Zaczynali pracę jeszcze w PGR, a potem w firmie z udziałem kapitału zagranicznego. Ale to była inna epoka dla rolnictwa pozbawionego perspektyw, zanim w 2004 roku Polska weszła do Unii Europejskiej. Wcześniej też żaden rolnik indywidualny nie domagał się ziemi.
– Ta firma to kura, która znosi złote jaja. Więc dużo tu zazdrości rolników, którą podchwycili zaraz politycy – mówi nam głubczycki samorządowiec.
Top Farms Głubczyce szykuje zwolnienia. Firma była znana z innowacji
Od trzydziestu lat Top Farms wprowadzał ciągłe innowacje. Już w 2006 roku Polskę obiegła informacja, że ich krowy mleczne słuchają Beethovena i Vivaldiego. Ale to był złoty wiek dla kapitału zagranicznego i innowacyjnych firm w Polsce.
– Co się dziwić, chodzi o to, żeby bydło mleczne relaksowało się, lepiej trawiło i w efekcie dawało o kilkanaście procent więcej mleka – tłumaczy Janusz Gużda, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Rolnych Top Farms Głubczyce, który przed laty, podobnie, jak jego rodzice, był pracownikiem Kombinatu PGR Głubczyce.
W Top Farms mają 3300 sztuk bydła, z czego 1700 to krowy mleczne.
– I codziennie od nas wyjeżdża 50 tys. litrów mleka w Polskę. A rocznie 19 mln ton. Z naszego mleka robią m.in. ser President, Galbani, ricotta. To wyroby na wysokim poziomie – wylicza Janusz Gużda.
Wysokiej klasy fachowcy mają o co walczyć
– Gdyby nasza spółka sobie nie radziła, niech ją likwidują. Mimo to nasza spółka to od trzydziestu lat ciągły rozwój – podkreśla Gużda. – Ludzi na szkolenia wysyłała do państw starej Unii Europejskiej. To wysokiej klasy fachowcy. Teraz pójdą na bruk. W naszym powiecie zawsze było wysokie bezrobocie, w styczniu wynosiło 11 proc. Najwięcej na Opolszczyźnie…
Pracownicy spółki to w większości wysoko wykwalifikowani specjaliści od hodowli. Nie ma możliwości, żeby znaleźli podobną pracę w powiecie głubczyckim. I równie dobrze płatną.
Bo sami nie ukrywają, że co roku ich pensje są rewaloryzowane, i to ponad wysokość inflacji.
– A jak jest dobry rok, to wypłacają nam roczne nagrody – dodaje szef związkowców. – Mamy coroczną ocenę pracowników, ci najlepsi dostają podwyżkę. I zwykle dostaje ją dwie trzecie załogi. Do tego mamy pakiet medyczny, najwyżej do dwóch tygodni czeka się na wizytę u lekarza specjalisty. I teraz politycy chcą to wszystko nam odebrać. Pozbawiając spółkę ziemi, żeby ogłosić na nią nowy przetarg. To nielogiczne, więc będą akcje protestacyjne. Jako związek zawodowy korespondujemy z ministrem rolnictwa i prezydentem.
Jeśli nastąpią zwolnienia w Top Farms i pracownicy pójdą na bruk, to wraz z ich rodzinami źródło utrzymania straci około tysiąca osób. W takiej gminie jak Głubczyce to będzie dramat. I nie ma co liczyć, że zwolnieni znajdą zatrudnienie u rolników, którzy przejmą ziemię po spółce.
– Oni nie potrzebują fachowców do pracy, a co najwyżej parobków w sezonie – nie kryją goryczy pracownicy spółki.
Top Farms Głubczyce szykuje zwolnienia. Politycy najwięcej zepsuli
Źródłem obecnych problemów są „trzydziestki”, czyli przepis wprowadzony w 2011 roku przez ministra rolnictwa z PSL. Zobowiązywał spółki dzierżawiące ziemię z zasobów państwowych do oddania 30 proc. gruntu na potrzeby rolników indywidualnych. Ewidentnie chodziło o to, żeby przed wyborami przypodobać się wyborcom na wsi.
– Jak rzep psiego ogona, politycy uczepili się wtedy tych „trzydziestek” Marka Sawickiego – denerwuje się przewodniczący Gużda. – Wskazali, które chcą grunty. Ale gdybyśmy je oddali, to musielibyśmy zlikwidować naszą hodowlę już w 2012 roku. I całą spółkę jednocześnie.
Top Farms proponował wtedy agencji rolnej, że odda inną ziemię. Taką, która nie jest kluczowa dla hodowli. Ale agencja się nie zgodziła. W końcu spółka, kiedy przeorganizowała produkcję, oddała te „trzydziestki”, 2500 hektarów. Tyle, że po ustawowym terminie.
W 2015 roku PSL przestał współrządzić, ale zwycięski PiS ustawę o „trzydziestkach” zostawił. Politycznie okazała się przydatna i dla nowej władzy.
– Przed wyborami parlamentarnymi 15 października 2023 roku przyjeżdżał poseł Janusz Kowalski. Obiecywał rolnikom, że po rozparcelowaniu Top Farms dostaną ziemię – wspominają mieszkańcy Głubczyc. – Były demonstracje, krzyki, że „Polska ziemia tylko dla Polaków”. Wtedy nawet ściągnęli do Głubczyc górników!
Natomiast w okolicznych wsiach ludzie zapamiętali, że w sklepach były zapisy „na zeszyt”, kto ile chciał ziemi. Wielu dało się zmanipulować i zgłaszali swoje „potrzeby”, choć to było absurdalne.
Wojna z bandytami na polach
Top Farms już od dawna miał wrogów, którzy chcieli zniszczyć spółkę.
– Ale do 2012 roku nasze gospodarstwo nie było ogrodzone, bramy nie były zamykane. Ludzie mieli poczucie bezpieczeństwa – wspomina Janusz Gużda.
Drzwi pozostawały otwarte także w mieszkaniach pracowników, co zawsze dziwiło ludzi z zewnątrz. Pukało się do drzwi, rozlegało się „wejść”. Tak było u wszystkich na osiedlu pracowników rolnych.
– Każdy z nas zostawiał otwarte auto, nikt się nie bał, że coś zginie albo komuś coś się stanie – zaznacza Gużda. – Ale po tych akcjach dywersyjno – gospodarczych wszystko się zmieniło…
Wtedy na polach spółki płonęły kombajny, podpalano olbrzymie stogi słomy. Bandyci podchodzili nocą pod obory, niszczyli 150-metrowe „rękawy” z kiszonką.
– W magazynie w Gołuszowicach napadli stróża, związali go i chcieli szlifierkami kątowymi rozpruć zbiornik z rzepakiem – opowiada Gużda. – Całe szczęście, że ktoś nadszedł i ich spłoszył.
A kiedy pracownicy spółki wyjeżdżali jesienią na pola kukurydzy, okazywało się, że w ziemię są powbijane brony albo stalowe pręty, które wkręcały się w maszyny.
– A naprawa takiego sprzętu to około 50 tys. złotych – zauważa szef związkowców w Top Farms. – Potem te maszyny miały czujniki do wykrywania metalu. To bandyci się wycwanili i ten metal owijali folią, a to już było nie do wykrycia…
Prokuratura prowadziła śledztwo, ale umorzyła je z powodu niewykrycia sprawców. W tej sytuacji pracownicy spółki ratowali się sami, wprowadzając nocne warty. Wszędzie pojawił się też monitoring i zabezpieczenia.
Będą zwolnienia w Top Farms Głubczyce. Ludzie czepiają się każdej nadziei
– Nasza spółka w ciągu ostatnich trzech lat skurczyła się z 11 tysięcy do 5,7 tys. ha (w tym 1 tys. ha dzierżawionych m.in. od Kościoła i rolników indywidualnych) – mówi Krzysztof Tkacz, członek zarządu Top Farms.
– To, że tracimy grunty, nie jest wynikiem przesłanek ekonomicznych. Ktoś kilkanaście lat temu przeforsował ustawę, a dzisiaj mamy już zupełnie inną sytuację gospodarczą, inną strukturę rolną. Wszystko się zmieniło, a ustawa nadal obowiązuje. Chociaż wszyscy mówią, że jest głupia, nikt nie chce się z niej wycofać, bez względu na to, czy mówimy o poprzednim rządzie PiS, czy obecnym, w którym jest też PSL. Tym bardziej, że to PSL ma największy związek z tą ustawą – stwierdza.
Krzysztof Tkacz zaznacza, że zniszczono porządnie działające gospodarstwa, bo Top Farms jest jedną z wielu polskich spółek, które padły ofiarą „trzydziestek”. Kto ponosi winę za tą obecną sytuację?
– Politycy. Ustawa ma zniszczyć jednych, przekazując grunty innym. Z nadzieją, że ci inni będą lepsi od poprzedników – stwierdza członek zarządu Top Farms. – Ale to się tak nie dzieje…
Pracownicy wciąż mają nadzieję, że minister rolnictwa powoła obiecywane Ośrodki Produkcji Rolniczej (OPR) – określane też jako „nowe PGR” – na prowadzenie których będą organizowane przetargi.
– To byłoby przedłużeniem naszej hodowli i miejsc pracy – mówi z nadzieją Janusz Gużda. – Tylko trzeba wygrać przetarg na OPR, a tu nie ma pewności, że wygramy. W Wielkopolsce dzierżawca, taki, jak my, przegrał przetarg. Wtedy bydło poszło na sprzedaż, a ludzie na bruk. Więc u nas ludzie żyją „na walizkach”.
To już koniec
Ryszard Grüner, dyrektor oddziału Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa w Opolu nie pozostawia spółce i jej pracownikom złudzeń.
– Top Farms nie może zachować tej ziemi w dzierżawie, ale może startować w przetargu na OPR. – Jeżeli złoży konkurencyjną ofertę, to będzie mógł mieć OPR hodowlany. Ministerstwo Rolnictwa popiera produkcję zwierzęcą, bo 30 proc. wieprzowiny importujemy – wyjaśnia Grüner.
KOWR konkursu jeszcze nie ogłosił, a już wpłynęło na prowadzenie OPR na terenie po Top Farms kilkanaście ofert.
– I na pewno wpłyną następne – mówi dyrektor Grüner.
Jak dodaje, problem Top Farms polega na tym, że „trzydziestek” nie oddał w terminie.
Ustawa zakładała, że jeśli spółki oddadzą te 30 proc. gruntu w ustawowym czasie, to będą miały możliwość przedłużenia dzierżawy albo kupna pozostałej ziemi.
– Nie zrobili tego w terminie, jak wymagała ustawa, więc umowa im wygasła. Stąd to zamieszanie – stwierdza dyrektor KOWR.
Czytaj też: Wielkie opolskie targi rolnicze zmieniają lokalizację. „Powrót do korzeni”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania