Krzysztof Ogiolda: W światowym rankingu uczelni najlepsze polskie szkoły wyższe plasują się w czwartej setce. Jako kibicowi lekkiej atletyki nasuwa mi się porównanie do rankingu wyników sportowych. Do czwartej setki nie zaglądają nawet najwięksi pasjonaci.
Prof. Arkadiusz Nowak, pracownik naukowy Instytutu Biologii Uniwersytetu Opolskiego oraz Ogrodu Botanicznego – Centrum Zachowania Różnorodności Biologicznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie: Pociągnę tę analogię. Ile osób w Polsce przychodzi na stadiony sportowe, a ile na otwarte wykłady i seminaria? Nasze społeczeństwo jest bardziej niż nauką zainteresowane sportem czy innymi bardziej oczywistymi dyscyplinami, gdzie łatwiej ocenić, kto wygrał, a kto przegrał. Zainteresowanie polskiego społeczeństwa osiągnięciami naukowymi, badaniami i tekstami naukowymi jest mizerne. W Polsce czytelnictwo generalnie spada, a zainteresowanie tekstami naukowymi i popularnonaukowymi spada drastycznie. Nauką interesują się tylko naukowcy. Społeczeństwo co najwyżej tym, co da się praktycznie wykorzystać i zastosować. Ten materiał badawczy bardzo często z powodu braku kapitału wyjeżdża za granicę, tam jest patentowany i licencjonowany, wraca dopiero jako gotowy produkt. Ludzie nie bardzo wiedzą, jaki jest w tym produkcie udział nauki i czy to jest polska nauka.
Badacze odczuwają ten brak społecznego zainteresowania?
– Z powodu tego braku pieniądze przeznaczane na uniwersytety, na Polską Akademię Nauk są ograniczone. Nie mamy takich „kibiców”, jacy są na przykład w Czechach czy w Niemczech, gdzie finansowanie nauki jest wielokrotnie wyższe zarówno w kwotach netto, jak i w stosunku do PKB. W rezultacie udatność wniosków grantowych w Niemczech wynosi około 30 procent. W Polsce oficjalnie – w Narodowym Centrum Nauki – od 10 do 15. A tak naprawdę znacznie mniej. Bo żeby przygotować grant, trzeba napisać sto stron skomplikowanego tekstu po angielsku, który jest sam w sobie trudną pracą naukową. To trwa miesiącami. Wielu badaczy, widząc, że udatność jest tak niska, w ogóle nie wnioskuje o granty. Gdyby to zrobili, udatność byłaby na poziomie pół procenta. Nauka polska stoi na hobby, na prywatnym zaangażowaniu, ale strukturalnie jest bardzo słaba.
Jak to się odbija na pracy konkretnego uczonego?
– Mogę opowiedzieć na własnym przykładzie. Kiedy prowadziłem badania na Uniwersytecie Opolskim, to przez dwadzieścia lat dokładałem do interesu. Musiałem robić tak zwane fuchy – ekspertyzy, różnego rodzaju opracowania, żeby kupić samochód, którym jeździłem w teren. W Polsce botanicy terenowi – tacy jak ja – nie dysponują firmowym samochodem terenowym, żaden z nich. A mamy 200-300 ośrodków badawczych. Całą flotę terenowych aut ma każde nadleśnictwo, mają je parki krajobrazowe i narodowe, ale badacze terenowi muszą jeździć swoimi.
- Czy polskie uczelnie są w stanie wygrzebać się z czwartej setki rankingu?
- Dlaczego zainteresowanie społeczeństwa nauką jest słabe?
- Skąd biorą się patologie w szkołach wyższych?
- Czy konieczne jest połączenie uniwersytetu z politechniką?
- Co musi się zdarzyć, by stan polskiej nauki się poprawił?
Odpowiedzi na te i inne pytania w dalszym ciągu rozmowy „Polska nauka woła o pomoc”. Przeczytasz ją w e-wydaniu tygodnika „Opolska”. Kup e-wydanie!