Top Farms przekazało część gruntów rolnikom
– Przekazujemy te 560 hektarów z naszej inicjatywy – podkreśla Krzysztof Tkacz, członek zarządu Top Farms z Głubczyc. – Teraz opolski oddział Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa przygotowuje się do przejęcia tej ziemi. Aby potem rozdysponować ją wśród okolicznych rolników.
Trwa weryfikacja stanu obiektów, które znajdują się na przekazywanej ziemi. To pokazuje też KOWR skalę problemu, z jakim będzie się musiał zderzyć za chwilę. Bo te 560 hektarów to zaledwie niewielka część tego, co ta rządowa agencja rolna chce przejąć od Top Farms. Głubczycka spółka z kapitałem zagranicznym dzierżawi bowiem aż 10 tys. hektarów państwowych gruntów.
Top Farms wyróżnia się nie tylko obszarem, na którym gospodaruje. Ta zarządzana według najnowocześniejszych zachodnich wzorców rolnicza spółka to największy w Europie producent ziemniaka czipsowego. To też krajowy potentat w uprawie zbóż i hodowli krów mlecznych. Oraz prekursor uprawy soi w Polsce.
Nie ma jednak szczęścia do polityków. Wokół Top Farms od dwóch lat narastają emocje, podsycane przez Janusza Kowalskiego, posła i wiceministra rolnictwa z Solidarnej Polski. A także przez jego byłego asystenta społecznego Tomasza Ognistego, działacza rolniczej „Solidarności”. Pod hasłem „powrotu ziemi w polskie ręce” żądają parcelacji spółki i rozdziału gruntów wśród okolicznych rolników, którym doskwiera głód ziemi.
Dzisiaj już nikt nie pamięta, że Top Farms nikomu ziemi nie zabierał. Wziął w dzierżawę grunty po głubczyckim kombinacie PGR, kiedy nikt ich nie chciał. Mimo tego, że każdy mógł brać ziemię za symboliczną złotówkę. Spółka, przejmując hektary po kombinacie, dała też pracę kilkuset jego pracownikom. Dzięki temu uniknęli losu kilkuset tysięcy zatrudnionych w zlikwidowanych PGR, pozostawionych samych sobie. Bez pracy i środków do życia.
KOWR choćby nie chciał, musi wykonać ustawę
Przekazanie 560 ha rolnikom indywidualnym nie zakłóci istotnie działalności Top Farms. Nie spowoduje też zwolnień i ograniczenia produkcji.
– Ale na tym się nie skończy. Ta sytuacja się nie uspokoi. To jest stan prawny. A KOWR jest zobowiązany do realizacji ustawy – nie ma złudzeń Krzysztof Tkacz. – Umowa dzierżawy kończy nam się w 2023 roku. I są małe szanse na jej przedłużenie.
Krzysztof Tkacz mówi o ustawie z 2011 roku. Jej autorem jest Marek Siwicki, ówczesny minister rolnictwa w rządzie PO-PSL. Ustawę przegłosowano w nocy, podczas ostatniego posiedzenia Sejmu przed wyborami parlamentarnymi. Nakazuje ona prywatnym spółkom przekazanie 30 procent dzierżawionej ziemi rolnikom. A te, które tego nie zrobią, stracą możliwość przedłużenia dzierżawy. PSL chodziło wtedy o zdobycie przychylności indywidualnych rolników. Ale czy dzisiaj jest to racjonalne?
Nad tym zastanawiają się nie tylko w Top Farms. Ale też w 30 innych spółkach rolnych w całej Polski, w których jest podobna sytuacja. Bo one też nie przekazały rolnikom 30 proc. ziemi. Nie zrobiły tego, ponieważ gdyby oddały taką ilość gruntów, ekonomiczny sens ich działalności stanąłby pod znakiem zapytania.
– Są takie spółki, które wydzieliły te 30 procent. A jednak i je pozbawiono możliwości przedłużenia całości dzierżawy – dodaje Krzysztof Tkacz – Te procesy przekazywania ziemi już trwają. Bulwersujące jest to, że nie przedłużając dzierżaw, w ogóle nie bierze się pod uwagę losu zatrudnionych w tych spółkach ludzi.
Groźba parcelacji destabilizuje Top Farms. Od dłuższego już czasu spółka nie prowadzi żadnych inwestycji, choć je planowała.
– Odprowadzamy podatek CIT. Ponadto podatek rolny i podatek PIT. Ten drugi po likwidacji Top Farms już nie wpłynie do gminy Głubczyce. A nie zastąpi go PIT od rolników, bo oni nie zatrudniają pracowników – podkreśla Krzysztof Tkacz.
Minister Sawicki indywidualnym nie pomógł
Parcelacja Top Farm jest jednoznaczna z likwidacją tej spółki. To oznacza zwolnienie około dwustu pracowników. Starsi, którzy pamiętają jeszcze kombinat PGR, ustawią się do okienka gminnego ośrodka pomocy społecznej. A młodzi wyjadą z Polski. Ofert pracy dla wyspecjalizowanych pracowników rolnych w Głubczycach bowiem nie ma. Innych zresztą też nie ma za wiele, bo to był zawsze powiat o jednym z najwyższych wskaźników bezrobocia na Opolszczyźnie.
– Ustawa ministra Sawickiego miała na uwadze to, żeby te gospodarstwa nisko dochodowe, które trzeba nazwać socjalnymi, zwiększyły swój areał – tłumaczy Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu, a także przewodniczący Rady Społecznej w opolskim KOWR. – Wówczas wyliczono, że aby normalnie żyć, potrzeba 50 ha ziemi, ale obecnie 80 proc. gospodarstw to nadal gospodarstwa socjalne. Najwyraźniej ustawa Sawickiego nie pomogła…
Idea została natomiast wypaczona. Prawo polskie mówi, że w rękach jednego rolnika nie może być więcej, jak 300 hektarów ziemi. Tymczasem są gospodarstwa, które w zasobach mają zdecydowanie więcej, nawet 8-9 tysięcy hektarów. Tyle, że rozpisanych na członków bliższej i dalszej rodziny.
Rolnik w licytacji ziemi po Top Farms nie ma szans
– Wstępny plan był taki, że ta ziemia z Top Farms trafi do rolników poprzez przetarg ograniczony. Więc byłaby szansa, że wreszcie trafi do tych mniejszych rolników, których nie stać na udział w licytacji – tłumaczy prezes Froelich.
– Jednak to się może zmienić. I KOWR zamiast przetargu ograniczonego, zdecyduje się na licytacje. A wtedy ta ziemia ze spółek trafi do najbogatszych rolników. Do rodów ziemskich. Bo to oni są najważniejszymi graczami na licytacjach. Wydzierżawią te grunty, a po trzech latach będą mogli je wykupić od państwa. Tych rolników, co mają 10, 20 hektarów nie będzie stać, żeby przystąpić do licytacji. Dlatego, jako Izba Rolnicza, zabiegamy, żeby to były przetargi ofertowe, ograniczone. Takie, gdzie nie decyduje grubość portfela, a punktacja, obowiązująca w całym kraju – opisuje.
Punktacja preferuje m.in. młodych rolników, czyli tych do 40. roku życia. A także rolników zajmujących się produkcją zwierzęcą. Liczy się również odległość danego gospodarstwa od ziemi, którą chce wydzierżawić. Czyli im bliżej, tym więcej punktów.
– Tak, czy inaczej jesteśmy unikatowym województwem, bo u nas jeszcze KOWR rozmawia z rolnikami, chociażby w sprawie wielkości dzielonego gruntu – zauważa Marek Froelich. – Tak się już nie dzieje w reszcie kraju.
Obcych „obszarników” zastąpią swoi?
Trzy prywatne spółki rolne z powiatu nyskiego, które też nie wydzieliły wcześniej 30 proc. dzierżawionej ziemi z zasobów państwa indywidualnym rolnikom, oddają w całości dzierżawiony grunt. Co jednoznacznie wiąże się z ich likwidacją.
Konsekwencje mogą być dotkliwe. Bo gros polskiego eksportu produktów rolno-spożywczych to zasługa prywatnych, dużych spółek.
– Zachodzi zmiana własnościowa – tłumaczy „Opolskiej” ekspert z branży agrobiznesu z naszego województwa. – Do parcelacji idzie 30 spółek w całej Polsce, to grubo ponad 200 tysięcy hektarów. Dziś bardzo łakomy kąsek, bo ziemia to kapitał z dużym zwrotem, dzięki unijnym dopłatom i rosnącym cenom żywności – wskazuje.
Nasz rozmówca zaznacza, że „polonizacji” spółek, bo w większości mają one wśród udziałowców kapitał zagraniczny, najmniej chodzi o rolników indywidualnych, małe i średnie gospodarstwa.
– Oni dostaną jakieś okruchy. Ale najlepsze kąski trafią do rodzimych właścicieli ziemskich, którzy od dawna ostrzą sobie zęby na tę ziemię. Oczywiście, wszystko odbędzie się lege artis. A tym, że parcelacja zniszczy doskonale prosperujące biznesy, mało kto się przejmuje. U nas logika zawsze przegrywa z polityką i populizmem – stwierdza.