Łukasz Baliński: Pokusiłbyś się o małe podsumowanie tych dwóch dekad?
Rafał Mościcki: Początek, to był taki czas, że czuć było, iż rodzi się coś z pasji i ambicji młodych ludzi,. Chodziło im o to, żeby coś robić, by coś się w tym mieście działo, także i dla nich. Później impreza mocno ewoluowała. W zasadzie, tak od 2007 roku, zaczęła przyjmować taką misję „łatania dziury” po upadających kinach w Opolu. Bo dalej nie mamy kina w naszym mieście, które grałoby filmy niekomercyjne. My, jako Opolskie Lamy, możemy na 10 dni w roku zmieniać różne miejsca w stolicy regionu w sale kinowe czy pojawiać się tam czasem z filmami, ale na dłuższą metę tak się nie da. Musimy zacząć się cyfryzować. Ogarnąć zdążyły się mniejsze od Opola miasta, jak Kędzierzyn-Koźle, Nysa, Kluczbork, Krapkowice, a my wciąż nie.
Da się porównać tych 20 edycji? Były jakie ich charakterystyczne wyznaczniki?
– Cały czas ważne jest to, że powstają z pasji młodych ludzi. To nie jest tak, że w naszym gronie są sami filmoznawcy. Sam sposób tworzenia tego wydarzenia, sposób zaangażowania w różne jego części, budowanie więzi, to wszystko jest naprawdę ważne. To jest to, co ten festiwal daje ludziom. Co ciekawe, mamy coraz młodszych wolontariuszy. Nie tylko studentów, ale i licealistów, a nawet uczniów ostatnich klas szkół podstawowych. Cieszy też cały czas podejście ludzi do tworzenia festiwalu, a także podejście samych gości, często naprawdę znakomitych artystów. To wszystko jest utrzymywane w atmosferze rodzinnej, przyjacielskiej. Mamy wielkich twórców na wyciągnięcie ręki. Dla mnie ważne jest, że ten festiwal nie ma celebryckiego charakteru. Widać cały czas pokorę filmowców w stosunku do widza. Czuć też, że widzowie rozumieją tę formę, że poza obejrzeniem filmu można się spotkać i porozmawiać z twórcami do późnych godzin nocnych.
A jak jest z poziomem filmów?
– Cały czas rośnie. Pojawia się coraz więcej pięknych obrazów. Nie przypuszczałem, że kiedyś będziemy pokazywać filmy pełnometrażowe w formule konkursowej. Wszystkie produkcje młodych polskich reżyserów: zarówno fabularne, jak i dokumentalne, wywołały naprawdę duże poruszenie. Jeżeli np. na dokumencie „Lombard” siedzi pełna sala i po projekcji nie wychodzi nikt, bo każdy chce czegoś się dowiedzieć od twórców, to jest to wielka nadzieja dla naszego kina. I to, że potem te dokumenty trafiają do dystrybucji.
Udało się wam wychować publiczność festiwalu?
– Myślę, że tak. Wiem, że są ludzie, którzy z racji różnych obowiązków nie mogą chodzić na wszystkie projekcje, ale starają się wygospodarować sobie tak czas, żeby chociaż wziąć udział w jednej części czy konkursach lub np. w panoramie kina światowego. Wciąż też pracujemy nad tym, żeby ludzie spoza Opola do nas przyjeżdżali. To też jest praca wspólna m. in. z wydziałem promocji miasta, bo mam nieodparte poczucie, że musi też być w tym praca społeczności miejskiej. Takie wydarzenia staje się marką tego miasta. Tak, jak na przykład. OFF czy OPO Festiwal. Pokażmy, że coś się dzieje, że wracamy do gry po sytuacji pandemicznej, że mamy do zaoferowania mieszkańcom, nie tylko prostą, tanią rozrywkę, ale też fajne ambitne rzeczy, które mogą rozwijać ludzi.
– Nie zawsze jednak sale są pełne…
– Tak. Czuję mały niedosyt, bo mamy dużo do zrobienia w tej kwestii, tak, by powrócić do takich frekwencji jak przed pandemią. I do obudzenia ludzi, żeby jednak korzystali z tego wszystkiego, co się dzieje. Wydaje mi się wciąż, że wielu z nich tęskni za takimi wydarzeniami. Mam świadomość, że nie docieramy do wszystkich. Odbieramy takie sygnały nie tylko u nas. To nawet nie jest kwestia finansowa, bo bywały czasy, że wejście na konkurs kosztowało, a teraz jest za darmo. Staramy się jak najbardziej docierać do ludzi. Nawet wykupując bilety w Heliosach po to, żeby ta ekonomiczna przyczyna nie była tą determinującą, bo kogoś nie stać.
A propos kwestii finansowej: liczyliście kiedyś, ile Lamy kosztują?
– Żeby mieć bezpieczny bufor i nie musieć „stawać na rzęsach”, szukając np. tańszych rozwiązań, około 800 000 zł. Miasto Opole wie, jak to wygląda, bo wystarczy, że samo organizuje różnego rodzaju imprezy w amfiteatrze, czy weekendy muzyczne i to idzie w setki tysięcy złotych. Natomiast tu mamy do czynienia z dziesięciodniową imprezą, która musi zaangażować wiele obiektów kinowych. Logistyka przyjazdu gości, cały layout, wizualna otoczka, profesjonale spoty, komunikacja medialna, przestrzeń dla młodych ludzi, którzy chcą się uczyć i zobaczyć jak to działa. Podpatrujemy nie tylko inne festiwale filmowe, jak Nowe Horyzonty, ale też WOŚP czy Poland Rock, czyli imprezy które są wielotematyczne.
Długo trwają przygotowania ?
– Dziesięciodniowa impreza wymaga pół roku pracy, a potem jeszcze pół roku rozliczeń. Tym samym możemy już teraz powiedzieć, że znamy datę kolejnej edycji. Rozpocznie się w pierwszy piątek października przyszłego roku, a zakończy w drugą sobotę tego miesiąca. Chcemy już na stałe trzymać się tych ram czasowych, żeby przyzwyczaić widza i mamy nadzieję, że ten termin się nie zmieni. No i jest to pewnego rodzaju sygnał do miasta, które powinno też patrzeć na to, że skoro są na jego terenie stałe imprezy, to fajnie byłoby układać tak programy innych, żeby się nie nachodziły na siebie. Jesteśmy już na przykład dogadani z kinem Helios, że nie grają tego samego w tym samym czasie. W MBP czy MPP już wiedzą, żeby nie planować podobnych imprez, czy np. literackich, tak, żebyśmy mogli być razem na salach kinowych, czy to z poetą Tomaszem Różyckim, czy wybitnym reżyserem teatralnym młodego pokolenia Pawłem Świątkiem, którzy byli w jury.
Z czego jesteście najbardziej dumni?
– Najbardziej chyba z tego, że te Lamy się udało oswoić… bo długo nie byłem w stanie przyzwyczaić się do tej nazwy. Teraz mam poczucie, że to zwierzę będzie się nam kojarzyło nie tylko ze światem filmu, ale i kultury, edukacji i wszystkich rzeczy, które są szalenie istotne. Wciąż mam w uszach słowa Tomka Różyckiego, który kiedyś napisał nam rekomendację do Ministerstwa Kultury, gdy staraliśmy się o dofinansowanie, że „miasto bez kultury przestaje być miastem”. Wydaje mi się, że te płuca Opola też w jakiś sposób pompujemy i z tego w jakiś sposób też jesteśmy dumni. Że oddychamy tym i że dajemy też oddychać temu miastu, i dajemy takie tchnienie kinowe. Z tego też się zrodziło Kino Meduza. Ludzie, którzy stworzyli festiwal, tęsknią za kinem każdego dnia. Stąd też mamy po cztery projekcie dziennie. W budyneczku, który jest bardzo malutki, ale przyjmie każdego, kto będzie chciał działać i coś robić.
Co chcielibyście poprawić?
– Jak mawiała moja babcia „Nie ma radości, która nie sięga kieszeni”, a więc środki finansowe. Warto pomyśleć o tym, żeby imprezy, które już się zapisały w mieście, miały stałe dofinansowanie. Bo naprawdę mam takie poczucie, że przez te 20 lat udowodniliśmy, że potrafimy. Że nam się nie znudziło, a doszło do nas jeszcze zupełnie nowe pokolenie ludzi, którzy mieli po 3-4 latka, gdy ten festiwal powstawał. I oni przejmują teraz pałeczkę. Zachęcam do wyboru rzeczy stałych, które pozwalają miastu oddychać, a nie rzeczy czasowych.