Mamy tacy być, bo tak każe tradycja, którą przyjęło także wielu niewierzących. Tyle, że nie w tym całym około bożonarodzeniowym sztafażu jest sens, a w przesłaniu, które ta tradycja niesie. A jest ono takie, że zanim siądziemy z kimś do wigilijnego stołu, mamy się wyciszyć, uspokoić, poskromić gniew i nienawiść. Pojednać i wybaczyć. Ale nie na tą wyjątkową chwilę, tylko na stałe.
Po prostu mamy się stać lepsi, i wszyscy wiemy, o co tu chodzi. To jest dobre przesłanie ogólnoludzkie, a nie tylko dla chrześcijan. Ten dzień daje nam okazję, pretekst, aby zmienić coś w naszym życiu. Czy zmieniamy?
Wiekowi rodzice mojej znajomej, teoretycznie wierzący, tak się znienawidzili z powodu różnych poglądów politycznych, że od lat sypiają w osobnych pokojach, nie rozmawiają ze sobą, ba, każde gotuje sobie. To się zmienia w tym jednym dniu, kiedy na wigilijną kolację przychodzą dzieci z wnukami. Wtedy widzą starców łamiących się opłatkiem, składających sobie życzenia, a nawet usiłujących ze sobą dialogować. Wszyscy wiedzą, że taka wigilia to teatr, bo odwiedzają rodziców i dziadków nie tylko od święta.
Powyższy przypadek jest skrajny, ale nie tak bardzo. A czym się różnią opłatkowe spotkania w Sejmie? Ludzie, którzy na co dzień się nienawidzą, oszukują i zwalczają jak tylko można, mówią wiele pięknych i wzniosłych słów, by po świętach z jeszcze większą siłą niszczyć się wzajemnie. Tak jest co roku, więc po co te zakłamanie i fałsz? Komu to potrzebne? Na pewno nie Kościołowi, rozumianego jako wspólnota wiernych, bo to go bardziej niszczy, niż jakiekolwiek „lewackie” ataki.
Dlatego w sobotę, gdy będzie wigilia, niczego nie udawajmy, tylko rzeczywiście postarajmy się zmienić. A jeśli ktoś wie, że nie chce lub nie potrafi, to przecież nikt nikogo nie zmusza, by łamał się opłatkiem z kimś, dla kogo dobry nie jest i nie zamierza być. Tak będzie lepiej dla wszystkich.