Krzysztof Ogiolda: Dyskryminacja mniejszości niemieckiej w Polsce narasta? Cięcia godzin niemieckiego jako języka mniejszości i ograniczenie finansowania tych lekcji dotąd dotyczyło ostatnich czterech miesięcy 2022 roku. Niedawno pojawiły się zapowiedzi kontynuacji na rok 2023.
Rafał Bartek: Na początek ważne rozróżnienie. Środowisko mniejszości niemieckiej – według zapowiedzi – straci godziny lekcji niemieckiego w najbliższym roku kalendarzowym i szkolnym. Pieniądze z subwencji – tylko w nowym roku ponad 82 mln zł – stracą polskie samorządy, bo to one, nie mniejszość, są adresatem i beneficjentem tego finansowania. Rzeczywiście, stopień dyskryminacji rośnie. Kiedy tylko powstał dokument dotyczący podziału subwencji na przyszły rok kalendarzowy, jako VdG zaopiniowaliśmy go negatywnie. Trudno powiedzieć, na ile gminy wezmą na siebie choćby częściową rekompensatę tych strat. One wchodzą w bardzo trudny rok, z wieloma niewiadomymi w budżecie. Słyszę od samorządowców o ogromnych obawach o to, co będzie dalej. Polski Ład zabrał samorządom część podatków. Państwo polskie wprawdzie dofinansowuje inwestycje w gminach, ale one często generują nowe koszty. Nowe przedszkole albo boisko trzeba utrzymać. Mogę tylko apelować, by gminy miały na względzie dobro dzieci i kwestię językowych kompetencji mieszkańców.
Janusz Kowalski i posłowie Solidarnej Polski proponują kolejne cięcia: żadnych lekcji niemieckiego jako języka mniejszości. Pomysł ostatecznie upadł jednak w głosowaniu sejmowej komisji.
– Gołym okiem widać, jak intencje tych wnioskodawców są nieszczere. Początkowo słyszeliśmy, że jeśli rząd niemiecki usiądzie do stołu i wykona jakiś gest wobec Polaków w Niemczech, to dyskryminacja mniejszości niemieckiej w Polsce ustanie. Tymczasem właśnie wtedy, gdy gest komisji budżetowej Bundestagu się pojawia (1 mln euro na zbadanie potrzeb edukacyjnych Polaków w Niemczech), pojawia się też wniosek o zupełną likwidację nauczania niemieckiego jako języka mniejszości w Polsce. To pokazuje, że posłowi Kowalskiemu nie zależy, i prawdopodobnie nigdy nie zależało, na rozwiązaniu problemów Polaków w Niemczech.
A na czym mu zależy?
– W moim przekonaniu przede wszystkim na tym, by zaistnieć w świadomości prezesa PiS. Bo to się może przydać przy układaniu list wyborczych. Konsekwencje poniosą dzieci. Bo ostatecznie projekty Solidarnej Polski mają prowadzić do tego, że niemieckiego jako języka mniejszości uczyć się nie będzie. My jako mniejszość apelujemy więc zdecydowanie, by nauki języka nie mieszać z polityką. Rozpoczęliśmy kampanię – prosimy, by ją szeroko upowszechniać – #NaukaJęzykaToNiePolityka. Nie mieszajmy przyszłości naszych dzieci z bieżącą brudną walką polityczną, z którą pewnie aż do wyborów parlamentarnych będziemy mieli do czynienia.
Nie obawia się pan, że postulat symetrycznego traktowania Polaków w Niemczech i mniejszości niemieckiej w Polsce może zyskać wielu zwolenników?
– Jeśli mniejszość, która w relacji z państwem zawsze jest słabsza, wkomponujemy w układ symetrii, to nie przyniesie nigdy dobrego rezultatu. Sytuacje społeczeństw zawsze są nieporównywalne. My mieszkamy na ziemi swego urodzenia od pokoleń. Granice nas przekroczyły. Tego warunku Polacy w Niemczech nie spełniają. Spójrzmy dalej. Czy skoro Polacy na Białorusi bywają aresztowani, to mamy aresztować Białorusinów w Polsce? Przecież to droga donikąd.
Kolejny postulat to 5-procentowy próg w skali raju w wyborach do Sejmu, także dla kandydatów mniejszości.
– Jeśli panom z Solidarnej Polski przeszkadza jeden poseł mniejszości w 460-osobowym parlamencie, to widać, jak słaby jest poziom demokracji w Polsce. W innych krajach, na których rząd RP zdaje się wzorować – myślę o Węgrzech – system uczestnictwa mniejszości w życiu parlamentarnym się rozwija, a nie ogranicza. Poseł MN jest reprezentantem wszystkich mniejszości. Ale pozostaje posłem z regionu, który w swoim okręgu wyborczym musi pokonać 5 procentowy próg. Ryszard Galla wiele takich aktywności zupełnie z mniejszością niezwiązanych, wynikających z troski o województwo i o kraj podejmuje.