– 130 tysięcy gospodarstw hodowli trzody chlewnej w Polsce padło od czasu, kiedy rządzi PiS – mówi Marcin Oszańca, prezes PSL na Opolszczyźnie.
– Padły przez koszty utrzymania, spadające ceny skupu i Afrykański Pomór Świń (ASF). A hodowca, jak musi wybić stado, to już nie odtwarza hodowli, bo to bardzo kosztowne. Natomiast wicemister rolnictwa Janusz Kowalski, kiedy przyjeżdża na Opolszczyznę, liczy parkomaty – stwierdza.
Coraz trudniej będzie o polską szynkę czy schabowego. Bo 40 proc. mięsa wieprzowego na półkach sklepowych pochodzi z importu, z Niemiec, Hiszpanii i Danii.
– Importujemy także z Chin – dodaje Marcin Oszańca. – Chiny to obecnie największy producent wieprzowiny na świecie.
– Z eksportera zamieniamy się w importera – potwierdza prof. Zygmunt Pejsak z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego. – Ale łatwiej dowiedzieć się w Danii, czy w Niemczech, ile do nas sprzedali świń, niż u nas, ile od nich kupiliśmy.
Opolscy rolnicy tracą przez czerwone strefy
Za dramatyczny spadek pogłowia trzody chlewnej w Polsce odpowiada kilka czynników.
– Jedną z przyczyn jest afrykański pomór świń (ASF). Te małe gospodarstwa nie były w stanie udźwignąć kosztów bioasekuracji, następowała likwidacja hodowli – tłumaczy Marek Froelich, prezes Izby Rolniczej w Opolu.
Bioasekuracja polega na tym, że gospodarstwo oddziela się płotem. A potem trzeba zrobić nieckę dezynfekcyjną. Tak, by wszystkie pojazdy wjeżdżające do gospodarstwa przejechały przez maty dezynfekcyjne. To zbyt duży wydatek dla rolnika hodującego kilkanaście świń.
– PiS, kiedy rządził w latach 2005-2006, jako jedyny kraj w Unii Europejskiej przyjął wszystkie obostrzenia, choć można było z wielu zrezygnować – dodaje Marcin Oszańca.
– Polska jest w trzech czwartych strefach zagrożenia ASF. To się w ogóle nie przedostało do świń, bo to jest problem dzika w lesie – tłumaczy Marek Froelich.
– Kiedy leśnicy znajdą dzika zarażonego w lesie, to wytycza się kilkukilometrową strefę zagrożenia. Gospodarstwa, które znalazły się w czerwonej strefie, choć świniom nic nie jest, muszą je sprzedawać za niską cenę do specjalnego zakładu przetwórczego. I jeśli normalnie cena za kilo tucznika wynosi 7,50 zł, to z czerwonej strefy tylko 4 zł. Więc taki hodowca bankrutuje. Zanim strefa zostanie wygaszona, to mija rok. A jeśli ten gospodarz wziął coś z programu unijnego, albo na kredyt, albo dzierżawi ziemię, nadal zgodnie z przepisami musi utrzymać hodowlę, chociaż jest na minusie.
Rozdrobnienie zamiast wzmocnienia
Kolejnym powodem spadku pogłowia trzody są koszty hodowli. Tym wyższe, im mniejsze gospodarstwo. Z małych hodowli nigdy nie będzie taniej wieprzowiny. Dlatego państwo powinno prowadzić politykę powiększania gospodarstw. I tak do niedawna było, ale od kiedy rządzi PiS, jest odwrotnie.
– Polityka rządu prowadzi do rozdrobnienia. Bo im mniejsze gospodarstwo, tym może liczyć na większą kwotę dopłat obszarowych. Tak wynegocjowali w Unii – potwierdza Marek Froelich.
Polska wieś wraca więc do przeszłości – małych, zacofanych i niekonkurencyjnych gospodarstw.
– 1,3 miliona, czyli połowa polskich gospodarstw, ma poniżej pięciu hektarów. W opolskim mamy takich 24 tysiące. To socjalne gospodarstwa, które nie utrzymają rodziny – podkreśla Marcin Oszańca.
Na to wszystko nałożyły się drożejące pasze. Paradoksalnie, bo cena zboża spadła, z powodu nielegalnego importu z Ukrainy.
Niektórzy hodowcy próbują się ratować, kupując poza oficjalnym obrotem tanią ukraińską pszenicę. Tę, która teoretycznie miała tylko przejeżdżać przez Polskę tranzytem.
– Zdarzały się już przypadki zatrucia hodowli taką pszenicą – przestrzega Marek Froelich.
Opolscy rolnicy: Znikąd pomocy
Frustracja wśród rolników rośnie.
– Przez nieudolną, złą politykę zadusimy polskie rolnictwo polskimi rękami – skarży się „Opolskiej” hodowca z powiatu opolskiego. – Taki Janusz Kowalski jako wiceminister rolnictwa to nieporozumienie. Jeśli tacy ludzie będą się zajmować w rządzie rolnictwem, to już możemy się ustawiać w kolejce po plastikowe jedzenie. Albo te ich robaki…
Opolscy rolnicy szukali pomocy u parlamentarzystów, ale bezskutecznie.
– W naszym województwie nie ma posłów, którzy chcieliby bronić rolników, zainteresować się ich problemami. I dotyczy to tak posłów rządowych, jak i opozycji – ubolewa Marek Froelich.
– Jak tak dalej pójdzie, to będziemy importować żywność. To niebezpieczne, bo może stać się ona wobec Polski narzędziem szantażu, tak, jak w przypadku paliw – obawia się Marcin Oszańca.