Przebudziłam się w nocy z soboty na niedzielę i już wiedziałam. Usłyszałam ten sam dziwny szum. Szum wody… – zaczyna opowiadać Renata Madej. – Około godziny 3 woda już napływała do korytarza naszego budynku. To była mniej więcej ta sama pora i ten sam odgłos, który zapamiętałam z roku 1997, gdy jako młoda panienka mieszkałam w tym budynku z rodzicami. Dlatego już wiedziałam, co wydarzy się dalej. Tak samo, jak wtedy, woda szybko zaczęła wpływać do mieszkania i nie było innego wyjścia, jak uciekać na górę. Do sąsiadów.
Piętrowa kamienica ulokowana jest przy ulicy Sikorskiego w Głuchołazach. Niefortunnie w pobliżu znajduje się niepozorna mała rzeczka, odnoga Białej Głuchołaskiej. Podczas powodzi tysiąclecia woda w mieszkaniu państwa Madej sięgała kolan. Utrzymywała się półtora dnia.
Powodzianie z Głuchołaz zaczynają znów od zera. „1997 to był pikuś”
– Wtedy woda bardziej nas zaskoczyła, ale jak porównuję skalę zniszczeń i intensywność żywiołu, to wtedy to był „pikuś” – stwierdza. – A teraz, przy moim wzroście, około metr sześćdziesiąt, woda dochodziła mi już do ust. Z doświadczenia wiedziałam, że rzeczy nie uda się uratować, bo woda wciąż napływała. Trzeba było tylko szybko zabrać najważniejsze dokumenty, złapać kilka ubrań. Czegoś takiego nie widziałam. Jest znacznie gorzej niż w 1997. Woda zaczęła powoli schodzić od niedzielnego wieczora.
Dodaje, że nikt nie mógł uwierzyć, że to się znów dzieje. Tym bardziej, że mieszkańcy wspólnie z żołnierzami i strażakami usilnie ratowali sytuację na Białce.
– To taka sytuacja, jakby człowiek dopiero co się urodził i zaczynał życie, wszystko od podstaw – mówi pani Renata. – Po pierwszej powodzi w koszmarnych warunkach żyliśmy przez pół roku. Wiadomo, trzeba było skuć wszystkie ściany, zerwać podłogi. Wszystko było przesiąknięte wodą i nie nadawało się do użytku. Wtedy remont robił zarządca kamienicy, bo to nie było nasze mieszkanie. Oddawali pokój po pokoju, a my żyliśmy z rodzicami w kuchni. Dostaliśmy też zapomogę. Teraz to o tyle straszne, że nie jesteśmy już najmłodsi, ja mam 58 lat, mąż 63. Człowiek się zastanawia, co teraz, bo wiadomo, że coś zrobić trzeba – opowiada „O!Polskiej” w trakcie sprzątania i całkowitego opróżniania mieszkania z mebli, sprzętów i innych rzeczy.
Rodzinne mieszkanie, dwa pokoje z kuchnią, pani Renata z mężem wykupiła. Oznacza to, że tym razem remont muszą pokryć z własnych pieniędzy. Kluczowe jest jednak osuszanie mieszkania i potrzebne w tym celu osuszacze. Zalaniu uległa również piwnica, w której znajdował się opał na zimę, podwórko jest całe w mule.
– Wiemy, że będzie zapomoga dla powodzian, wniosek już złożyliśmy. Ale z doświadczenia wiem, że te pieniądze nie pokryją potrzeb. Stąd zbiórka w sieci. Sytuację pogarsza fakt, że zostałam bez dochodu, ponieważ zalało także sklep, w którym miałam pracę. A mąż jest na świadczeniu przedemerytalnym… – stwierdza.
Życie z dnia na dzień
Państwo Madej mają dwoje dorosłych dzieci. Syn już pracuje, a córka studiuje wychowanie fizyczne w Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Jest też jednocześnie wychowanką i zawodniczką II ligi koszykówki w miejscowym klubie MUKS Chrobry Basket Głuchołazy. Obecnie dzięki ludziom dobrej woli, oferujących pomoc powodzianom, zatrzymali się w udostępnionym mieszkaniu w Głuchołazach.
– W tym czasie musimy osuszyć mieszkanie i ruszyć z remontem. Co będzie dalej, nie wiemy. Żyjemy teraz z dnia na dzień – przyznaje pani Renata.
W podobnej sytuacji znalazło się mnóstwo rodzin. Powodzianie z regionu, nie tylko z Głuchołaz i okolicznych wiosek, potrzebują pomocy. Jak go udzielić? Najlepiej śledzić informacje o zbiórkach na oficjalnych kanałach informacyjnych urzędów i włodarzy (m.in. strony internetowe, profile na Facebooku). Oficjalną zbiórkę prowadzi także Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.