– Widzimy, jak została ścięta fala przez ten obiekt hydrotechniczny. Ale sytuacja jest dynamiczna, więc w tych ocenach trzeba być ostrożnym – dodaje Linda Hofman.
Fala kulminacyjna w Opolu, o wysokości siedmiu metrów, była przewidywana w środę 18 września około godz. 22. Podczas powodzi w 2010 roku była o metr wyższa. Ale wtedy nie mieliśmy polderu Żelazna, który może przyjmować nadmiar wody, chroniąc północną część miasta, wraz ze strefą ekonomiczną.
Zbiornik Racibórz uratował Opole
Ostatecznie fala wezbrania była daleka od zapowiadanych siedmiu metrów. Nieznacznie przekroczyła barierę 6,5 metra. I potem poziom wody w rzece zaczął już spadać. W piątek przed południem poziom wody w Odrze spadł poniżej sześciu metrów. Władze miasta odwołały alarm powodziowy.
Zbiornik Racibórz odegrał więc kluczową rolę w tym, że Opole nie zostało zalane. Jak przyznaje Linda Hofman, gdyby nie on, sytuacja mogłaby się skończyć inaczej.
– Zbiornik Racibórz Dolny uchronił Opole. Gdyby nie on, to korytem Odry płynęłoby przynajmniej o 147 mln metrów sześciennych wody więcej. To przełożyłoby się na poziom wody o co najmniej dwa metry wyższy, niż teraz – mówi.
Napięta sytuacja w mieście
Sytuacja niepewności, co się za chwilę wydarzy w Opolu, trwałą od kilku dni. W środę 11 września prezydent Opola powołał sztab kryzysowy, w związku z zapowiedzią IMiGW, że do niedzieli spadnie 350 litrów deszczu na metr kwadratowy. To tyle, ile pada w ciągu sześciu miesięcy. W stan gotowości postawiono wszystkie służby, wraz z wojskiem, które zostało skoszarowane na wypadek klęski.
W sobotę 14 września druhowie OSP w Opolu rozwozili worki piaskiem, zabezpieczając przed zalaniem te najbardziej narażone budynki. A mieszkańcy chodzili nad Odrę, by sprawdzać, dokąd sięga woda. Dla wielu miernikiem są stopnie schodów prowadzące z bulwaru na przystań w Parku Nadodrzańskiego.
Woda w Odrze przekroczyła stan alarmowy i powoli zaczęła występować z brzegów. Ludzie uspokajali się, że daleko było do poziomu z roku 2010, a tym bardziej powodzi tysiąclecia z 1997 roku.
Niedziela była słoneczna, od samego rana, pomimo założonych już szandorów i rozwieszonych taśm zabezpieczających, w Parku Nadodrzańskim pojawił się tłum spacerowiczów. Na częściowo zalanej alejce beztrosko brodziły dzieci w kaloszach, chociaż niełatwo było już ocenić, gdzie kończy się nabrzeże, a zaczyna nurt wezbranej Odry. O tragedię było łatwo.
Dopiero głos Tomasza Siemoniaka, szefa MSWiA, że „turystykę powodziową” trzeba natychmiast zakończyć, a następnie komunikat z opolskiego ratusza sprawiły, że wieczorem w niedzielę nad Odrą pojawiali się już wyłącznie przedstawiciele służb. Ale wzdłuż bulwaru Musioła do godzin nocnych przychodzili zaniepokojeni mieszkańcy, by sprawdzać poziom wody.
Zbiornik Racibórz uratował Opole. Przyszła fala, ale plotek
W niedzielę służby założyły szandory na obwodnicy północnej Opola. A kiedy wodomierz w Groszowicach na Odrze przekroczył poziom 6 metrów, mieszkańcy samorzutnie zabrali się do wzmacniania wału.
W niedzielę o godzinie 19.45 w budynku ZUS-u, w odnowionej niedawno rotundzie wybuchł szybko ugaszony pożar. Następnego dnia rano w Opolu pojawiła się pogłoska, że to dzieło sabotażystów. Wygasła niedługo po tym, jak w poniedziałek poszła następna plotka, że wszystkie mosty w Opolu zostaną zamknięte. Nawet urzędnicy mający szybszy dostęp do informacji chcieli zwalniać się w poniedziałek z pracy, by dotrzeć do domu przed zamknięciem. Z tego samego powodu nauczycielki przerywały lekcje, a następnego dnia miały być już zamknięte żłobki, przedszkola i szkoły.
W poniedziałek po południu pojawił się komunikat Arkadiusza Wiśniewskiego, prezydenta Opola, prostujący te fejkowe informacje. Więc już było wiadomo, że mostów nie zamykają, a placówki oświatowe działają normalnie. Nie było też przerwania wałów w Groszowicach.
Powodem plotek o zamykaniu przepraw przez Odrę mogło być to, że jeden chodnik mostu Piastowskiego przez chwilę był wykluczony z ruchu, bo udrażniano przepływ przy jednym z filarów.
Opolanie zaczęli robić zapasy
Łatwość przyjmowania nieprawdziwych informacji można tłumaczyć tym, że napięcie rosło z każdą godziną. Tym bardziej, że wieści z południa naszego województwa i dolnośląskiego budziły niepokój i grozę.
Woda w Odrze rosła, choć nieznacznie. Prezydent Opola uspokajał, że jej poziom nie powinien przekroczyć 7 metrów. Podobne informacje płynęły z RZGW Gliwice.
Mimo tego pojawiły się plotki o ewakuacji, a wielu już się spakowało, szukając miejsca na kilka dni u bliskich. W niektórych sklepach spożywczych Opola zaczęła znikać woda mineralna, chociaż miasto wydało komunikat, że woda pitna u nas jest zdatna do picia.
– Ludzie kupują mąkę, kaszę, makarony. Zabezpieczają się tak samo jak przed cowidem – powiedziała „O!polskiej” ekspedientka ze sklepu w centrum Opola.
W poniedziałek poczucie niepewności wzmacniały samochody jeżdżące na sygnale oraz latające nad Opolem helikoptery. Wielu przypomniało sobie rok 1997 i warkot śmigłowców nad zalanym miastem.
Jak informowała Edyta Hanszke, rzeczniczka USK, helikopterami byli transportowani do szpitala powodzianie z południa województwa, wymagający pomocy medycznej.
Wysoka woda w Opolu sprawiła, że zamknięty został odcinek obwodnicy północnej pomiędzy węzłem na ulicy Sobieskiego a rondem przy Makro. Objazd prowadzi ulicami Budowlanych, Nysy Łużyckiej, Wrocławską i Partyzancką. Ta trasa szybko się zakorkowała, co przełożyło się na całą komunikację w mieście.Ta sytuacja też dla wielu była niezrozumiała i niepokojąca.
Potem ludzie nadal przychodzili nad Odrę, ale patrzyli na nią już z większym spokojem.
Czytaj także: Andrzej Duda w Głuchołazach. „Wcześniej bym tu przeszkadzał”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.