Jak wygląda seksbiznes po opolsku? Praktycznie z pola widzenia zniknęły agencje towarzyskie. Ich istnienie było tajemnicą poliszynela. Teraz osoby pracujące seksualnie najczęściej przyjmują w mieszkaniach, które są tańsze w utrzymaniu. W Opolu wystarczy przecież wynająć za 2-3 tys. zł dwu-trzy pokojowy lokal i można robić biznes. W mniejszych miastach jest to jeszcze tańsze.
I tak wszystko teraz przecież rozgrywa się w internecie. Co z tego, że pod koniec 2021 roku zamknięto najbardziej obleganą tego typu stronę w naszym kraju, czyli portal Roksa.pl, a niebawem w jej ślady „poszły” Odloty.pl. Skoro zaraz na ich miejsce pojawiły się kolejne o podobnie brzmiących nazwach.
Seksbiznes po opolsku. Nasz region w cieniu sąsiadów
– U nas to nie jest jakoś szczególnie duży proceder – twierdzi w rozmowie z „Opolską” przedstawiciel opolskiej policji.
Ujawnia, jak wygląda seksbiznes po opolsku z perspektywy mundurowych. – W dużej mierze z racji tego, że z jednej strony niedaleko jest do Wrocławia, a z drugiej do dużych miast aglomeracji śląskiej. I w wielu przypadkach ktoś woli poświęcić godzinę na dojazd, żeby nie ryzykować rozpoznania, bo ktoś z rodziny lub znajomy go zauważy w miejscu, które może się jednoznacznie kojarzyć – mówi mundurowy.
Sprawdziliśmy. W piątek „pod wieczór” na jednym z popularnych portali było prawie 200 ogłoszeń z naszego regionu, z czego aż 175 z Opola. Dla porównania, w tym samym czasie we Wrocławiu było blisko 800 ofert, a w całym województwie dolnośląskim nieco ponad 1000. Nieco inaczej rzecz miała się w województwie śląskim. Tam ogłoszeń, jeśli chodzi o region, było jeszcze więcej, ale rozkładało się to na pozostałe duże miasta w okolicy. Choć i tak najwięcej było w Katowicach, bo 400, a dla porównania, w Częstochowie prawie 150. Zresztą, co ciekawe, w tym czasie w całej Polsce spośród 16 województw w naszym ofert było niemalże najmniej.
– Na dodatek wszystkie ogłoszenia można spokojnie podzielić przez dwa. To dlatego, że bardzo często jedna kobieta wystawia właśnie po dwie, a nawet trzy oferty. Ponadto to nie są tylko panie z naszego regionu, bo one po prostu „rotują”. To jest biznes, tu sprzedawany jest – brzydko mówiąc – towar, a taki, który się opatrzył, już nie jest tak chodliwy. Więc następują wymiany. Kobiety, które widzi się teraz na Opolszczyźnie, za dwa miesiące będą na Pomorzu lub na Mazowszu i odwrotnie – mówi nasz rozmówca z opolskiej policji.
Seksbiznes po opolsku. Ola tylko dziś, Ania jutro
Kolejny rzut oka na portal i faktycznie: nie brakuje ogłoszeń, przy których obok imienia jest też podany termin. Na przykład „Ania dwa dni”, „Ola tylko dziś”, „Stella do środy” lub po prostu „Opole od… do… ”. Sporo jest też dziewczyn, które robią swoistego rodzaju objazdy w ramach jednego województwa. Przez tydzień są np. w Kluczborku, a przez kolejny w Nysie, następny w małych miasteczkach obok siebie, jak Biała czy Korfantów. I potem jadą już do innego miasta. Nie brakuje również takich sytuacji, że dziewczyny dzielą się tym samym mieszkaniem. Ale jedna w nim jest przez tydzień, następna kolejny, i tak dalej. A potem następuje kolejne wymiana.
– Coś w tym jest. Korzystam z usług dziewczyny, która nie jest z mojej miejscowości, ale zawsze daje mi znać, gdy jest przejazdem, albo chociaż w okolicy – przyznaje Patryk (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Czasem się skuszę, czasem nie. Dziewczyna lubi seks i jest bardzo ładna. Swoją drogą, ja też na wygląd raczej nie narzekam. Żeby nie było, że korzystają z tego tylko brzydcy faceci. Ale raz na miesiąc, dwa lubię skorzystać. Oczywiście, wtedy, kiedy nie mam stałej partnerki – zastrzega.
I dodaje, że jeśli chodzi o samą ofertę, to tak na dobrą sprawę na tego typu portalach można znaleźć „wszystko”.
Oczywiście, dużo zależy od zasobności portfela i preferencji. Wybór faktycznie jest ogromny. Od dziewczyn (i nie tylko) proponujących spotkania na 15 minut, po całą noc. Kwoty? Różne: od 100-150 zł w tym pierwszym przypadku, po nawet 3500 zł w tym drugim. Przynajmniej na Opolszczyźnie. W większych miastach typu Poznań, Kraków czy Warszawa jest drożej, ale i wybór jest większy. Na wszystko można się dogadać przez telefon, może też coś po prostu wyjść w trakcie.
Prawie jakby byli parą
– W samej wizycie nie ma jakiejś większej filozofii – tłumaczy Paweł (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Dzwonisz do dziewczyny, umawiasz się, idziesz pod wskazany adres. Następnie przeważnie jest tak, że na początek bierzesz szybko prysznic, no i przechodzisz do rzeczy. Jak chcesz coś extra, to dodatkowo płacisz. Z reguły masz niby godzinę, ale w cenie jest jeden tzw. finał. Chociaż zdarza się, że pozwalają na więcej.
– Przyznam szczerze, że gdy już to robię, to lubię chodzić do tych nieco starszych. Bo one jakoś tak inaczej traktują klienta – zdradza Damian (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Z niektórymi można fajnie pogadać i jakoś tak nie ma się poczucia, że płaci się za bezosobowy seks. Te niektóre piękne i młode to nawet potrafią bezczelnie patrzeć na zegarek.
Co ciekawe, ostatnio bardzo popularną ofertą jest GFE, z angielskiego Girlfriend Experience, a mianowicie „doświadczenie z dziewczyną”. To komercyjna usługa seksualna, która „zaciera granice między transakcją finansową a romantycznym związkiem”. Pisząc najprościej: podczas takiego spotkania jego uczestnicy udają, że są parą.
Tu nie ma wielkiej filozofii
Nie zawsze też w ofertach chodzi o seks czy nawet bezpośredni kontakt. Wiele pań oferuje tylko i wyłącznie pokazy wideo lub przesyłanie stosownych zdjęć, ewentualnie wysyłanie bielizny. Tutaj również wybór jest bogaty.
– Trochę znudziły mi się tę piękne i wymuskane aktorki porno – mówi otwarcie Damian. – Dlatego czasem lubię czasem zajrzeć na te bardziej swojskie portale, aniżeli Pornhub. Znajdę tam dziewczyny, o których wiem, że funkcjonują gdzieś tu obok. I może nie są tak piękne jak na tych wspomnianych stronach, ale jednak powiedzmy, że bardziej osiągalne.
Warto zauważyć, iż choć większość ofert jest skierowana do mężczyzn, to jednak coraz więcej pojawia się i takich, z których mogą skorzystać kobiety, osoby heteroseksualne, transpłciowe czy transgender.
– Mam znajomą, która do tego się nie przyzna, ale sama co jakiś czas jeździ od nas do Warszawy. Tam ma swoją miejscówkę i zaufanych panów – tłumaczy Damian.
Seks to już nie jest tabu
– Seks ma trzy funkcje: prokreacyjną, rekreacyjną z obniżeniem napięcia oraz jest więziotwórczy – zauważa psycholog, seksuolog, socjolog Justyna Laxy z Centrum Zdrowia Psychicznego i Seksuologii SENSO w Opolu. – Branża seks-biznesu prosperuje w oparciu na tej drugiej formie, krótko mówiąc, na popędzie. Trudno powiedzieć, czy ludzie teraz częściej korzystają z tego typu ofert, niż jakiś czas temu. Ale na pewno seks to już nie jest taki temat tabu, jak kiedyś. Poza tym korzystaniu z usług seksualnych sprzyja łatwy dostęp do nich oraz anonimowość, którą zapewnia internet.
Powody korzystania z płatnego seksu mogą być różne, jak choćby… pandemia.
– Wcześniej nie przyszło by mi do głowy, żeby korzystać z tego typu usług – przyznaje Patryk. – Mieszkam w niedużej miejscowości, wszystkie lokale były pozamykane, a przecież każdy swoje potrzeby ma. I jakoś tak w końcu natrafiłem na ten portal i skorzystałem parę razy. Czasem było fajnie, ale bywało też bardzo słabo. Dużo zależy od dziewczyny, jak jest nastawiona, czy chce, żebyś naprawdę fajnie spędził czas, czy tylko chce zrobić swoje i zarobić. Takie coś też mi się zdarzyło. I po prostu potem już wiedziałem, żeby pod ten numer nie dzwonić.
Seksbiznes po opolsku. Wahadło odchylone w drugą stronę
Jak wygląda scenariusz wejścia do seks-biznesu z drugiej strony? Zwykle dość podobnie. Kobiety, które pracują w tej branży, z reguły pochodzą z biednych rodzin i jest to dla nich kusząca opcja „łatwych pieniędzy”. W przypadku wielu z nich dochodzi także naiwność. Coraz częściej jest to jednak bardziej świadoma decyzja.
– Zmieniło się znaczenie seksu – tłumaczy Justyna Laxy. – Pokolenie 20-30-latków ma teraz totalnie inne podejście do tych spraw, niż ludzie w tym samym wieku jeszcze dekadę temu. Zmieniła się też mentalność młodych ludzi. Oni chcą zarobić szybko, bez wysiłku, a seks jest jedną z możliwości. Nie jest już „święty”, przypisany małżeństwu i posiadaniu dzieci. Teraz niejako wahadło odchyliło się w drugą stronę. Dla wielu jest ogólnodostępny i nieistotny, można go rozdawać jak „cukierki”. Można to robić z każdym. Nie ma niczego pośrodku, a jedna i druga opcja nie jest dobra. Na pewno takie zajęcie będzie też inaczej postrzegane, jeżeli np. kobieta nie ma na chleb dla dzieci, niż sytuacja, kiedy komuś nie chce się pracować, a chce zarobić 500 zł w jedną noc.
Internet „legitymizuje” też obecnie pewne rzeczy. Szczególnie młodzi ludzie wchodzą w ten biznes właśnie poprzez różnego rodzaju portale internetowe: czy to oferując zdjęcia, czy tzw. filmy „solo”.
– Rozebrać i zrobić to, co klient chce, nie mając poczucia, że zrobiło się coś niestosownego. Bo właściwie to tylko się rozebrałam – obrazuje Justyna Laxy.
To nie na stałe…
Michalina (pseudonim zmieniony) myślała, iż popracuje sobie w ten sposób rok czy dwa i skończy ten temat. Nie skończyła. I nie wie, kiedy powie „stop”. Z jednej strony mogłaby już odpuścić, ale z drugiej cały czas kusi ten całkiem dobry pieniądz.
– To praca jak każda inna, ma swoje plus i minusy, ale też nie popadajmy w jakąś przesadę – opowiada Michalina. – Seks to normalna rzecz. Większość ludzi to lubi, albo nawet bardzo lubi. Dużo też zależy od panów, którzy z tobą się spotykają, a ich poziom od tego, jak dobra jesteś i jakie bierzesz stawki. Jak nieco podkręcisz ceny, to nie przyjdą do ciebie ci biedniejsi, że tak to ładnie ujmę. Choć w sumie wśród bogatych też mogą trafić się naprawdę nieokrzesani, albo tacy, którzy myślą, że wszystko im się należy. Oczywiście, stawki nie są małe, ale to pewnych rzeczy nie rekompensuje. Istnieje też przecież coś takiego jak obciążenie psychiczne. Staram się o tym nie myśleć, ale czasem po prostu boję się, że ktoś mnie rozpozna. Wyjechałam ze swojej miejscowości do innego województwa, ale świat jest mały. Na miejscu o tym, czym się zajmuję, wie może dwójka zaufanych znajomych.
– W momencie, kiedy to się przeniosło do mieszkań, do internetu, to bardzo wiele osób z bliskiego otoczenia osoby pracującej w seks-biznesie w ogóle o tym nie wie – zauważa Justyna Laxy. – Ludzie się przecież tym nie chwalą. No, chyba, że ktoś kogoś rozpozna, ale w tym momencie wyjdzie na jaw, że musiał też skorzystać. Zatem jest obustronne milczenie. Co do samej decyzji, to jest to na ogół „na jakiś czas”. Ktoś taki chce osiągnąć jakiś cel. Zarobić na wakacje czy w szerszej perspektywie na dom. Skończyć studia i założyć rodzinę. Po za tym to też nie jest taki obszar, że się w nim funkcjonuje całe życie. Im jesteśmy starsi, tym jesteśmy mniej atrakcyjni. I takie osoby w pewnym momencie zderzają się z rzeczywistością, okazuje się, że nie zarobią już 8-10 tys. zł czy nawet więcej, tylko np. dwa, trzy razy mniej. Ciężko z tego wyjść. Ciężko się przestawić.
Seksbiznes po opolsku. Sexworking to normalna praca?
Czy da się od tego odciąć i traktować niczym zwykłą pracę? Czy można w jakimś stopniu prowadzić „normalne życie”?
– I tak i nie – odpowiada seksuolog. – Trzeba pamiętać, że ma się do czynienia z różnymi klientami. Nie tylko tymi pięknymi i przystojnymi. Jeśli jakaś dziewczyna poszła w „sponsoring” i ma jednego bogatego klienta, to dla niej to może być pewnego rodzaju przygoda. Ale jeżeli mamy do czynienia z osobą, która obsługuje dużą ilość mężczyzn, to już nie jest to takie „fajne”. Tym bardziej, gdy się zjawia ktoś, kto zupełnie nie jest „w typie”. Jak się odciąć od niefajnego klienta? „Zamknąć oczy i zrobić swoje” też ma swoje koszty. Tym bardziej, gdy trzeba to robić parę razy dziennie. Jeżeli ktoś mi mówi, że to wszystko jest nieistotne, to ja w to nie wierzę. To jest wyparcie. To jest mechanizm, który pozwala normalnie funkcjonować w momencie, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji.
Jak dodaje, prawdopodobnie sporo zostaje wówczas „z tyłu głowy”. Że ktoś może się dowiedzieć, co robiło się w przeszłości i to będzie rzutowało nie tylko na tu i teraz, ale i na przyszłość.
– Te opowieści, że „sobie dorobię, poodkładam, będę miała wcześniejszą i wysoką emeryturę z procentów na koncie” to między bajki można włożyć – podkreśla nasz informator z policji. – Większość tych kobiet kończy po prostu źle. To nie jest tak, jak coraz częściej bywa opisywane, że uśmiechnięte studentki dorobią sobie przez 2-3 lata, po czym to rzucą i żyją sobie dalej normalnie. Niestety, to rzadko się tak kończy. A takich ekskluzywnych dziewcząt, które jeżdżą potem do tego przysłowiowego Dubaju i zarabiają w tysiącach złotych czy euro, to jest promil.
Seksbiznes po opolsku. Trzeba się podzielić
Co istotne, zarobione w danym momencie pieniądze rzadko trafiają w całości do osób pracujących seksualnie. Proceder taki bowiem najczęściej jest po prostu „nadzorowany”. I wtedy te osoby zarobkami muszą się najzwyczajniej z kimś „dzielić”.
– W większości nie są to biznesy całkowicie indywidualne. Te kobiety mają „opiekunów”. To oni organizują te rotacje pomiędzy lokalami, pomagają się przemieszczać – tłumaczy policjant.
Sama prostytucja nie jest karalna, karane są za to inne czyny, które seks-biznesowi towarzyszą. To czerpanie korzyści z pracy seksualnej innych osób, czyli sutenerstwo. Oraz nakłanianie innych osób „do pracy seksualnej w celu osiągnięcia korzyści majątkowych”, czyli stręczycielstwo. Przestępstwem jest również ułatwianie takiego zarobku, czyli kuplerstwo.
Co ważne, w tym ostatnim przypadku chodzi nie tylko o zamieszczanie ogłoszeń i pośredniczenie w kontaktach z klientami. Karnie mogą odpowiadać także osoby, które odbierają telefony i zajmują się ochroną agencji towarzyskich. A nawet podwożą osoby pracujące seksualnie do klientów.
– Z uwagi na to, że nikomu z tego środowiska jakoś szczególnie na tym nie zależy, takie przestępstwa są bardzo rzadko zgłaszane – przyznaje nasz informator z policji.
Seksbiznes po opolsku i marzenia o łatwym zarobku
Funkcjonariusz przypomina, iż to środowisko jest cały czas monitorowane. – To wygląda tak, że wszyscy mają z tego korzyść: klienci, panie i ich ochroniarze. Te „miejscówki” (lokale, gdzie świadczą usługi – red.) są kontrolowane, kobiety legitymowane, my z nimi rozmawiamy. Natomiast tam po prostu panuje zmowa milczenia – stwierdza.
– Trzeba też mieć na uwadze, że jeśli chodzi o portale z usługami seksualnymi, to z reguły mówimy o pewnego rodzaju dobrowolności tych kobiet. Tutaj raczej nie mamy do czynienia z handlem ludźmi czy zmuszaniem do nierządu. Tu po prostu dominuje chęć zysku. Dziewczyny mają w głowach marzenia o łatwym zarobku, na zasadzie „robię to, co lubię i jeszcze mi za to płacą”. A jak już się w to wejdzie, to dochodzi wstyd, uzależnienie od alkoholu, narkotyki – opisuje mundurowy.
Nie ma także szczególnie dużej liczby zgłoszeń o jakiś niebezpiecznych zachowaniach klientów wobec osób pracujących seksualnie.
– Każdy zdaje sobie sprawę, w jakie środowisko wchodzi – podkreśla policjant. – I nikt o zdrowych zmysłach nie chce podpaść. Tam jest tak jasna i klarowna sytuacja dla wszystkich, że raczej nie dochodzi do żadnych incydentów. A jeśli już, to z dala od nas.
Seksbiznes po opolsku. Można się naciąć
Zdarzają się również sytuacje odwrotne. Tzn. klient poczuł się oszukany, bo na miejscu było zupełnie inaczej niż to przedstawiano w ofercie. W tym wypadku również nie angażuje się policji.
– Oj, można się naciąć – przyznaje Paweł. – Mnie zdarzyło się raz. Wchodzę, a tam przywitała mnie pani, o której powiedzieć, że wyglądała inaczej niż na zdjęciu, to nic nie powiedzieć. Po prostu zrezygnowałem, bo nie bawiłoby mnie to. Coś tam się odgrażała, że marnuję jej czas, ale w sumie też poczułem się wystawiony do wiatru. No, ale przecież do UOKiK-u (Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – red.) z tym nie pójdę – śmieje się.
– Słyszałem też i takie opinie, że wręcz nic się zgadzało. Ani wiek, ani wzrost, ani kilogramy, ani uroda. To, na co można było sobie pozwolić w trakcie, również daleko odbiegało od oferty. Jeden kolega mówił mi, że nie dość, że przepłacił, to jeszcze został okradziony. Ale na policję z tym nie poszedł. Wstydził się, a dwa, że strat szczególnie dużych nie poniósł – opowiada Paweł.
Seksbiznes po opolsku
Jeszcze kilkanaście lat temu rynek prostytucji kontrolowały duże gangi. Dochodziło między nimi do wojen z aktami brutalnej przemocy. Na szczęście, to już przeszłość. Co najwyżej zdarzały się sytuacje, że ktoś w Opolu na bloku napisał: „Tu mieszkają k!@#$ z Roksy”. Co było raczej sprawką osiedlowego chuligana lub ewentualnie niezadowolonego klienta. Jeśli już policja przyjeżdża na miejsce, to nie z powodu afer czy rozrób.
– Zdarza się, że dostajemy zgłoszenia, bo np. mieszkańcy są zaniepokojeni tym, że różni ludzie non stop wchodzą i wychodzą – wyjaśnia nasz rozmówca z policji.
– Najczęściej jest to „miejscówka”, o której wiemy. Raczej nie ma awantur, burd, bo nikomu na tym nie zależy i nikomu się to nie opłaca. Klient chce wejść i „skonsumować usługę”, a kobieta chce zarobić. I tak to wygląda – stwierdza mundurowy.
Czytaj także: Opolanka spóźniła się z OC o dwa dni. Skarbówka zajęła jej konta, jest też wysoka kara
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.