Ogniska żurowe płoną tradycyjnie w Wielką Środę. Można je zobaczyć w wielu miejscach, przejeżdżając po zmroku przez wsie w powiecie krapkowickim. Jak również w gminie Tarnów Opolski, czy w niektórych miejscowościach powiatu strzeleckiego. To zwyczaj typowo lokalny, a takie tradycje bywają czasem dziwne lub niezrozumiałe dla mieszkańców innych miejscowości.
Czasem też mieszają się. I tak na przykład w Nakle zapalanie wielkiego sołeckiego ogniska (dla odmiany w Wielki Czwartek) nazywane jest paleniem Judasza. Choć kukły zdradzieckiego apostoła tam wcale jednak nie ma. Inaczej jest w Krośnicy, gdzie Judasz – owszem – zrobiony ze szmat i słomy rok w rok płonie na kilkumetrowej szubienicy… Ale tu kultywowane jest to w Wielki Piątek. Co ciekawe, choć takie palenie żuru występuje dziś jedynie na Śląsku Opolskim, można znaleźć wzmianki o starym, przedwielkanocnym (zanikającym już) zwyczaju symbolicznego paleniu żuru w Wielkopolsce. Ale tam była to faktycznie zupa w garnku, który na zakończenie postu zakopywano w ziemi lub garnek rozbijano…
Palenie żuru. O co chodzi z tym żurem?
Żurowanie po opolsku z zupą niewiele ma wspólnego. Może tyle, że podczas większych imprez przy ognisku pieczone są kiełbaski, serwuje się też żurek w tradycyjnej, obiadowej formie. Skąd zatem wzięła się tak osobliwa nazwa?
– Trudno do końca powiedzieć, to raczej takie symboliczne określenie, choć w różnych miejscowościach zwyczaj ten miał i ma różne nazwy – zaznacza Maria Żmija-Glombik, przewodnicząca Związku Śląskich Kobiet Wiejskich. – Ta najczęstsza to palenie żuru, ale na przykład u nas w Walcach mówiło się „palenie posta”, co miało oznaczać koniec z poszczeniem. Bo nasi przodkowie jedli na przednówku faktycznie głównie żur, co go sobie nakisili z resztek zboża. Ale to nie była taka zupa, jak dziś jemy na bogato i tłusto z kiełbasą i jajkiem, tylko chudziuteńki, biedny żurek. No i ludzie po tych 40 dniach postu mieli już tego żuru naprawdę mocno dość…
– Były takie wierszyki, które się śpiewało: „Posta polić, Boga chwolić…”. Z kolei w Strzeleczkach do dziś mówią, że palą skoczki. A te skoczki to różne robactwo, pchły i wszy, jakie trafiało z obór, chlewów i stodół razem ze starą ściółką od zwierząt do ogniska – wspomina. – Bo tradycja palenia żuru, czy posta jest ściśle związana z porządkami wiosennymi. Trzeba je było zakończyć przed Wielkim Czwartkiem, stąd to palenie wszelkiego marasu właśnie w środę. Na stos rzucano starą słomę z sienników, poobcinane gałęzie, stare miotły wierzbowe, które już się wyrobiły. No i jak już ten stos płonął, iskry strzelały, to ludzie mówili właśnie, że to te skoczki tak skaczą. Z tradycjami tak to już jest, że nie zawsze wszystko idzie też wytłumaczyć.
Ekologia, tradycja, integracja…
Kiedyś ludzie żurowali prawie w każdym obejściu albo robiono duże, wspólne stosy sąsiedzkie. Zwyczaj ten jednak ewoluował i z czasem palenie żuru zaczęło przybierać formę „masową” i zorganizowaną. Wówczas to kierownictwo nad jego przebiegiem bierze na siebie sołectwo, gmina, czy nawet starostwo. Od kilku lat Środę Żurową organizuje w Krapkowicach tutejsze starostwo i przychodzą na nią głównie mieszkańcy miasta (odbędzie się również i w tym roku). Wydarzenie to nabrało jednak charakteru bardziej komercyjnego i kiermaszowego.
Jednym z pierwszych sołtysów, który rzucił hasło, by żur palić wspólnie jako społeczność, był nieżyjący już Jan Szendzielorz z Kamionka (gm. Gogolin). To było 19 lat temu, impreza wpisała się już jednak na stałe do lokalnego kalendarza. Odbywa się na boisku sportowym. Stos jest ogromny, wysoki i szeroki na kilka metrów.
– Kiedy byłam dzieckiem, żurowało się na każdym rogu, pełno było ognisk. Aczkolwiek ludzie wrzucali tam co popadnie, łącznie ze starymi oponami, meblami czy puszkami po farbach – mówi Barbara Komandzik, obecna sołyska Kamionka. – Odkąd zaczęto robić to wspólnie, palenie jest pod kontrolą i odbywa się ekologicznie. Kiedyś ta tradycja miała pochodzenie obrzędowe, a dziś ma znaczenie intergracyjne. To takie powitanie wiosny. Co roku w naszym paleniu żuru uczestniczy około setki osób. Co ważne, robimy to zawsze wspólnie z sąsiednią wsią – Kamieniem Śląskim. Oni przychodzą do nas żurować, a nasi mieszkańcy do nich na przykład na Świętego Marcina. Taki wspólny ekologiczny żur ma też inne plusy – dzięki temu, że w ognisku nie ma rzeczy toksycznych, pieczemy w nim kiełbaski.
Skrabaczki i wajeroki
Najstarszy opis tradycji palenia żuru pochodzi z 1879 roku, jego autorem jest ksiądz Adolf Hytrek, pochodzący z Obrowca (gm. Gogolin) kapłan, publicysta i podróżnik. W swojej rozprawie zatytułowanej „Górny Szląsk pod względem obyczajów, języka i usposobienia ludności” napisał: „Bardzo upowszechniony obchód odbywa się w wieczór Wielkiej Środy przed Wielkanocą, mianowicie tak zwane palenie żuru. Za nadejściem zmroku ukazują się na wzgórzach i polach ruchome ognie. Chłopcy śpieszą w pole z zapasami starych mioteł, napchanych szczapami smolnymi, oblanych smołą lub żywicą. Te miotły, czyli skrobaczki zapalają i jak z pochodniami biegają z nimi po wzgórzach i polach, dopóki starczy zapasu, wykrzykując nieustannie: „Żur polę, buchty chwolę”…
O takim obchodzie wspomina też Maria Żmija – Glombik.
– Moja mama pochodziła z Dobieszowic i opowiadała, że tam zawsze w Wielką Środę młodzi odpalali od ogniska stare miotły – skrabaczki i biegali z nimi po polach i górkach niczym z pochodniami, wykrzykując różne powiedzonka – opowiada pani Maria. – Mówiło się, że szukają Judasza. Ale już u nas po sąsiedzku w Walcach tego nie praktykowano. Były za to popoularne wajeroki, czyli kadzidła wykonane ze starych puszek z dziurkami robionymi gwoździem, które przewlekano drutem. Tam do środka dawało się podpalone szyszki, korę i z tym chłopcy biegali po polach.
Palenie żuru. Ocalić od zapomnienia
Kadzidła popularne były też w Kątach Opolskich. Co ciekawe, przeżywają tam swój renesans. A to za sprawą sołtysa Janusza Borowiaka, który od kilku lat organizując wiejskie palenie żuru, ogłasza konkurs na najbardziej oryginalne kadzidło.
– U nas to wspólne żurowanie odbywa się od 2016 roku i tylko w 2020 i 2021 nie było z powodu pandemii – mówi Borowiak. – Właściwie to nasz wójt Krzysztof Mutz je wymyślił. Rozmawialiśmy kiedyś o tym, że tradycja zaczyna już u nas zanikać. No i on rzucił pomysł, aby ratować ten zwyczaj i zrobić żur wspólnie dla całej wioski. Udało się. Z roku na rok przychodzi na imprezę coraz więcej osób, nie tylko „nasi”, ale przyjeżdżają z nimi też znajomi, rodzina, bo są ciekawi, co to takiego ten żur. Wszyscy są mile widziani.
– Zupa-żur też oczywiście być musi, gotujemy jej 50 litrów, są kiełbaski, no i oczywiście wielkie ognisko. Na początku tylko było ognisko, ale potem pomyślałem, by te kadzidła też przypomnieć ludziom, jak to się dawniej robiło – tłumaczy. – Ten zwyczaj zanikł już bowiem zupełnie. A szkoda było, bo pamiętam, jak sam za dzieciaka biegałem z takim kadzidłem i to była wielka frajda. Gdy pierwszy raz zrobiłem konkurs, było tylko pięciu uczestników, ale już ostatnio – ponad dwudziestu. Na początku dzieci bawiły się tylko tymi kadzidłami, ale rok temu już widziałem, jak razem z rodzicami szły na pola, by je okadzać – tak, jak robili to nasi przodkowie.
Jak można wyczytać w pracach poświęconych etnografii, takie okadzanie pól miało bardzo bogatą symbolikę, nawiązującą do kultu płodności. Dawniej okadzaniu towarzyszyły formuły magiczne, a jego intencją było, aby zboże się lepiej rodziło i prędzej ziarna zaczęły twardnieć. Było to też symboliczne budzenie przyrody po zimie do życia. Choć można też spotkać takie interpretacje, że chodzenie z kadzidłami praktykowano na pamiątkę szukania z pochodniami Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym…
Palenie żuru. A co na to strażacy?
– Tak czy inaczej, to stary i piękny zwyczaj – podkreśla Janusz Borowiak. – Kadzidła z puszek są na drucie, kręci się nimi i powstają koła świetlne od smugi światła. Cieszy mnie, bo widzę, że dzieciom to się podoba. Tradycja nie zaginie.
Mówiąc o tradycjach żurowych, kwestią, która narzuca się sama, jest bezpieczeństwo pożarowe. Co o paleniu ognisk czy bieganiu z zapalonymi skrabaczkami sądzą strażacy?
– Jeszcze ze 20 lat temu owszem, jak były ogniska żurowe, to były i wyjazdy do gaszenia, bo różnie z tym paleniem bywało i wymykało się to czasem spod kontroli. A to się sucha trawa zajęła, a to poszycie leśne… – wspomina bryg. Lucjan Lubaszka, oficer prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Krapkowicach i jednocześnie dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej.
– Kiedyś pamiętam w jednym dniu było kilkadziesiąt wyjazdów do gaszenia, licząc razem z jednostkami OSP. Ostatnio tradycje się już jednak trochę zmieniły, często zamiast ognisk ludzie po prostu tego dnia pierwszy raz rozpalają grilla. Informujemy, że palenie ognisk, a szczególnie odpadów jest niezgodne z przepisami. Dziś ludzie wywożą odpady na PSZOK, a palenie żuru coraz częściej odbywa się w sposób zorganizowany. To jest pod kontrolą, obok stoi wóz pożarny OSP w gotowości.
Z tradycją trudno walczyć. Dlatego, pomimo że przepisy zabraniają, rok w rok żurowe ogniska wracają. I rzadko się zdarza, aby ktoś został za nie ukarany grzywną czy mandatem.
Czytaj także: O filozofii, Wielkim Tygodniu i dziele Juliusza Kossaka.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.