Bogusław Mrukot: Panie profesorze, inflacja wzrosła do 17,2 procenta. Gdzie jest koniec?
Prof. Jerzy Hausner: To bardzo trudne do oceny. Oczywiście, są analitycy, którzy zajmują się prognozowaniem inflacji. Często jednak się mylą, zwłaszcza, jeśli prognozują w tak niestabilnym środowisku ekonomicznym. To nie znaczy, że robienie tych prognoz nie ma sensu. Polegam na opiniach tych ekspertów, których cenię. Wydaje się prawdopodobne, że inflacja będzie stopniowo rosła do końca roku.
I zatrzyma się na jakiej liczbie?
– Jesteśmy w sytuacji skokowej podwyżki cen regulowanych, administracyjnych, związanych z energią, choć nie tylko, bo pamiętajmy, że wzrost cen energii pociąga za sobą wzrost wielu innych cen, na przykład wody i ciepła. To wszystko jest ze sobą powiązane. W związku z tym, gdyby nie brać tego pod uwagę, można by sądzić, że stopniowo inflacja będzie tracić swój impet. Ale, jeśli założymy, że ten skokowy wzrost cen regulowanych będzie miał miejsce, bo został zapowiedziany, to wtedy trzeba liczyć, że w pierwszym kwartale 2023 inflacja sięgnie poziomu 20 procent.
Rząd zapewnia, że czyni wysiłki, by do tego nie doszło.
– Widzimy różne zapowiedzi, a nawet inicjatywy ustawodawcze rządu – niektóre z nich są wątpliwe, jak ta, żeby wyłączyć obowiązek sprzedaży energii elektrycznej przez giełdę, co oznacza, że będzie można ręcznie sterować cenami energii. Bo może to tylko doraźnie pomóc, natomiast na dłuższy okres zaszkodzi, ponieważ obowiązek sprzedawania przez giełdę wprowadza jakiś element porównania i konkurencji, a tak to wszystko będzie utajnione i uznaniowe. Więc niektóre z tych inicjatyw są wątpliwe, a niektóre mają swoje społeczne uzasadnienie, jak ta, by gwarantować gospodarstwom domowym pewną pulę energii po dotychczasowych cenach. No, ale to trzeba najpierw poprawnie legislacyjnie uchwalić, żeby nie było żadnych luk i nie było zbyt skomplikowane, zbiurokratyzowane. A w to wątpię, bo w tym bałaganie to mało prawdopodobne. Już nie mówiąc o tym, że czasu na wdrożenie tego za wiele nie będzie. Przedsiębiorstwa energetyczne będą musiały wprowadzać nowe taryfy i oprogramowania. Więc nawet jeśli założymy, że są takie pomysły, to nie możemy być pewni, że tak się stanie, co widzimy na przykładzie zapobiegania deficytowi węgla.
To cecha tej władzy, działa doraźnie i na zasadzie nie zapobiegania, ale gaszenia, kiedy już coś się dzieje.
– O ile początkowo, kiedy Mateusz Morawiecki został wicepremierem, widzieliśmy jakąś propozycję strategii gospodarczej – ale, powtarzam, była to propozycja w postaci zestawu slajdów, nawet dobrze opracowanych i przemyślanych – to potem rząd zajmował się gospodarką na zasadzie doraźnego interweniowania. Tylko w jednej dziedzinie posuwał się stopniowo i konsekwentnie do przodu, a mianowicie poddania gospodarki etatystycznej kontroli. Można to nazwać renacjonalizacją gospodarki. W przypadku systemu bankowego nazywano to kamuflażowo „polonizacją”. W tym sektorze państwo różnymi sposobami przejęło, głównie przez wykup, szereg banków, a niektóre próbowało uzależnić innymi sposobami, przykładem może tu być Getin Bank. Oczywiście, te państwowe to ciągle są banki, i ciągle obowiązuje je prawo bankowe, ale one mają wyraźnie silną zależność i dyspozycyjność polityczną. Może nie tak silną, jak w przypadku spółek energetycznych, gdzie dyspozycja jest bezpośrednia.
Klasyczne ręczne sterowanie.
– Tak, to już dosłownie jest, jak za czasów PRL. Obecna władza coraz większą liczbę różnego rodzaju obszarów gospodarczych upaństwawia i jednocześnie tworzy układ monopolistyczny. Więc jeśli się zastanawiamy, dlaczego jest tak wysoka dynamika cen w Polsce…
…to winne są monopole.
– Tak, jednym z tych krajowych czynników są państwowe monopole, których coraz więcej. Zawsze powtarzam: nie ma nic gorszego od monopolu prywatnego, niż monopol państwowy.
Czy w obliczu tego wszystkiego możemy mówić, że jeszcze mamy gospodarkę wolnorynkową?
– Nie wierzę w model gospodarki wolnorynkowej. Może dałoby się znaleźć przykłady takiej gospodarki kiedyś. W większości przypadków, nawet w krajach, które są największymi zwolennikami wolnego rynku, mamy do czynienia z jakąś formą gospodarki regulowanej. Ta regulacja czasami się zwiększa, czasami zmniejsza, ponieważ taka czysta wolnorynkowa gospodarka by się samozniszczyła, gdyż doprowadziłaby do monopolizacji. Zdawano sobie sprawę z tego już mniej więcej sto lat temu i wprowadzano np. prawo antykartelowe. Więc nie jest tak, że na rynku ma panować wolnoamerykanka.
- Czy w Polsce mamy jeszcze gospodarkę wolnorynkową?
- Skąd spadek inwestycji prywatnych?
- Czy jest sens dalej podnosić stopy procentowe?
- Czterodniowy tydzień pracy jest realny?
- Kto może najbardziej „oberwać po kieszeni”?
Odpowiedzi na te pytania w rozmowie „Mamy kryzys, który może wpędzić w nędzę co trzeciego Polaka”. Przeczytasz ją w e-wydaniu tygodnika „Opolska”.
