Oczywiście, amatorszczyzna wciąż się zdarza, ale najniższe klasy piłkarskie przestają być przytułkami dla kopaczy, których już nikt inny nie chce. Którzy brak umiejętności nadrabiali faulami, stąd niekiedy słyszało się określenie: ligi koszące.
– Tak było – śmieje się Adrian Rembas, piłkarz B-klasowego SKS-u Chmielowice na opis jeszcze nie tak odległej A- i B-klasowej rzeczywistości. – Ale teraz takie rzeczy to już nie u nas, a z tego, co widzę, to także nie u naszych rywali.
Kiedyś piłkarze najniższych klas częściej spotykali się na piwie, niż na treningach. A kiedy w sobotę „kadra” zasiedziała się w barze, w niedzielę trener nie miał kompletu do gry.
Teraz często o takich problemach nawet nikt nie pomyśli. Piłkarze wspomnianego klubu z dzielnicy Opola na treningach spotykają się dwa razy w tygodniu. Jej trener ma komfort, bo bez problemu kompletuje co weekend „jedenastkę” do gry, a na treningach jest walka, by w ogóle znaleźć się w kadrze meczowej.
– U nas do rozgrywek zgłoszonych jest 30 chłopaków, na treningi przychodzi czasem i 20 – opowiada Adrian Rembas. – Przez to dla niektórych brakuje potem miejsca nawet na ławce rezerwowych. Zresztą, treningi piłkarskie to nie wszystko. Część z nas chodzi na siłownię, sporo biega, są też i tacy co grają w OLO [amatorska liga „szóstek” w Opolu – przyp. red.]. Ja np. w niedzielę rano występuje w tych rozgrywkach, a po południu jadę na mecz ligowy. Do tego dochodzi w tygodniu także „gierka” na orliku – wylicza Rembas.
- Czy piłkarze w niższych ligach regularnie grają na rauszu lub na kacu?
- Skąd brać pieniądze na prowadzenie zespołu?
- Co robią piłkarze, kiedy nie ma premii?
Odpowiedzi w artykule „To już nie jest przytułek dla kopaczy bez przyszłości”. Przeczytasz go w e-wydaniu tygodnika „Opolska”. Kup e-wydanie!