Piotr Guzik: Słyszałem, że mniejszość niemiecka chce, aby powstało ministerstwo do spraw wielokulturowości i by miało siedzibę w Opolu.
Rafał Bartek: Takie propozycje padały z naszej strony półżartem, ale z perspektywy aktualnej rzeczywistości rząd powinien rozważyć poważniejsze podejście do tematów dziedzictwa kulturowego i historycznego. Także w kontekście ruchów migracyjnych i zapotrzebowania na pracowników. Ulokowanie resortu w Opolu byłoby wartościowe o tyle, że jesteśmy regionem najbardziej doświadczonym w tym zakresie. Od ponad trzech dekad mamy tu działania związane z funkcjonowaniem na styku kultur. Sama integracja ma kluczowe dwa aspekty.
Jakie?
– Pierwszym jest asymilacja. Przybysze z zagranicy przyjmują wtedy zwyczaje i kulturę kraju, do którego przyjechali, nie dbając zbytnio o dziedzictwo swojej ojczyzny, czy jak to się ładnie nazywa kraju pochodzenia. Ale skuteczna integracja odbywa się też wtedy, kiedy przybysz z innego kraju ma warunki ku temu, alby zachować swoją kulturę i język. W przypadku Polski dominuje ten pierwszy model. Próbuje się przekonać przybysza do przyjęcia optyki i tożsamości tylko polskiej, by ta osoba mogła się tu jak najlepiej odnaleźć. Nie uwzględnia się tej drugiej opcji, że ktoś może bardzo dobrze funkcjonować chociażby na rynku pracy jednocześnie podtrzymując tożsamość kulturową kraju, z którego przyjechał, nie tracąc przy tym tożsamości i korzeni.

Przykłady płynące z Niemiec czy Szwecji pokazują, że brak asymilacji prowadzi do tworzenia problemowych gett. W Hamburgu niedawno była manifestacja z udziałem około 2,5 tys. muzułmanów, którzy domagali się wprowadzenia kalifatu.
– Jakiś czas temu będąc w Nadrenii-Palatynacie rozmawiałem z urzędnikami na temat polityki integracyjnej imigrantów z różnych państw w kontekście językowym i kulturowym. Tam organizowane są dla każdego przybysza tzw. kursy integracyjne, których zakres wykracza poza samą naukę języka niemieckiego. Ich adresatami są nie tylko dzieci i młodzież, ale i osoby dorosłe. Chwaliłem, że to dobry model, ponieważ w ten sposób dbamy nie tylko o młodych a jednocześnie wskazujemy jakie zasady i jaka kultura obowiązuje w Niemczech. I wtedy usłyszałem, że takie kursy, w tej formie funkcjonują od niedawna, może od jakichś 10 lat. Tymczasem Niemcy są celem migracji od lat 60. Wtedy za pracą i lepszym jutrem zaczęli tam jeździć obywatele Włoch, Grecji czy Turcji. Na przestrzeni dekad skalę migracji liczy się tam w milionach osób. Pewne zaniechania teraz przynoszą skutki. My nie możemy sobie na to pozwolić. Mówił o tym zresztą marszałek Szymon Hołownia. Jeśli my nie stworzymy mądrych wzorców, bazując na pozytywnych rozwiązaniach z Zachodu, ale eliminując jego błędy, to te wzorce narzucą nam ci, którzy i tak tu przyjdą, już nikogo nie pytając o zdanie.
Mówi pan tak, jakby to było coś nieuniknionego.
– Proszę popatrzeć na wyniki Spisu Powszechnego z 2021 roku. Dane demograficzne są nieubłagane. Mamy starzejące się społeczeństwo i niedobór siły roboczej na rynku pracy. Mało tego, jako społeczeństwa cywilizacyjnie mocno rozwinięte wprost oczekujemy, że pewne zawody będzie wykonywał ktoś inny. Dzisiaj agencje pracy nie skupiają się tylko na wysyłaniu ludzi do Niemiec, Austrii czy Holandii, tylko na ściąganiu pracowników tutaj, na teren województwa opolskiego. Jeśli więc kwestię asymilacji i integracji pozostawimy przypadkowi, to może się okazać, że Polska będzie dla obywateli Ukrainy tylko przystankiem w drodze do innych krajów i stracimy ogromny potencjał rozwojowy. Ponadto przedstawiciele innych narodów, którzy przecież też coraz liczniej do nas przybywają, nie będą się integrować i wtedy istnieje ryzyko powstawania gett. Dlatego państwo powinno tę kwestię zorganizować i skoordynować.
Przekazywaliście państwo tę wizję Donaldowi Tuskowi? Premier wie, że jest pomysł, aby powstało ministerstwo do spraw0 wielokulturowości w Opolu?
– Nie było ku temu sposobności. A jak sam wspomniałem na początku, wizja, by utworzyć ministerstwo do spraw wielokulturowości w Opolu – choć uważam to za inicjatywę potrzebną – była przez nas roztaczana z przymrużeniem oka z racji klimatu, jaki wytworzył się przy okazji formowania koalicji w sejmiku.
Chodzi o to, że w dniu pierwszej sesji nowej kadencji trzeba było ją przerwać po wyborze składu prezydium sejmiku, ponieważ w Warszawie trwały przetasowania pomiędzy ugrupowaniami tworzącymi rządzącą koalicję na poziomie innych województw?
– Takie przetasowania na linii rząd – samorząd przykładowo w Niemczech byłyby niewyobrażalne. To mieszkańcy regionu dokonali wyboru, który przekłada się na taką, a nie inną konstelację w danym regionie. A potem okazuje się, że na poziomie Warszawy zapadają decyzje o tym, jak będzie funkcjonować koalicja w danym województwie. Do tego dochodzi uzależnianie układu sił w jednym województwie od układu w drugim. Z naszej regionalnej, Śląskich Samorządowców perspektywy, to nieuprawniona ingerencja z centrali. Wybory miały charakter regionalny, więc to na poziomie regionów powinny zapadać decyzje. Uważam to za psucie polityki. U wyborców może to powodować poczucie, że nie decydują ci, na których głosowali, tylko Donald Tusk, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia czy Jarosław Kaczyński. To może mieć potem też negatywne przełożenie na frekwencję.
Ostatecznie wszystko udało się jednak w regionie poukładać. Doszło do zmiany w składzie zarządu województwa, a czy wobec tego będziecie chcieli zmian w podziale kompetencji?
– W pięcioosobowym zarządzie mamy czterech przedstawicieli Koalicji Obywatelskiej oraz naszą reprezentantkę, Zuzannę Donath-Kasiurę. Do tej pory odpowiadała ona za tak ważne obszary, jak ochrona zdrowia, polityka społeczna czy edukacja. W kręgu naszych zainteresowań z oczywistych względów jest też kultura. Ale po pierwsze, nasz dotychczasowy obszar odpowiedzialności i tak jest spory, a po drugie, istotne dla nas akcenty znalazły się w umowie koalicyjnej. Cieszymy się z kontynuacji wypracowanej dotąd formuły, w której potrafimy ze sobą rozmawiać i efektywnie poszukiwać dobrych rozwiązań.
Przed nami wybory europejskie. Jeśli marszałek Andrzej Buła wywalczy mandat europosła, to dojdzie do kolejnych zmian w zarządzie województwa. Mówi się też o zmianie układu sił w całym urzędzie marszałkowskim.
– Osobiście życzę Andrzejowi Bule sukcesu w tych wyborach, ponieważ województwo opolskie potrzebuje swojego człowieka w Brukseli. Mamy świadomość, co by to jednak oznaczało. Wiem, że w ramach Koalicji Obywatelskiej trwają wewnętrzne przemyślenia, kto miałby objąć funkcję marszałka w takiej sytuacji. Naturalnym jest też, że będzie to człowiek, którego my będziemy akceptować jako koalicjanci. Kluczowy będzie tu dialog. W obecnym układzie zarządu jest cztery do jednego. Do tej pory było tak, że marszałek nie korzystał z przewagi swojej formacji, tylko poszukiwał takich rozwiązań, by mniejsi partnerzy nie mieli poczucia bycia ogranym, co jak wspomniałem wyżej, było fair i efektywne. Nie wyobrażam sobie, aby to miało się zmienić.
A myśli pan, że może?
– To byłoby złe rozwiązanie. Ale na ten moment nie mam takich obaw. W koalicjach partnerzy potrafią się ścierać, to naturalne. Na końcu trzeba jednak znaleźć kompromis, a nie kogoś przegłosowywać siłowo, pod warunkiem, że się tę siłę głosu ma.
Czytaj także: Minister Adam Bodnar ma nowego pełnomocnika – to mecenas Jacek Różycki z Opola
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.