Węgiel w Polsce jest drogi – i to prosta sprawa
Wkurzeni Polacy siedzą teraz długimi godzinami przed laptopami i jak durni klikają w stronę Polskiej Grupy Górniczej, bo może akurat się tym razem nie zawiesi i uda się dodać węgiel do koszyka (każdy ma jakiegoś szwagra, który zna kogoś, komu udało się upolować w ten sposób dwie tony). Zdecydowana większości zaciska natomiast zęby i kupuje czarne złoto po trzy i pół, a nawet cztery tysiące za tonę.
Morawiecki z jednej strony się cieszy, bo VAT od droższego węgla rośnie mu w budżecie jak pomidory w szklarni. Z drugiej strony jednak kombinuje, jakby tu zepchnąć z siebie odpowiedzialność za ten sprzedażowy cyrk i przekierować społeczny gniew gdzie indziej.
Bo „wungla” wprawdzie władza zamówiła po świecie grube miliony ton, ale nie jest go w stanie na czas rozładować i rozwieźć po kraju. Premier myślał, myślał i wymyślił, że wpuści w czarny kanał samorządy, które w zdecydowanej większości są zarządzane przez opozycję. To one teraz mają odpowiadać za dystrybucją węgla po niższej, regulowanej cenie.
Czyli już nie do rządu, drogi Czytelniku, ale do swojego wójta, burmistrza bądź prezydenta masz mieć pretensje, jeśli tańszego węgla nie kupisz. Albo jak kupisz wyrób węglopodobny, który będzie miał tyle efektywności, ile Krystyna Pawłowicz kultury i wdzięku.
Tymczasem sprawa jest dość prosta. Węgiel jest drogi, bo dramatycznie go brakuje – popyt przewyższa podaż. Jak mamy na placu sto ton, a ludzie chcą kupić tysiąc, to cena węgla będzie rosła aż do progu bólu odbiorców. Jeśli wprowadzimy niską cenę regulowaną, a na placu będzie dalej te marne sto ton, to po niskiej cenie węgiel kupią nieliczni szczęśliwcy, albo szwagry z dojściem do sprzedawcy.
Opisuję tu elementarne mechanizmy rynkowe, ale zdaję sobie sprawę, że w Polsce wolny rynek wyszedł z mody. Myślenie ekonomiczne jest passe, za to dominuje przekonanie, że o wszystko zatroszczy się państwo. Zacznie reglamentować, odpali kolejny system powszechnych dopłat, który jeszcze bardziej nakręci spiralę inflacji. Bo priorytetem nie jest rozwój Polski na lata, lecz wygranie najbliższych wyborów i domknięcie systemu.