne łańcuchy nadziei i dwa OKOOP-y?
– Bardzo bym nie chciał idei dwóch łańcuchów nadziei promować. Ale rzeczywiście, trudno sobie dzisiaj wyobrazić takie wspólny opór, taką spójność, skoro wszystko się rozpierzchło. Jestem jednak zdania, że jeśli będzie się działać i odbudowywać w narodzie poczucie wartości, szybko można te straty odrobić. Tylko musimy sobie powiedzieć: Trzeba przystąpić do szturmu, skoro głupota zalewa umysły. I powiedzieć sobie naprawdę, że nawet jeśli ktoś miał 10 lat, gdy broniliśmy regionu, to ten region jest przecież nasz. I trzeba o niego walczyć. Dobro da się odbudować. Ale warunkiem jest decentralizacja państwa.
– Czyli w praktyce co?
– Jeżeli państwo nie będzie posłuszne obywatelom, swoim mieszkańcom, to psu na budę to wszystko.
– Państwo posłuszne swoim mieszkańcom to jest państwo samorządowe…
– Miejsce samorządu jest, a właściwie powinno być poczesne. Mam nadzieję, że po wyborach przyjdzie otrzeźwienie. Mam przekonanie, że dusza samorządowa nadal w Polakach gra. Ludzie jeszcze wierzą w siłę swoich gmin, lokalnych społeczności. To jeszcze nie jest przegrane. Natomiast bardzo trudno jest wykrzesać coś na miarę XXI wieku na poziomie samorządu wojewódzkiego. Nastąpiła w nim silna atomizacja. Kooperacja ze wszystkimi, tylko nie ze sobą nawzajem. Program restrukturyzacji przemysłu i gospodarki województwa opolskiego jest nieuświadomiony. Samorząd wojewódzki działa jak na polu minowym, w realiach, jakie stwarza mu rząd. Stąpa po nim, unika eksplozji, ale w obecnych realiach krajowych nie może być sprawczy, ani skuteczny na miarę swoich możliwości.
– Na ile zabija samorządność obecna polityka państwa, które dąży do centralizacji i daje pieniądze po uważaniu albo bardziej swoim, albo tym, którzy w mediach społecznościowych podziękują i zrobią sobie z politykami partii rządzącej zdjęcia?
– Też te zjawiska widzę. I wtedy myślę, że bardzo nam brakuje w polityce takich postaci jak Jerzy Buzek czy Janusz Steinhoff, którzy byli i są wiarygodni nadal. Mamy jeszcze w Polsce mężów stanu. Trzeba tylko do nich sięgnąć. Jeśli chcemy Polskę uratować, trzeba wygrać wybory. A jeśli chcemy, żeby pogrążyła się w chaosie, wtedy nie zmieniajmy niczego.
– Niedawno natknąłem się na zdjęcie, na którym przekazuje pan insygnia władzy w mieście obecnemu prezydentowi Opola. Jak pan patrzy na swoje miasto z tej perspektywy?
– Krytycznie oceniam bunkrową architekturę budynków. To, co opolanie nazywają betonozą. Niepokoi gospodarka drzewostanem. Wycinanie drzew to jest w Opolu problem. Uważam też, że budowany obecnie w mieście stadion jest za duży, nie będzie łatwo zapełnić go na mecze pierwszoligowej Odry Opole. Chyba że będą się na nim odbywać koncerty. Pozytywnie oceniam budowę nowych parków. Ten, który biegnie wzdłuż torów kolejowych na wyspę Bolko, to jest mój dawny pomysł i projekt. Ale się o to autorstwo nie upominam. Ważne, że park jest.
– Od dawna jest pan równocześnie człowiekiem poważnie chorym, parkinsonikiem i jednocześnie osobą aktywną, która czyta, pisze, jest na bieżąco, krytycznie patrzy na świat. Skąd pan czerpie siłę?
– Źródło mojej siły jest nadprzyrodzone. To jest sprawa Pana Boga i tego, na ile mi pozwala działać. Myślę, że opieka nad naszą rodziną to nie jest przypadek. Ala, moja żona, zwyczajnie przy mnie jest. Rozmawiamy, dyskutujemy, naprowadza mnie na różne cele. To wszystko daje mi siłę. Dodają mi jej także moje dzieci – Ania i Witold. Opiekują się mną, wspierają, inspirują. Oboje mają duży kontakt z różnymi środowiskami i często ostro dyskutujemy. I tak od dwudziestu lat. Bo tyle już jestem chory.
– Mamy więc pomoc z nieba i pomoc ze strony bliskich. A jakie są relacje z osobami z kręgu polityki, samorządu itd? Pytają pana czasem o zdanie, radzą się doświadczonego kolegi, który z uwagą obserwuje rzeczywistość?
– Nikt mnie już dawno o nic nie pyta. Mam w komputerze całkiem sporo tekstów. Na przykład o polityce kadrowej. Leży tam jakieś pięć lat i tak naprawdę nie mam go komu wysłać. Wiele miast europejskich ma w zasobach publicznych panteon. Opracowałem wizję opolskiego panteonu. Takich pomysłów jest więcej, ale nikt na nie nie czeka. Czasem czuję się wyeliminowany przez moje środowisko z życia publicznego. A przecież ja już kandydował nie będę. Nikomu nie zagrażam.
I może dlatego trochę boli, kiedy na 60-lecie festiwalu nie zaprasza się mnie wcale, a na 25 lat obrony województwa zaprasza się w przeddzień uroczystości przez telefon. Nie mam o to żalu, ani nie noszę w sobie goryczy. Zwłaszcza, że zdarzył się też miły akcent. W dniu urodzin odwiedził mnie – i dość długo rozmawialiśmy – marszałek województwa. Ale czasem myślę, że to, kogo dziś Polacy wybierają, to jest także efekt tego, że ludzi z doświadczeniem, z własną wizją świata, generalnie dzisiaj się w Polsce nie słucha.
– Ale kto tej pańskiej wizji świata i pańskiej rodzinnej przeszłości jest ciekawy, może sięgnąć po książkę, którą pan na 75. urodziny napisał…
– Książka nosi tytuł „Z głębi czasu. Opowieści rodzinne” i po trosze nawiązuje do literatury faktu, a trochę jest rodzinną sagą. Składają się na nią rozmaite relacje i opowieści obecne w naszej rodzinie. Po części spisane jako materiały wspomnieniowe, po części znane tylko z rodzinnej ustnej tradycji. Opowieść zamyka się moimi osobistymi wspomnieniami. W aneksie umieściłem familijne fotografie i reprodukcje dokumentów. W tych biogramach i historiach rodzinnych odbijają się – jak w specyficznym lustrze – trudne dzieje naszego kraju.
Czytaj także: 25 lat od wyjątkowego zrywu. Na pl. Wolności w Opolu uczczono walkę o Opolszczyznę
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania