Wzięło w nim udział 18 uczestników. Byli wśród nich uczniowie, studenci i inne osoby zainteresowane fotografią i tematyką mniejszościową.
Konkurs zorganizował Związek Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce. Podczas wernisażu wystawy dyrektor biura VdG Joanna Hasa wręczyła nagrodę – voucher na profesjonalne warsztaty fotograficzne jego zwycięzcy. Był nim Marcin Kaulich. Swoją pracę zatytułował „Historia rodziny”.
Wygrał kolaż zdjęć rodzinnych
– Z regulaminu wynikało, że do konkursu można zgłosić tylko jedno zdjęcie. W listopadowym czasie wspominania rodzinnych tradycji i odwiedzania grobów zdecydowałem się zrobić fotografię wielu rodzinnych zdjęć. Rozłożyłem je na ziemi i uznałem, że taki kolaż tworzy jakąś prawdę – mówił.
Jednym z jurorów był Rudolf Urban, wójt gminy Tarnów Opolski i działacz MN.
– Każdy z autorów definiował tytułową (PoNiemieckość) po swojemu, niejednoznacznie i to jest bardzo ciekawe – mówił. – Czasem oglądamy fotografię przyrody i wydaje się, że ona narodowości nie ma, ale opis zdjęcia często precyzuje jego związek z niemieckością. Część z nich nawiązuje do niemieckości bardziej jednoznacznie, np. przez napis w tym języku. Dla mnie, historyka, te zdjęcia są ważne także dlatego, że wiele z nich właśnie historię i nasze społeczności pokazuje. To jest ważne przesłanie i przypomnienie: Skądś pochodzimy, a to, co było kiedyś, warte jest zachowania.
W czasie wernisażu pokazywano także fotografie Olgi Żmijewskiej, która uczestniczyła w spotkaniu. Jej prace też można oglądać do 13 XII.
„Jestem kobietą z mazurskiej wsi Idzbark, kulturoznawczynią, fundatorką i prezeską Fundacji Sztuka Wolności, autorką bloga Zdrowy Wieśniak i twórczynią wyrażającą się głównie poprzez fotografię artystyczną krajobrazu kulturowego Warmii i Mazur (choć wcale nie tylko)” – pisze o sobie w sieci Olga Żmijewska.
Co jest poniemieckie, co niemieckie
Wernisażowi towarzyszyła dyskusja, w której uczestniczyli dr Bernard Linek, historyk i badacz regionu z Instytutu Śląskiego oraz Sebastian Ruszała – pasjonat, regionalista i autor profilu „Kocham Opole & Opolskie” na Facebooku. Spotkanie poprowadziła Ewa Stolz.
– Patrząc obecnie perspektywa tego, co jest poniemieckie, co polskie jest bardzo indywidualna – podkreśla dr Bernard Linek. – Każdy to we własnej duszy, tożsamości i identyfikacji ocenia. A patrząc historycznie, cezura jest niezbyt odległa. Jest nią rok 1989. Wcześniej – oficjalnie – nie było tu rzeczy niemieckich. Stworzono – pewnie potrzebny – mit ziem odzyskanych, by społeczeństwo oswoić z tą ziemią. Ale niemieckie napisy i dawny charakter wychodził. Trochę schizofrenii w społeczeństwie panowało. Z kolei silną świadomość obecności niemieckości tutaj przyniosły dopiero lata 90.
– Przyniosłem dziś dwa artefakty – mówi Sebastian Ruszała. – Jeden jest typowo poniemiecki. To jest księga rachunkowa, którą można było nabyć u Raabego. Była wypełniona przez jakiegoś niemieckiego księgowego. Po wojnie służyła ona do tych samych celów, ale była wypełniana już po polsku. Drugi – typowo niemiecki – przedmiot, jaki przyniosłem, to testament właścicieli Mosznej. Poniemieckie jest to, co było używane kiedyś, ale co nadal możemy używać. Przykładem są wieszaki, które zbieram. Składam z nich historie ludzi, ich interesów i losów.
Czytaj także: Jan Ludwig, słynny opolski muzyk: Dyrygent musi być cierpliwy
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania