– Był ksiądz profesor przez wiele lat proboszczem w parafii św. Jerzego w Prószkowie, ale nie każdy emerytowany proboszcz pisze o miejscu, w którym był duszpasterzem, liczącą blisko 800 stron książkę.
Ks. prof. Andrzej Hanich: Proboszczem w Prószkowie byłem w latach 2007–2018. Odchodząc, obiecałem, że zostawię po sobie pamiątkę w postaci rzetelnej monografii dotyczącej dziejów – przeszłości i współczesności – Prószkowa. W ciągu pięciu lat – choć myślałem, że uda się to zrobić szybciej – powstała księga o objętości 750 stron. Pisałem już jako emeryt, ale przygotowywałem się do tej pracy jeszcze jako proboszcz. W ramach tego przygotowania powstały książki: „Źródła do dziejów Prószkowa” oraz „Studia z dziejów Prószkowa”.
Ten bogaty materiał uporządkowałem chronologicznie i problemowo w nowym tomie, dzieląc go na 12 rozdziałów. Zacząłem od tła historycznego, by czytelnik zobaczył, co zdarzyło się w Prószkowie, na tle tego, co działo się w przeszłości na Śląsku. Całość dopełniają obszerny aneks objaśniający używane w książce terminy fachowe oraz indeksy osób i miejscowości. One pozwalają mimo obszerności tomu łatwo odnaleźć np. poszukiwane nazwiska. Nie waham się powiedzieć, że wielkość i dokładność tych indeksów powodują, że ta publikacja ma szansę być swoistym wydawniczym mercedesem.
– Co, w telegraficznym skrócie, znajdziemy w kolejnych rozdziałach?
– Przybliżają one m. in. dzieje rodziny Prószkowskich, historię zamku i miejscowego kościoła (nie tylko w aspekcie życia parafialnego, ale i historii sztuki), działalność szkół i placówek dobroczynnych, sferę gospodarczą zmieniającą się w ciągu stuleci. Jeden rozdział opowiada o Przysieczy, miejscowości, która – jako jedyna – jest filią prószkowskiej parafii. Ostatnie rozdziały utrwalają pamięć o już nieistniejących w Prószkowie gminie ewangelickiej i społeczności żydowskiej. Obie te diaspory zniknęły z tutejszego krajobrazu religijnego i kulturowego wraz z zakończeniem II wojny światowej.
– Pierwszy zamek uległ poważnym zniszczeniom podczas wojny 30-letniej, czyli już w XVII wieku.
– Prószkowscy odbudowali go z pomocą włoskiego architekta Giovanniego del Signore. Sprowadzili go – zgodnie z manierą ówczesnych czasów – z Italii. Włoski mistrz nie tylko sam był zdolnym architektem (badacze wskazują na pewne podobieństwa zamków w Prószkowie i Brzegu), ale nauczył tej sztuki także swoich synów – Domenica i Antonia. Zrobili oni wielką karierę. Domenico wybudował m.in. na zamówienie franciszkanów 40 kalwaryjskich kaplic na Górze św. Anny. To dzieło tak go rozsławiło, że paulini z Częstochowy najęli go do zaprojektowania bazyliki jasnogórskiej. Więc i w duchowej stolicy Polski znajdujemy ślady Prószkowa.
– Zatrzymajmy się na chwilę przy Prószkowskich. Oni są żywym zaprzeczeniem zakorzenionego jeszcze w PRL-u stereotypu właścicieli ziemskich, którzy byli głównie lub wyłącznie wyzyskiwaczami? Prószkowskim ziemia śląska wiele zawdzięcza.
– Prószkowscy wymykają się uproszczonym schematom. Także dlatego, że są rodzimego pochodzenia, wywodzą się z Zimnic Małych. Tam po dzień dzisiejszy zachowały się szczątki ich zamku. Ale już w XVI stuleciu swoim rodowym gniazdem uczynili Prószków. Wyróżniało ich to, że należeli do kilku zaledwie na Śląsku (obok m. in. Oppersdorffów i Lichtesteinów) arystokratycznych rodów katolickich. Nic dziwnego, że szczególnie dużo zrobili w czasach austriackich na Śląsku. Kiedy zapanowało władztwo pruskie, ich możliwości znacznie się zmniejszyły. Część rodu przeniosła się do Austrii, a znaczną część ich dobytku tutaj przejął król pruski. Ale póki mieli znaczenie, byli po śląsku zapobiegliwi i gospodarni.
– Czym się to objawiało?
– Dziś byśmy powiedzieli, że mieli marketingowe podejście do rzeczywistości. Zbudowanie okazałego zamku w niezbyt wielkiej osadzie rycerskiej nadała Prószkowowi znaczenia. Harmonijnie połączyli miejską część swej posiadłości, czyli to, co mieści się w obrębie dzisiejszego rynku i rozpoczynającą się od ulicy za kościołem wioskę. Jedno i drugie to był Prószków, Proskau (nazwa pochodziła od miejscowego strumienia). Prószkowscy byli po ludzku zaradni. Ustanowili w sąsiedztwie zamku targ – dla wygody mieszkańców, ale też pobierali, powiększając swe dochody, opłatę targową. Mieli znaczne posiadłości. Wśród nich ponad 50 stawów. Mówiono, że na stole Prószkowskich w każdą z 52 niedziel w roku pojawiały się ryby z innego stawu. Byli aktywni zarówno na austriackim dworze, jak i na Śląsku, m.in. jako mecenasi sztuki.
– Najciekawsi Prószkowscy?
– Niełatwo wybrać, bo było ich wielu. Trudno nie zauważyć Jerzego (Georga) Proszkowskiego, urodzonego w 1520 roku, wybitnego dyplomaty, który reprezentował arcyksięcia Maksymiliana II między innymi w Polsce i na Litwie. On też był budowniczym kościoła w Prószkowie. Postawiona w 1582 roku świątynia przetrwała zaledwie sto lat. Okazało się, że po części posadowiono ją na sztucznie usypanej skarpie i ta okazała się za słaba. Kościół trzeba było zburzyć. Bardzo ciekawą postacią był także Jerzy Krzysztof II Prószkowski.
Dokument z 1667 r. stwierdza, iż był on wielkim marszałkiem królowej Polski Eleonory Marii, arcyksiężnej austriackiej i siostry Leopolda I. Na Górny Śląsk powrócił prawdopodobnie w momencie zakończenia przebudowy zamku w Prószkowie, a więc w roku 1683. W latach 1687-1688 ufundował i bogato wyposażył w Prószkowie nowy kościół. Nieco wcześniej – zaangażowany w proces kontrreformacji – podarował jezuitom dom w Opolu z przeznaczeniem na przyszłe kolegium. W Opolu dzięki temu powstało gimnazjum jezuickie (jest to obecnie główny budynek Muzeum Śląska Opolskiego).
– Co z tego bogatego wyposażenia dotrwało do naszych czasów?
– Tu ciekawostka. Przy budowie pierwszego murowanego kościoła – znalazłem tę informację w dokumentach – otrzymał on m.in. kielich za 500 talarów. To była ogromna suma. Ale nikt nie wiedział, co się z nim stało. Prowadziłem wnikliwą kwerendę zarówno w archiwach, jak i w internecie, i znalazłem. Znajduje się on w Kunstmuseum w Berlinie. Trafił tam już w XIX wieku. Jakim sposobem, pozostaje tajemnicą.
– Dlaczego zegar na kościelnej wieży ma tylko trzy tarcze?
– Też mnie to zastanawiało. Znalazłem kronikarski zapisek, a w nim informację, że zegar na wieży umieścił w ramach remontu kościoła ks. Emil Sukatsch, proboszcz w latach 1886-1907. Kiedy część parafii sprzeciwiła się temu pomysłowi, uważając to za zbędny luksus i odmawiając współfinansowania inwestycji, ksiądz kazał zbudować zegar z trzema tarczami, a część wieży skierowaną w stronę krnąbrnych parafian pominął.
– Ważny rozdział dotyczy prószkowskich szkół. Było ich kilka. Ja zapytam o jedną: jak to się stało, że właśnie tutaj została zlokalizowana Królewska Akademia Rolnicza?
– W Prószkowie były rozległe dobra ziemskie stanowiące własność króla z różnymi rodzajami gleby, co doskonale nadawało się do pokazywania od strony praktycznej wzorowego prowadzenia gospodarki rolnej. W miejscowości znajdowały się także gorzelnia, browar i cegielnia, dzięki czemu studenci mogli zapoznać się z zasadami nowoczesnego prowadzenia takich jednostek. Kolejnym atutem było, istniejące do dziś nadleśnictwo (rewir leśny), co pomagało w zrozumieniu wykładów z dziedziny leśnictwa.
Za Prószkowem jako miejscem nowej placówki oświatowej przemawiały także względy lokalowe, tj. wolne pomieszczenia w miejscowym zamku oraz przestronne oficyny, które bez większych trudności i nakładów można było przystosować do celów instytutu. Królewska Akademia Rolnicza w Prószkowie została otwarta 15 października 1847 r. i była to wówczas pierwsza i jedyna na Śląsku wyższa uczelnia tego typu, stając się pod koniec XIX w. jedną z najbardziej prestiżowych uczelni rolniczych w Europie. Do tej szkoły przyjeżdżali młodzi ziemianie z całej Europy Środkowej, wykorzystując potem zdobytą tu wiedzę we własnych majątkach. Akademia działała przez 34 lata, z czego 13 równolegle z instytutem pomologicznym, który jako szkoła ogrodnicza i sadownicza działał również po II wojnie światowej.
– Proszę chociaż krótko przybliżyć te prószkowskie społeczności, których dziś już tam nie ma. Myślę o ewangelikach i Żydach.
– Wspólnotę ewangelicką przynależną do Prószkowa i tamtejszego kościoła tworzyli mieszkańcy kilkunastu okolicznych wiosek. Często byli to urzędnicy, którzy do majątków ziemskich przyjechali z zewnątrz. Było ich razem około 300. Dawny kościół ewangelicki – zbudowany w II połowie XIX wieku – po wojnie z braku wiernych stał pusty. W ostatnich latach przeszedł we władanie gminy i odbywają się w nim wydarzenia kulturalne.
– Dzieje Żydów – jak w całej Europie Środkowej – zakończył Holokaust…
– W Prószkowie wspólnota żydowska była bardzo mała. Do początku XIX wieku duża żydowska społeczność zamieszkiwała – należącą także do Prószkowskich – Białą. Śladem po niej jest duży i piękny cmentarz. Wymieniam w książce prószkowskich Żydów, tych mieszających na miejscu i tych, którzy wyjechali, zamordowanych w czasach Holokaustu. Wstrząsająca, a mało znana jest historia 8-letniej Ruth Kosterlitz. Jej ojciec, opolski kupiec, przewidując los Żydów pod rządami Hitlera, zdecydował się jeszcze przed wybuchem wojny wyjechać do Palestyny.
Ale tam przyjmowano tylko zdrowych. Cierpiącą na porażenie mózgowe dziewczynkę oddał do Zakładu św. Józefa, prowadzonego przez siostry franciszkanki szpitalne. Świadomie – by jej nie narażać i zatrzeć jej żydowskie ślady – zerwał z nią kontakt. Poprosił też, by córkę ochrzczono (otrzymała na chrzcie imię Teresa) i uczono katolickiej katechezy. Zdawało się, że wszyscy o jej korzeniach zapomnieli. Niestety, 14-letnia już dziewczyna prawdopodobnie padła ofiarą donosu. Przyjechało po nią gestapo. Nie pomogły interwencje sióstr ani twórcy zakładu leczniczego, ks. Kubisa, choć próbowali poruszyć niebo i ziemię. Ruth-Teresę Kosterlitz zamordowano.
– W Domu Opieki noszącym imię św. Józefa zakończył życie jego twórca i budowniczy kilku opolskich kościołów, a także proboszcz kolegiaty Podwyższenia Krzyża Świętego w Prószkowie, wspomniany ks. Józef Kubis…
– Miał 71 lat. Cieszył się wielkim szacunkiem. Tak wielkim, że dotarło to także do sowieckich władz wojskowych. Rzekomo miał mu złożyć wizytę jakiś oficer, zapewnić, księdza, że nic złego go nie spotka, a nawet na drzwiach zakładu umieścił kartkę z rosyjskim napisem, że do środka nie wolno wchodzić. Co zapewniło bezpieczeństwo także jego pacjentom. Ksiądz zmarł na cukrzycę w pierwszych dniach maja. Przed śmiercią zdążył się dowiedzieć o uszkodzeniach kolegiaty i pożarze probostwa. Miał powiedzieć: „Nagi się urodziłem i nagi też umrę”. Został pochowany na cmentarzu w Prószkowie.
– W Prószkowie schronienie znalazł nie tylko proboszcz kolegiaty, ale i zabrany przez niego z kościoła obraz Matki Boskiej Opolskiej…
– Ks. Kubis, obawiając się profanacji obrazu, w kolegiacie zostawił tylko jego kopię. Mówiono, że oryginał został zamurowany w zamku prószkowskim. Pod koniec sierpnia 1945 roku, kiedy było już wiadomo, że ks. Bolesław Kominek zostanie administratorem apostolskim Śląska Opolskiego, uznano, że obraz nie tylko powinien wrócić do katedry, ale że należy nim przywitać nowego zwierzchnika nowo powołanej administracji apostolskiej (poprzedniczki diecezji opolskiej). Pakunek z obrazem na konnym wozie transportowało w stronę Opola dwóch rolników. Zatrzymał ich sowiecki patrol. Oficer zapytał, co wiozą. Przerażeni nie potrafili z siebie wydobyć głosu. Sam rozpakował obraz. Na widok Madonny w srebrnych sukienkach przeżegnał się na sposób prawosławny i nie tylko nic im złego nie zrobił, ale eskortował ikonę Bogurodzicy aż do miasta.
– W Prószkowie nie tylko obraz Matki Bożej znalazł schronienie…
– Kiedy władze hitlerowskie wypędziły z Góry św. Anny franciszkanów, ówczesny gwardian, o. Feliks Kos, w bazylice umieścił kopię figurki św. Anny Samotrzeciej, a oryginał zapakował do plecaka i przywiózł do Prószkowa. Przebywał tu przez jakiś czas na plebanii, bo przyjaźnił się z proboszczem, ks. Hugo Kwiotkiem. Figurka św. Anny znalazła schronienie także w Chmielowicach, stąd tamtejszy kościół, zbudowany w latach 80. XX wieku nosi jej wezwanie.
– Jak wyglądał Prószków po wojnie?
– Pierwszym burmistrzem był brat słynnego Wojciecha Korfantego, Jan Korfanty. Jego biogram znajduje się w książce, ale w świadomości ludzi jakoś szczególnie się nie zapisał. Choć myślę, że jako Ślązak dobrze specyfikę tej części Śląska, która najdłużej była oderwana od Polski, rozumiał. Zresztą znajomość gwary śląskiej w Prószkowie była powszechna. Może także dlatego udało się uniknąć wielkich wysiedleń. Zwornikiem miejscowej społeczności był wspomniany ks. Hugo Kwiotek.
Był proboszczem w Prószkowie – dzisiaj trudno to sobie wyobrazić – ponad pół wieku, od 1907 do 1959 roku. To był wybitny ksiądz, współautor muzycznej części modlitewnika „Droga do nieba” i muzyk o słuchu absolutnym. Dobrze się zapisał w pamięci ludzi. Prowadził zapiski z dziejów Prószkowa. Dla siebie, do szuflady, co najwyżej z myślą o następcach. Cofał się w nich aż do średniowiecza i pierwszych śladów o Prószkowie, z legendarnym Beldo von Proskow, wymienionym w dokumencie z 1311 roku, na czele. Uzupełniał te notatki, korzystając z rozmaitych tekstów prasowych i śląskich kalendarzy regionalnych.
Czytaj także: Kordian Kądziela: Robiąc „1670” nikomu nie chcieliśmy „dowalać”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.