Anna Konopka: – Kryzys gospodarczy, zawrotne ceny prądu i wojna w Ukrainie sprawiły, że dużo się mówi o źródłach energii. Debata dotyczy odejścia od paliw kopalnych – jak węgiel kamienny i brunatny, ropa naftowa i gaz ziemny. Ale i odmienianych przez wszystkie przypadki – odnawialnych źródeł energii (OZE).
Stefan Wolny: – Z roku na rok miks energetyczny ulega wymianie. Faktycznie udział OZE rośnie i to oczywiście dobrze. Rządowy dokument „Polityka energetyczna Polski w latach 2020-2040”, zakłada się, że udział OZE do 2040 roku ma wynieść aż 50 proc. produkcji energii.
– Skąd bierze się energia z odnawialnych źródeł?
– Obecnie ok. 54 proc. tej energii w Polsce produkują farmy wiatrowe na lądzie. 20 proc. pochodzi z farm i od prosumentów (osób, które jednocześnie zużywają i wytwarzają energię elektryczną) paneli fotowoltaicznych. Kolejne 20 proc. stanowi biomasa i biogaz, a 6 proc. to energia wyprodukowana z elektrowni wodnych.
– Kolejne farmy na lądzie nikogo w Polsce już nie dziwią. Obecnie rozwija się jednak nowy sektor – offshore, czyli morska energetyka wiatrowa. Budowa farm na morzu to zwiększenie niezależności energetycznej i innowacyjności krajowej gospodarki.
I to dlatego najważniejszym dziś zadaniem dla Polski jest budowa dużych farm wiatrowych na morzu. W osiągnięciu bezpieczeństwa energetycznego kluczowe są stabilne źródła energii, a farmy wiatrowe na morzu takimi właśnie są. Rzadko bowiem nastąpi sytuacja, gdy produkcja energii nie nastąpi.
– Pierwsze farmy powstały już na początku lat 90. XX wieku, są jednym z najszybciej rozwijających się sektorów OZE w Europie. Liderami są Wielka Brytania, Niemcy, Dania, Belgia, Holandia – w sumie turbiny na morzu posiada 11 europejskich krajów. Dlaczego na tej liście nie ma Polski, skoro mamy dostęp do Morza Bałtyckiego?
– Delikatnie mówią jesteśmy zapóźnieni w stosunku do innych krajów mających dostęp do wybrzeża Bałyku czy Morza Północnego. W Polsce te inwestycje dopiero przed nami, a powinny się rozpocząć już dobre pięć lat temu. Bałtyk ma świetne warunki wietrzne.
Polska jednak dołączy do „rodziny offshore”. W październiku Grupa Orlen ogłosiła budowę pierwszego polskiego terminala instalacyjnego dla farm w Świnoujściu. Wcześniej na lokalizację wskazywano Gdynię lub Gdańsk – niewykluczone, że powstaną kolejne porty instalacyjne, bowiem pierwsze pozwolenia i decyzje środowiskowe są gotowe od dawna.
Największą farmę wiatrową na polskich wodach Bałtyku zbudują PGE i duński lider offshore na świecie – Ørsted. Morska Farma Wiatrowa Baltica o łącznej mocy zainstalowanej do 2,5 GW do końca 2030 roku, to projekt podzielony na dwa etapy: Baltica 3 (moc ok. 1 GW, uruchomienie w 2026 roku) i Baltica 2 (moc ok. 1,5 GW, pierwszy prąd w 2027 roku). Obiekty znajdą się w odległości ok. 40 km od portu w Ustce. Inna z potężniejszych farm, Baltic Power, będzie usytuowana na wysokości Łeby, ok. 23 km od lądu. Sfinansuje ją właśnie polski PKN Orlen i kanadyjski Northland Power, jej moc docelowa osiągnie nieco ponad 1 GW. Złoży się na nią 76 turbin firmy Vestas (15 MW każda). To oczywiście nie wszyscy inwestorzy. Plany na offshore są optymistyczne.
– Czy morze będzie dla nas ważniejsze od lądu w kontekście pozyskiwania tzw. czystej energii?
– Zdecydowanie tak. Według najnowszego raportu przygotowanego na zlecenie Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej do 2040 roku morska energetyka wiatrowa mogłaby zaspokajać nawet 57 proc. całkowitego zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce.
– A co z wiatrakami na lądzie?
– Rozwój lądowej energetyki wiatrowej znacząco ograniczyła w Polsce tzw. ustawa 10H, dopuszczająca możliwość budowy farmy minimum do dziesięciokrotnej odległości od jej wysokości od najbliższych zabudowań. Oprócz tego, że ustawę trzeba zmienić i trwają w temacie konsultacje, istotne dla rozwoju OZE w Polsce jest budowa magazynów energii.
– Dlaczego magazyny energii są tak ważne?
– Problem pojawia się gdy pozyskujemy duże ilości energii odnawialnej, ale nie ma gdzie jej magazynować. Przykładem są farmy fotowoltaiczne, które produkują najwięcej w miesiącach wiosenno-letnich i w środku dnia, a w nocy wcale. Następuje więc nadprodukcja, która rozmija się ze szczytem energetycznym zapotrzebowania na energię w kraju. Sieć energetyczna nie jest magazynem bez dna.
– Bywa więc tak, że duże farmy fotowoltaiczne są wyłączane, bo ich pracy nie ma jak ich w pełni spożytkować?
– Mamy w Polsce magazyny energii, ale to za mało. To sześć elektrowni szczytowo-pompowych. To typ elektrowni wodnej, która ma górny i dolny zbiornik. W chwili nadprodukcji energii, woda z dolnego zbiornika pompowana jest do górnego, gdzie jest magazynowana w postaci energii grawitacyjnej.
– Jak wtedy trafia do odbiorców?
– Gdy pojawia się zapotrzebowanie, elektrownia jest podłączana i poprzez turbiny wodne produkowana jest energia. Niestety są one wiekowe, a nowe nie są budowane, bo to inwestycje warte miliardy złotych. Do tego dochodzą niekorzystne aspekty ekologiczne – budowa takiej elektrowni niesie zmiany w środowisku. W planie jest budowa dziesięciu kolejnych elektrowni. Największa ma powstać we wsi Młoty na Dolnym Śląsku, a jej szacowany koszt to 4 miliardy złotych.
– Panie profesorze, na ile brak takich elektrowni, to poważny problem w dalszym rozwoju OZE?
– Dużo instalacji fotowoltaicznych średniej wielkości, zarówno prywatnych inwestorów, jak gminnych, jest wstrzymanych, bo nie ma jak przesłać tej energii do sieci dystrybucji. Polskie prawo energetyczne mówi o konieczności odbioru energii, ale od prosumentów, a nie biznesu, który chciałby zainwestować w produkcje energii z OZE. W tym przypadku można mówić również o magazynowaniu energii rozproszonym, czyli drugim typie magazynów energii.
– Kto mógłby z nich korzystać?
– Takie małe magazyny mogłyby powstawać nawet u producentów indywidualnych, czyli przeciętnego Kowalskiego. To rozwiązanie przewiduje nawet program wsparcia rozwoju OZE w Polsce – „Mój prąd 4.0”(w przypadku instalacji fotowoltaicznych, które przekraczają 10 kW). Koszty takiego magazynu powodują jednak podwojenie kosztów budowy całej instalacji.
– Kiedy fotowoltaika, jak i taki magazyn, mają szansę się spłacić?
– Ceny energii rosną i będą rosły. Szacuje się, że okres zwrotu prosumenckiej inwestycji nastąpi od pięciu do sześciu lat, magazynu podobnie. Sama instalacja fotowoltaiczna może pracować 20-25 lat. Aktualnie w Polsce średnio co piąty dom posiada instalację fotowoltaiczną. Szacuje się, że do 2025 rok będzie to prawie co drugi dom.
– Stopniowe odejście od paliw kopalnych, z punktu widzenia redukcja emisji CO2 i walki ze zmianą klimatu jest konieczne. Wojna w Ukrainie „namieszała” jednak w strategiach energetycznych wielu państw.
– Przykładem na to, jak bardzo zmieniło się postrzeganie bezpieczeństwa energetycznego kraju są Niemcy, gdzie silna strategia odchodzenia od paliw kopalnych, a nawet od energii jądrowej – wyhamowała. Przedłużono użytkowanie elektrowni jądrowych, również niektórych węglowych. Niemcy do pełnej produkcji z OZE chciały przejść etapem wykorzystania gazu ziemnego, ale teraz jego koszt jest za wysoki. Teraz poprzez skroplenie i transport morski gazu ziemnego, USA stały się jego największym eksporterem do Europy i państw azjatyckich. 20 lat temu nikt by w taką możliwość nie uwierzył. Gaz ziemny będzie więc paliwem przejściowym. Mimo tych wszystkich zmian, UE nie zmieniła podejścia do produkcji energii – wciąż chce to robić w sposób neutralny dla środowiska.
– A co z „paliwem przyszłości”, czyli wodorem?
– Wodór ma być docelowym paliwem według strategii unijnej. W energię elektryczną przekształcany jest za pomocą ogniw paliwowych – zeroemisyjnych. A więc produktem ubocznym jest… woda. Największe zastosowanie ma już w elektromobilności. Polski Solaris już produkuje autobusy zasilane ogniwami wodorowymi. Eksperymentalny autobus pojawił się już w Krakowie, a kolejne miasta o tym myślą. Warto zaznaczyć, że Polska jest na ścisłym podium państw produkujących wodór wykorzystywany w przemyśle chemicznym i petrochemicznym, ale to wodór szary – produkowany z emisją gazów cieplarnianych.
– Jakie wyzwania jeszcze przed Polską w kontekście poszukiwania nowych źródeł energii?
– Strategicznym dla Polski, prócz inwestycji w farmy i magazyny energii, powinna być budowa pierwszej elektrowni jądrowej, która zapewni stabilność i bezpieczeństwo energetyczne. To ogromna inwestycja, ale szybko się spłaca. Na szczęście coś ruszyło w tym temacie, na producenta wybrano amerykańską technologię Westinghouse AP1000, a preferowaną lokalizacją jest „Lubiatowo-Kopalino” na Pomorzu. Niestety projekt spóźniony o jakieś ćwierć wieku.
– Czy można zaryzykować stwierdzenie, że kryzys przyspieszy rozwój OZE?
– Myślę, że tak. Pomógłby w tym konsensus ponad podziałami politycznymi, który umożliwi realizację wielkich inwestycji – w tym tych kluczowych w zakresie rozwoju OZE w Polsce. Osoby, które chciałyby związać swoją przyszłość zawodową z OZE mogę zaprosić do studiowania kierunku technologie energetyki odnawialnej, prowadzonego na Politechnice Opolskiej.