Rodzina Ulmów z Markowej. Zginęli za pomoc Żydom
O ich uznanej przez Kościół za męczeńską śmierci wiemy dość dużo. Ważnym źródłem informacji są zeznania woźnicy, Edwarda Nawojskiego złożone podczas sądowego procesu niemieckiego żandarma Josepha Kokotta w roku 1958.
Wspomnianego Nawojskiego w nocy z 23 na 24 marca wezwano – wraz z innymi woźnicami – przed siedzibę wojskowej żandarmerii w Łańcucie. Tu dołączono ich do pięciu niemieckich żandarmów (dowodził komendant Eilert Dieken) oraz grupy granatowych policjantów.
Żandarmi rozstrzelali Józefa Ulmę i jego żonę Wiktorię z domu Niemczak znajdującą się w siódmym miesiącu ciąży. Od kul zginęły także ich dzieci: Stanisława (lat 8), Barbara (lat 6), Władysław (5 lat), Franciszek (4 latka), oraz 3-letni Antoni i półtoraroczna Marysia. Wspólnie z Ulmami zamordowano także ukrywanych przez nich Żydzi. Łącznie oprawcy zadali śmierć 16 osobom.
Rodzina Ulmów z Markowej. Rodziców zabito na oczach dzieci
Józefa Ulmę z żoną Wiktorią – według zeznań świadków kobieta w zaawansowanej ciąży zaczęła rodzić – zastrzelono na oczach dzieci. Po chwili namysłu i krótkiej naradzie komendant Dieken polecił rozstrzelać także potomstwo. Stało się to na oczach woźniców. Według ich zeznań troje lub czworo dzieciaków osobiście zabił Joseph Kokott. Miał przy tym krzyczeć w stronę furmanów: „Patrzcie, tak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.
Masakra nie była jedynym aktem bezprawia, jakiego dopuścili się sprawcy. Po jej zakończeniu rozpoczęli grabież gospodarstwa Ulmów i dobytku zabitych Żydów. Wspomniany Joseph Kokott zabrał pudełko z kosztownościami znalezione przy zwłokach Gołdy Grűnfeld.
Przedmiotów do zrabowania musiało być dość dużo. Dlatego, że komendant sprowadził z Markowej dwie dodatkowe furmanki po ten dobytek.
Wezwanemu na miejsce zbrodni sołtysowi, Teofilowi Kielarowi Dieken polecił sprowadzić kilku mężczyzn i pogrzebać zwłoki zamordowanych.
Wstrząśnięty widokiem ofiar sołtys, zapytał komendanta, dlaczego zabito także niczemu niewinne małe dzieci Ulmów. W odpowiedzi usłyszał, że dzięki temu gromada nie będzie miała z nimi kłopotu.
Żandarmi polecili pochować Polaków i Żydów w osobnych mogiłach. Sołtysowi kazali dostarczyć trzy litry wódki i zbrodniczą akcję zakończyli alkoholową libacją. Dopiero po niej wypakowane zrabowanym dobrem furmanki wróciły do odległego od Markowej o 10 kilometrów Łańcuta.
Kilka dni po masakrze pięciu mężczyzn z Markowej odważyło się – mimo surowego zakazu Niemców – rozkopać grób Ulmów. Umieścili zwłoki w czterech osobnych trumnach. Pogrzebano je w sąsiedztwie domu. Dopiero po zakończeniu okupacji – w styczniu roku 1945 – szczątki członków rodziny ekshumowano i przeniesiono je na miejscowy parafialny cmentarz. Dwa lata później – w lutym 1947 roku także ciała zamordowanych Żydów zostały ekshumowane, a następnie przetransportowane na Cmentarz Ofiar Hitleryzmu w Jagielle – Niechciałkach.
Przypomnijmy, Ulmowie przyjęli do siebie pod koniec 1942 roku ośmioro Żydów. Na poddaszu ich domu ukrywali się: Saul Goldman, handlarz bydłem, w wieku około 60 lat oraz jego czterej synowie: Baruch, Mechel, Mojżesz i Joachim. A także trzy kobiety: wspomniana Gołda Grünfeld i Lea Diner – zamężne córki Chaima i Estery Goldmanów z Markowej. Tej drugiej towarzyszyła córeczka o imieniu Reszla.
Ulmowie pomagali także – nosząc uciekinierkom żywność – żydowskiej rodzinie Tencerów. Ryfka Tencer, jej dwie córki i wnuczka ukrywały się w wykopanej w lesie ziemiance. Niemieccy żandarmi odkryli to miejsce 13 grudnia 1942 roku, co zakończyło się dla całej czwórki kobiet śmiercią od kul.
Doniósł granatowy policjant
Żydzi, których Ulmowie przetrzymywali w domu – wspierał ich bliski przyjaciel rodziny, Antoni Szpytma – byli względnie bezpieczni i nawet pomagali gospodarzom w niektórych pracach gospodarskich aż do pierwszych miesięcy 1944 roku. Wraz ze swoimi dobroczyńcami padli oni ofiarą donosu, jaki prawdopodobnie złożył na nich posterunkowy granatowej policji Włodzimierz Leś pochodzący ze wsi Biała pod Rzeszowem.
Rodzinę Goldmanów znał prawdopodobnie jeszcze z czasów przed wojną. Na początku okupacji udzielał im nawet schronienia w zamian za przekazaną mu przez nich część majątku. Kiedy zaostrzano niemieckie represje za pomaganie Żydom, odmówił dalszej pomocy, zachowując jednak otrzymane dobra. I to był prawdopodobny motyw, dla którego wydał w niemieckie ręce żydowską rodzinę wraz z udzielającymi im schronienia Ulmami. Ostatecznie przekonał się, że tam przebywają, kiedy odwiedził Ulmów pod pozorem wykonania sobie zdjęcia (fotografia była jedną z pasji ojca rodziny).
Włodzimierz Leś nie dożył końca wojny. 10 września 1944 roku – kilka tygodni po wkroczeniu Armii Czerwonej do Łańcuta – został zastrzelony przez polskie podziemie. Nie da się wykluczyć, iż zginął on z wyroku Cywilnego Sądu Specjalnego w Przemyślu, ale ani sentencja wyroku, ani jego uzasadnienie nie dotrwały do naszych czasów.
Odpowiedzialność karną za morderstwo popełnione na rodzinie Ulmów i ich żydowskich podopiecznych poniósł także żandarm Joseph Kokott. Został aresztowany w 1957 roku na terytorium Czechosłowacji i poddany ekstradycji do Polski.
Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie został w sierpniu 1958 roku skazany na karę śmierci. Ponieważ Rada Państwa skorzystała z prawa łaski, zamienioną ją najpierw na dożywocie, a następnie na 25 lat pozbawienia wolności, Kokott zmarł w 1980 roku w więzieniu – według różnych źródeł – w Raciborzu lub w Bytomiu.
Dowódca karnej ekspedycji w Markowej Eilert Dieken pracował po wojnie w zachodnich Niemczech jako policjant. Prokuratura w Dortmundzie prowadziła wprawdzie śledztwo w sprawie jego działań w okupowanej Polsce, ale postępowanie umorzono w 1971 roku – jedenaście lat po śmierci Diekena. Inni żandarmi albo nie dożyli końca wojny (jak Erich Wilde zmarły w sierpniu 1944 roku), albo po niej uniknęli odpowiedzialności karnej jak Michel Dziewulski.
Warto podkreślić, że Ulmowie nie byli z pewnością jedyną rodziną w Markowej, która udzielała pomocy Żydom. Łącznie w tej wsi udało się dożyć w ukryciu końca wojny 21 osobom narodowości żydowskiej.
Pasjonat fotografii i sadownik
Ulmowie zapisali się w pamięci nie tylko jako bohaterscy, ale także jako bardzo ciekawi ludzie. Urodzony w 1900 roku Józef skończył czteroklasową szkołę powszechną. W 1921 został powołany do wojska. Osiem lat później rozpoczął naukę w szkole rolniczej w Pilźnie i ukończył ją z bardzo dobrym wynikiem.
Założył pierwszą szkółkę drzew owocowych w Markowej i szybko zaczął utrzymywać się ze sprzedaży sadzonek. Prawdopodobnie to dzięki niemu pojawiły się w tamtej okolicy szczepione jabłonie. Prócz ogrodnictwa Józef Ulma był propagatorem uprawy warzyw i owoców – zajmował się także pszczelarstwem i hodowlą jedwabników. Jego pomysłowość i zaangażowanie w tym zakresie zostały nagrodzone podczas Powiatowej Wystawy Rolniczej w Przeworsku, którą w 1933 roku zorganizowało Okręgowe Towarzystwo Rolnicze.
Był prawdopodobnie człowiekiem szerokich horyzontów, co potwierdza zachowana po wymordowaniu rodziny część jego księgozbioru, opatrzona ekslibrisem „Biblioteka domowa – Józef Ulma”.
Wśród jego książek można znaleźć m.in. „Podręcznik elektrotechniczny”, „Podręcznik fotografii”, „Wykorzystanie wiatru w gospodarce”, czy publikację poświęconą mieszkańcom Australii. Prenumerował „Wiedzę i Życie”, potrafił skonstruować maszynę introligatorską i przydomową elektrownię wiatrową, dzięki czemu jako pierwszy we wsi oświetlał dom prądem, a nie lampą naftową.
Największą pasją Józefa była fotografia. Początkowo korzystał z samodzielnie złożonego aparatu, z czasem zaczął używać profesjonalnego sprzętu, dzięki któremu dokumentował życie codzienne mieszkańców Markowej. Wiele zdjęć – także pokazujących członków jego rodziny zachowało się do dziś.
Był zapalonym społecznikiem. Działał w katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży Męskiej, a następnie w Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”, gdzie pełnił funkcję bibliotekarza i przewodniczącego Komisji Wychowania Rolniczego przy Zarządzie Powiatowym. Przez pewien czas był również kierownikiem Spółdzielni Mleczarskiej w Markowej.
Po ślubie z 12 lat młodszą Wiktorią – w roku 1935 – i narodzinach kolejnych dzieci postanowił przenieść się z rodziną na wschodnie krańce województwa lwowskiego, gdzie parcelowano majątki ziemskie. W 1938 r. Ulmowie kupili nawet 5 hektarów czarnoziemu w Wojsławicach nieopodal Sokala. Do przeprowadzki nie doszło jednak ze względu na wybuch wojny. We wrześniu 1939 roku. Józef brał w niej udział jako żołnierz kampanii wrześniowej.
Urodzona w 1912 roku Wiktoria z pewnością nie miała łatwego życia. Miała sześć lat, gdy zmarła jej mama. Rok przed ślubem osierocił ją ojciec. Podobnie jak mąż angażowała się społecznie. Między innymi grała w wiejskim teatrze i uczęszczała na kursy organizowane przez Uniwersytet Ludowy w Gaci.
W 1995 roku małżeństwo Ulmów zostało odznaczone pośmiertnie medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. W 2010 roku otrzymali postanowieniem prezydenta RP Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W marcu 2016 otwarto – noszące imię Rodziny Ulmów – Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej.
Rodzina Ulmów z Markowej. Beatyfikacja inna niż wszystkie
Zaplanowana na niedzielę, 10 września beatyfikacja Ulmów będzie bez wątpienia wydarzeniem wyjątkowym. Także dlatego, że po raz pierwszy Kościół wyniesie na ołtarze nie tylko męża i żonę, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomagając innym ludziom, ale także ich dzieci, włącznie z dzieckiem nienarodzonym. Postulator procesu beatyfikacyjnego, ks. Witold Burda porównał dzieci Józefa i Wiktorii do Świętych Młodzianków zamordowanych w Betlejem przez króla Heroda pragnącego zabić Chrystusa.
– Ulmowie stanęli po stronie prześladowanych – powiedział postulator w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej. – I po ludzku ponieśli najsurowszą karę. Jednak w perspektywie nadprzyrodzonej okazali się zwycięzcami, ponieważ Kościół uznał ich śmierć za męczeństwo poniesione za wiarę w Chrystusa i w imię miłości bliźniego.
Proces beatyfikacyjny rodziny Ulmów rozpoczął się 17 września 2003 roku. Za męczeńską uznano ich śmierć nagłą, gwałtowną, zadaną w sposób brutalny i bez żadnej możliwości obrony. W procesie starano się wykazać, iż przyjęli oni pod dach prześladowanych Żydów, kierując się wiarą w Boga i wynikającą z niej miłością bliźniego. Zaś niemiecka żandarmeria, pozbawiając Ulmów brutalnie życia, kierowała się nienawiścią do wyznawanej przez nich wiary.
W grudniu 2022 roku papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie rodziny Ulmów, czyniąc tym samym ważny krok do ich beatyfikacji.
Kardynał Marcello Semeraro, prefekt Dykaterii Spraw Kanonizacyjnych w wywiadzie udzielonym KAI podkreślił religijną motywację Ulmów. Przypomniał, że na swoim egzemplarzu Pisma Świętego Józef Ulma obok tekstu o dobrym Samarytaninie dopisał ołówkiem słowo „tak”.
– To jest też bardzo znaczące w kontekście zabójstwa i męczeństwa tej rodziny – podkreślił kardynał. – Możemy na pewno zauważyć, że Wiktoria i Józef Ulma czytali wspólnie Pismo Święte. Historia porzuconego człowieka, którego uratował dobry Samarytanin mocno musiała wejść w serca obojga. Dobry Samarytanin nie był rodakiem ani przyjacielem rannego człowieka i to właśnie ten obcy uratował mu życie troszcząc się o niego.
Marcello Semeraro odnosi przykład postawy Ulmów do współczesnych państw i ich stosunku do uchodźców. Przywołuje słowa papieża, który nazwał Morze Śródziemne wielkim cmentarzem dla uchodźców.
– Państwa mają wiele narzędzi, które mogłyby pomóc w ocenie przybywającej osoby. – powiedział. – Wydalanie uchodźcy tylko dla wydalenia nie jest żadną wartością chrześcijańską ani ludzką. Przypowieść o dobrym Samarytaninie jest przykładem. Tam nie spotyka się dwóch rodaków, dwóch wyznawców tej samej religii, Samarytanin i porzucony mężczyzna nie wierzyli w ten sam sposób w Boga. (…) Rodzina Ulmów jest wzorem dla tych, którzy przyjmują uchodźców i imigrantów. ~
Przy pisaniu tekstu korzystałem z materiałów IPN i KAI.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.