Anna Konopka: Wasza niewielka firma Explomet jest znana w świecie, a ostatnio zrobiło się o was głośno za sprawą udziału w projekcie obronnym, prowadzonym przez konsorcjum czternastu europejskich firm i jednostek badawczych. Celem jest stworzenie zaawansowanego elektromagnetycznego systemu artyleryjskiego.
Zygmunt Szulc, współwłaściciel firmy Explomet: O szczegółach nie możemy mówić. Całe przedsięwzięcie należy do tych z kategorii „top secret”. Mogę zdradzić, że biorą w nim udział instytucje badawcze i podmioty produkcyjne. Mówiąc ogólnie, projekt dotyczy możliwości przechwytywania obiektów poruszających się z prędkością powyżej 5 tys. km na godzinę.
– Dla laika brzmi to trochę jak czarna magia, ale rozumiem, że chodzi o zastosowanie militarne.
– To nie jest nasze pierwsze takie działanie. Tą tematyką zajmowaliśmy się już wcześniej w projekcie PILUM Prowadzone badania były wstępem do tego, co robimy teraz w konsorcjum THEMA (TecHnology for ElectroMagnetic Artillery, ang.). To o nim jest mowa na wstępie.
– Czyli pracujecie nad czymś, co może zrewolucjonizować współczesne pole walki.
– Faktycznie. Takie działo elektromagnetyczne może stać się uzupełnieniem dla innych systemów obronnych. Istnieje także możliwość dostosowania go do różnych platform, tak morskich, jak i lądowych. Do obu tych europejskich projektów zaprosił nas francusko-niemiecki instytut. Zaproponowaliśmy cztery potencjalne obszary w zakresie tzw. technologii obronnych. Okazało się, że z naszymi pomysłami, z których jeden zaproponowaliśmy wcześniej do współpracy Politechnice Opolskiej, wstrzeliliśmy się w „dziesiątkę”.
– Explomet od 1990 roku zajmuje się platerowaniem wybuchowym, czyli najogólniej mówiąc łączeniem metali przy wykorzystaniu energii wybuchu. To, co robicie z sukcesami od ponad trzech dekad, można z pewnością zaliczyć do zaawansowanych i supernowoczesnych technologii.
– Po pierwsze, osobowo rzecz ujmując, rozwijamy tę technologię od ponad czterech dekad. Myślę, że właściwszym byłoby stwierdzenie, że zajmujemy się po prostu bardzo rzadkimi rozwiązaniami i reprezentujemy obszar dość unikalnego inżynierskiego rzemiosła, z wielu powodów trudnego do praktykowania. Jako inżynier „rzemieślnik” wraz z moim wspólnikiem zajmujemy się tą technologią od lat 80., czyli na długo przed założeniem własnej firmy. Po upadku opolskiego Metalchemu trzeba było coś ze sobą zrobić. Założenie swojej działalności i kontynuowanie pasji, jaką była dla nas obu ta praca, było naturalną drogą. Plan był na małą firmę, która będzie robiła to, co można robić wybuchem.

I tu nie chodzi o psucie czegoś, a jeśli już, na przykład wyburzanie, to celowe. Równolegle z tym wyburzaniem, ciągle staraliśmy się rozwijać technologię wybuchowego łączenia metali. Zapotrzebowanie upadającego polskiego przemysłu na blachy platerowane było jednak niewielkie. Przemysł budowy konstrukcji metalowych nie dojrzał, by korzystać z platerowanych wybuchowo kompozytów. To była istotna nowość. Zarabialiśmy więc pieniądze na wyburzaniu, a część „traciliśmy” na rozwijanie technologii wybuchowego zgrzewania.
– To wymaga z pewnością szczególnych warunków, no i chyba fachowców z unikalnymi kwalifikacjami?
– Rzeczywiście, potrzebne są specjalne warunki do pracy, np. niezbędny jest dostęp do poligonu, co stanowi tzw. krytyczny warunek. Trzeba mieć nie tylko stosowne uprawnienia, ale i szczególne umiejętności, jak i cechować się dużą odpowiedzialnością. Wymienione cechy warunkują dostęp do posługiwania się materiałami wybuchowymi. Jest to niewątpliwie obszar działalności niezwykle złożony tak pod kątem logistyki, jak i wymaganych kompetencji.
– Dlaczego w Polsce jest tak mało podobnych firm wyspecjalizowanych w wąskich branżach?
– Nie wiem, czy jest ich mało. Nasza firma jest jedyną w kraju o takiej specjalizacji. Jeżeli ocenia pani, że rzeczywiście jest mało takich firm, to myślę, że może wynika to z tego, iż do ich rozwoju bardziej potrzeba pasjonatów niż tzw. biznesmenów. To zazwyczaj bardzo trudne do prowadzania dziedziny techniki, naznaczone dużym współczynnikiem ryzyka niepowodzenia. Liczy się w nich bardziej pasja, zdolność do szukania technicznych wyzwań i rozwiązywania problemów, niż tzw. biznes, czyli umiejętność do możliwie szybkiego zarobienia możliwie dużych pieniędzy. Są to jednocześnie często te technologie, które mają krytyczne znaczenie dla rozwoju bardzo wielu innych, przemysłowych specjalności.
Z drugiej strony, dostrzegam pewną naturalną skądinąd tendencję. Uznanie i uprzywilejowaną pozycję uzyskują kierunki aktualnie modne. Kiedyś technologie addytywne, np. tzw. druk 3D, potem przemysł 4.0, a teraz „sztuczna inteligencja”. Są to oczywiście dziedziny o niezwykłym wręcz potencjale rozwojowym, ale muszą być one osadzane w realnej rzeczywistości – w tej właśnie, którą powinny zmieniać na lepsze. Z tą, rzekłbym, obowiązkową relacją jest już jednak u nas znacznie gorzej.
– Co dokładnie ma pan na myśli?
– Posłużę się przykładem, tzw. „pierwszym z brzegu”. Moda na druk 3D spowodowała, że chyba wszystkie w kraju uczelnie zakupiły mniej lub bardziej rozbudowane systemy do wykonywania takiego właśnie druku z wykorzystaniem tworzyw lub metali. To niewątpliwie bardzo fajne rzeczy do nauczania studentów w warunkach laboratoryjnych. Sądzę jednak, że z wdrożeniem rezultatów pac badawczo-rozwojowych do praktyki przemysłowej, gospodarczej jest gorzej niż źle.
– Na czym polega unikatowość firmy Explomet?
– Od innych odróżnia nas to, że tworzymy technologie, które umożliwiają rzeczy unikalne. Na przykład metodą platerowania wybuchowego można połączyć metale i ich stopy, których nie można połączyć żadną inną metodą. Możemy zespolić od kilku do kilkunastu warstw takich metali. Możemy te układy tak projektować, że poszczególne warstwy pełnią różne funkcje. Pojawia się tzw. efekt synergii, czyli taki kompozyt wykazuje dodatkowe właściwości, których czasami nawet się nie spodziewaliśmy.
– To znaczy?
– Dlatego, że robimy takie dziwne rzeczy, one uzyskują również „dziwne” właściwości i w ślad za tym, nieoczekiwane pierwotnie zastosowania.
– Zatem tak się rodzi zaawansowana technologia, czyli jak pan mówi, rzemieślnicza inżynieria. Wtedy najwięksi gracze wysyłają takiej firmie zaproszenie do międzynarodowych projektów, które mogą doprowadzić do przełomu na skalę światową. Kto powinien pomagać przedsiębiorcom, by powstawało więcej takich firm?
– Na to nie mam pomysłu. Są programy wsparcia prac badawczo-rozwojowych, ale osiągnięcie sukcesu w aplikowaniu do nich jest trudne.
– Z perspektywy czasu, jak zmieniały się warunki do rozwoju firmy Explomet przez lata?
– Kluczowe było wejście Polski do UE. Otwarte granice umożliwiły szeroką współpracę. Urząd celny przestał być przeszkodą. Nieraz czekało się po dwanaście godzin w kolejce, by odprawić jedną ciężarówkę z towarem. W latach 90. robiliśmy eksport unikalnych rzeczy do Wielkiej Brytanii czy Japonii. To nie było proste. Pierwsza nasza blacha platerowana tytanem właśnie do Japonii poleciała samolotem. Ja tam nigdy nie poleciałem, a pewnie chciałbym.
– Od lat bolączką naszej gospodarki jest mała innowacyjność. Jakie rozwiązania mogłoby przynieść ożywienie np. w tym zakresie? Widzi pan potencjał w kolejnych pokoleniach?
– Olbrzymi. Przykład tak modnych teraz start-upów. One są świetne i ważne, ale nie są jedynym panaceum na rozwój. Znaczna ich część upada zresztą, zweryfikowana przez tą otaczającą je, niewdzięczną rzeczywistość. Rynek weryfikuje ich przydatność.
– Więc głód poszukiwania nowych rozwiązań to za mało?
– Przede wszystkim trzeba wzmocnić w młodych pragnienie rozwoju i sukcesu oraz dążenie do praktyczności.
– Jak to zrobić?
– My, mała firma z Opola już w 2007 roku zaczęliśmy realizować autorskie pomysły „Wydłużonych staży”, a nieco później „Dyplomów komplementarnych”. Studentów politechnik po drugim roku studiów zapraszaliśmy do odbycia u nas obowiązkowej, zawodowej praktyki. Byli to ludzie z całej Polski oraz ze Słowacji i Czech. W trakcie praktyki zawodowej bardziej zaangażowanym studentom proponujemy temat pracy dyplomowej i pomoc w jej przygotowaniu. Drugi projekt polega na formowaniu ze studentów zespołu wokół firmowego celu badawczo-wdrożeniowego. Są to studenci różnych specjalizacji, niezbędnych do zrealizowania tego jednego celu. Efektem tych dwóch projektów jest przygotowanie i obronienie 22 dyplomów magisterskich, 18 dyplomów inżynierskich i 13 doktoratów.
– Kto mógłby w tym procesie pomóc?
– Wszyscy, którzy jak do tej pory opowiadają o tzw. współpracy przemysłu z nauką, czyli luminarze nauki i instytucji otoczenia biznesu, przedstawiciele instytucji zarządzających funduszami przeznaczonymi na wspomaganie działań rozwojowych, merytoryczne ministerstwa i ich agendy, itd., itp. My to robimy, oni opowiadają. Od lat próbuję zachęcić do współpracy z nami tych „wszystkich świętych”. Muszę ze wstydem przyznać, że jestem w tym dziele wyjątkowo nieskuteczny.
Czytaj także: Opolanka w liczbach. „Coraz więcej rozwodów, coraz mniej małżeństw”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania