Obecnie na cukrzycę choruje ponad 3 miliony Polaków – mówi „O!Polskiej” prof. Krzysztof Strojek, konsultant krajowy w dziedzinie diabetologii. – Jeżeli chodzi o cukrzycę typu „1”, taką, która występuje w młodości, nie mamy możliwości jej zapobiegania. Natomiast cukrzyca typu „2”, występująca w wieku dojrzałym, u 80 proc. osób wiąże się z otyłością. Jeżeli chory zredukuje masę ciała do odpowiedniej, to cukrzyca ustępuje.
Cukrzyca – jakie są jej rodzaje?
Dane szacunkowe Ministerstwa Zdrowia mówią, że około 10 procent chorych w Polsce ma cukrzycę autoimmunologiczną typu „1”. Pozostali chorują na cukrzycę typu „2”.
– Kiedy okazało się, że moje dziecko zachorowało na cukrzycę typu „1”, miało wtedy pięć lat – mówi Dagmara z Opola, mama 15-leniej Dominiki. – Niejednokrotnie słyszałam wtedy od koleżanek „Czym ty to dziecko karmiłaś?”, a ten ich brak wiedzy o tej chorobie nie tyle wkurzał, co bardzo bolał. Bo cukrzyca typu „1” nie ma nic wspólnego z byle jaką dietą. Niestety, nawet w mediach, kiedy jest mowa o cukrzycy typu „1”, na zdjęciach pojawia się grubas z fast foodem w ręce. A to fałszywy przekaz.
– Cukrzyca typu „1” jest chorobą autoimmunologiczną, gdzie organizm niszczy własne komórki produkujące insulinę – wyjaśnia dr hab. Agata Chobot, kierownik oddziału pediatrii USK w Opolu. – A życie rodziny, która dowiaduje się, że dziecko ma cukrzycę, staje na głowie. My staramy się tak dopasować terapię, żeby dziecko jak najwięcej mogło robić to, co dotychczas robiło. Ale od tej pory wszystko musi być planowane, bo poziom cukru zmienia się w każdej chwili, w zależności od pożywienia, wysiłku, emocji i wielu innych czynników zewnętrznych i wewnętrznych w naszym organizmie. Musimy odpowiednio szybko reagować, żeby utrzymać odpowiedni poziom cukru. A to jest dla danej osoby kilkaset decyzji więcej w ciągu jednej doby.
Niepokojącym sygnałem dla rodziców może być zwiększone pragnienie u dziecka, apatyczność, nieustępujące zmęczenie, ubytek wagi ciała, oddawanie dużych ilości moczu, czy moczenie się. Mogą też pojawić się niegojące zakażenia okolic moczowo-płciowych oraz przyspieszony i pogłębiony oddech.
Na początku był koszmar
Dagmara przypomina sobie, że zanim postawiono diagnozę, Dominika potrafiła wypić cztery kubki wody w bardzo krótkich odstępach czasu.
I kiedy wspomina początki choroby córki, nazywa ten czas koszmarem. Zaczęli kroczyć całą rodziną po jakimś nieznanym im dotychczas gruncie. Kilkanaście razy dziennie nakłuwanie paluszków, przy strasznym płaczu, żeby zmierzyć cukier. Podawanie dziecku insuliny z nieopisanym żalem, że to właśnie jej córeczkę spotkało. I pytania 5-latki: „Mamo, kiedy wyzdrowieję?”.
– A ja wszystko czytałam na temat tej cukrzycy, łudząc się, że nastąpi za chwilę cud, jakieś odkrycie i moje dziecko dostanie inteligentną tabletkę, tak, żeby wszystko było pod kontrolą – wspomina Dagmara. – Do tego nocne mierzenie poziomu cukru z ciągłym lękiem, że czegoś się nie dopatrzy. A w przedszkolu, przed każdym posiłkiem, było mierzenie cukru, potem pani dzwoniła z pytaniem, jaka powinna być dawka insuliny. No i zwolniono mnie z pracy, bo ciągle rozmawiałam przez telefon, albo biegałam do przedszkola.
W takiej sytuacji jest wielu rodziców „słodkich” dzieci, najpierw siedzą z nimi w przedszkolach, potem w szkołach.
– Dzieci nie dostają orzeczeń o niepełnosprawności, więc o zasiłku nie ma mowy – dodaje Dagmara. – A matki nie mogą pójść do pracy…
Dagmara mówi, że technika idzie naprzód, ale i tak insulinę zawsze trzeba mieć przy sobie, gdyby technika, w tym przypadku pompa, zawiodła.
– Dzisiaj właściwie każde dziecko ma system monitorowania glikemii i czujnik mierzący cukier w czasie rzeczywistym – opowiada Dagmara. – Czujnik przekazuje informację o poziomie cukru do pompy insulinowej, która dawkuje i ma reagować tak, jak nasza trzustka. Od pompy biegnie drenik, którym trzeba się wkłuć w ciało. A kiedy cukier jest za wysoki, pompa sygnalizuje dźwiękiem. Dzięki temu noce są już przespane. Ale przed posiłkiem trzeba przeliczać, ile insuliny podać. Teraz moje nastoletnie dziecko nie wychodzi z domu bez glukometru i czegoś słodkiego, na wypadek gdyby cukier się obniżył.
Chore dziecko nie przechodzi przez bramkę
Wyjazd na wakacje jest możliwy, ale wyłącznie z insulinowym zapasem.
– Jechaliśmy do Chorwacji, w lodówce samochodowej mieliśmy 14-dniowy zapas insuliny, ale kiedy nad ranem zrobiliśmy postój, okazało się, że lodówka zaszwankowała, a w środku wszystko było gorące – opowiada Dagmara. – Chwila zastanowienia: wracamy do Opola, czy zostajemy? Zrobiliśmy wtedy rajd po szpitalach w Splicie. I spotkaliśmy się z ogromnym zrozumieniem.
Po kilku godzinach pojechali z receptą do apteki po insulinę, która tam ich kosztowała dosłownie grosze.
– W Chorwacji też bardzo dużo osób choruje, widzimy za każdym razem dzieci, które chodzą z sensorami (czujnik dokonujący pomiaru glikemii – aut.) – opowiada Dagmara. – Przy każdym wyjeździe poznajemy jakąś rodzinę z chorym dzieckiem.
Na lotniskach chore dziecko nie przechodzi przez bramkę, bo ma pompę.
– Teoretycznie wykrywacz nie zakłóca pracy pompy, ale my, rodzice „słodkich” dzieci, wolimy, żeby nie przechodziły przez bramkę – mówi Dagmara. – I na wszystko trzeba mieć zawsze zaświadczenie, że dziecko chore na cukrzycę.
Pilnuj cukru!
Etap dojrzewania jest dla każdego nastolatka trudny, a u chorego na cukrzycę typu „1” dodatkowo cukier skacze. Raz jest wysoki, a za chwilę niski.
– To jest to, czego my rodzice się boimy – przyznaje Dagmara. Że te skoki zniszczą dziecku nerki, oczy, naczynia krwionośne, narażą na jakieś dodatkowe komplikacje. Istnieje ryzyko insulinoodporności, celiakii, albo choroby Hashimoto, bo te idą w parze z immunologicznymi. Z drugiej strony wiemy, że dobrze prowadzona cukrzyca minimalizuje te wszystkie problemy. Tylko nastolatki potrafią sobie nie podać insuliny, bo chcą żyć jak wszyscy. Więc jak moja Dominika gdzieś wychodzi, to ciągle krzyczę za nią „pilnuj cukru!”. Nawet jak chce zjeść banana, musi podać insulinę.
Na pewno jest już lepiej z powikłaniami, niż było w przeszłości u chorych na cukrzycę typu „1”.
– Osoby już w dojrzałym wieku opowiadają nam, że kiedyś raz w miesiącu badano im cukier w laboratorium – opowiada Dagmara. – Sami, trzy razy dziennie, robili sobie insulinowy zastrzyk, bez mierzenia cukru, a teraz ten cukier jest mierzony co minutę. W przeszłości nie było sprzętu, a glukometry ściągano z zachodu. Jeśli ktoś miał taką możliwość…
No i te prawie dziesięć lat temu, kiedy okazało się, że jej córeczka jest chora, był tylko jeden pediatra diabetolog w WCM, czyli dzisiejszym USK.
– To był słynny, empatyczny doktor Sławomir Rak, a teraz mamy trzech diabetologów dziecięcych – podkreśla mama Dominiki. – I mimo wszystko mamy szczęście w nieszczęściu, bo Opole jest ważnym ośrodkiem diabetologicznym w Polsce. Oni się ciągle szkolą i kształcą, a pielęgniarki edukatorki są zawsze przygotowane.
Cukrzyca to cena za rozwój gospodarczy?
Lepszy sprzęt, dobrze przygotowani lekarze i cały personel medyczny nie zmieniają faktu, że coraz więcej dzieci zapada na cukrzycę typu „1”.
Pod stałą opieką ośrodka diabetologicznego USK, jedynego takiego na Opolszczyźnie, jest 350 dzieci. Ale część chorych z obrzeży województwa może leczyć się w innych ośrodkach.
Prof. Agata Chobot, kierownik oddziału pediatrii USK potwierdza, że od 1989 roku prowadzą regularną obserwację i notują ciągły wzrost zachorowań. Ostatnie dane z 2022 roku pokazują, że rocznie na cukrzycę typu „1” zapada średnio 30 na 100 tysięcy dzieci do 14 lat.
Jeszcze do niedawna można było usłyszeć, że rosnąca liczba zachorowań występuje w krajach byłego bloku wschodniego. Czy tak jest rzeczywiście?
– To nadal wielka niewiadoma, ale wiemy, że w krajach o niskim statusie ekonomicznym, które wchodzą w etap silnego rozwoju, zmienia się struktura zachorowań – mówi prof. Chobot. – Zmniejsza się ilość zachorowań na choroby zakaźne, ale zwiększa się ilość chorób autoimmunologicznych, w tym cukrzycy typu „1”. Tutaj nie jesteśmy wyjątkiem, bo jak Polska weszła w etap silnego rozwoju, to wskaźniki zachorowań na cukrzycę typu „1” poszły w górę. Jednak najczęściej zapadają na nią dzieci w krajach skandynawskich.
Jak dodaje prof. Chobot, w USA pojawił się już lek zwalniający destrukcję komórek wytwarzających insulinę. Ale nadal nie możemy wskazać czynnika środowiskowego, ani genetycznego, że u danej osoby zacznie się ten proces autoimmunologiczny. To ważne, żeby wiedzieć wcześniej i włączyć leczenie, zanim organizm zacznie zjadać własne komórki.
– Już nie czytam, nie śledzę, jak będzie jakieś odkrycie, to lekarz mi powie – mówi Dagmara. – Żyjemy normalnie, byleby nie było gorzej. I czekamy na tą inteligentną tabletkę.
Cukrzyca, czyli walka z wiatrakami
– Na cukrzycę typu „1” można zachorować w każdym wieku, jednak ten pierwszy szczyt zachorowań przypada na okres wieku dziecięcego – mówi prof. Chobot. – Ale u dorosłych cukrzyca typu „1” też się ujawnia i bywa mylona z cukrzycą typu „2”.
Bo zachorowań na cukrzycę typu „2” jest najwięcej. A brakiem ruchu i niezdrowymi posiłkami pogłębiamy problem.
– W przebiegu typu „2” cukry stopniowo narastają i muszą być leczone coraz większą liczbą leków – wyjaśnia prof. Krzysztof Strojek, krajowy konsultant w dziedzinie diabetologii. – I jak tabletki nie pomagają, to stosuje się insulinę. I takich przypadków jest około 750 tysięcy, na ponad trzy miliony chorych na cukrzycę obu typów.
Na Opolszczyźnie na cukrzycę choruje około 85 tysięcy osób. Ta choroba nie leczona lub leczona źle powoduje różne powikłania i prowadzi do śmierci.
Co powinniśmy robić, kiedy zmiany cywilizacyjne fundują nam takie choroby?
– Mniej jeść i więcej się ruszać, a raz w roku wykonać sprawdzające badania – podaje bardzo prostą receptę prof. Strojek. – A pytanie chorego o dietę jest zbędne, wystarczy go zważyć podczas każdej wizyty. Wtedy wiadomo, czy redukuje masę ciała, czy nie, bez pytania, czy przestrzega diety. Tym bardziej, że chorzy pod pojęciem diety rozumieją „Nie smażone, nie przyprawione, a wyłącznie gotowane i duszone. I bez cukru”. A decyduje ilość, czyli częste i małe posiłki, mniejsze niż dotychczas. Jednak ze zmianą nawyków żywieniowych u starszych już osób jest niezwykle trudno. To czasem jest walka z wiatrakami.
Z tego wynika, że jesteśmy panami swojego losu, ale wyłącznie w przypadku cukrzycy typu „2”. Tutaj psycholog, albo coach medyczny, których u nas jeszcze nie ma, mógłby pomóc tym, dla których jedzenie stało się sensem życia.
Czytaj także: Jacek Kasprzyk: Tyle wycierpiałem, że nie mogę się poddać
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania