Prof. dr hab. Radosław Markowski – rozmowa
Krzysztof Ogiolda: Przez Polskę przetoczyła się niedawno dyskusja nt. stu dni i stu obietnic nowego rządu. Wiele głosów było dla tegoż rządu krytycznych. Może lepiej było złożyć 10 obietnic i zdążyć z realizacją…
Prof. dr hab. Radosław Markowski: – Sto obietnic na sto dni to uniwersalna symboliczna figura retoryczna. Wiele rządów ją stosuje. W ten sposób premier powiedział, jakie są ważne sprawy do zrobienia i pilne. Gdyby wyszedł i ogłosił, że chce załatwić 34 sprawy w 61 dni, to żadnej symboliki jego słowa by nie niosły. I druga sprawa: To miało być sto dni spokoju i miodu. Ale nie było. Opozycja – z graniczącym z sabotowaniem rozwoju kraju zachowaniem prezydenta, który wszystko ślepo wetuje – nie pomagała. A koalicja rządząca nie weszła w tryb normalnej polityki. Ma konstytucyjny moment. Przede wszystkim musi naprawiać państwo bezprawia, które funkcjonowało w ostatnich 8 latach. Ta naprawa okazała się bardzo kosztowna. Kiedy padało sto obietnic na sto dni, rządzący nie wiedzieli jeszcze, jak tragiczny jest stan budżetu, a prezes banku centralnego zapewniający, że jest kilka miliardów do dyspozycji, nabija ich w butelkę.
Jesteśmy też w kampanii wyborczej.
– Bo to PiS wymyślił sobie, żeby mieć wybory samorządowe kilka miesięcy po parlamentarnych i przesunął ich datę. Rząd i z tego powodu nie może normalnie działać, bo trwa kampania wyborcza, a za chwilę wybory do Europarlamentu. Ale z tych kilkunastu, a może i kilkudziesięciu rzeczy, z których rząd się wywiązał, większość ludzi powinna być zadowolona. Najważniejsze jest, że Unia Europejska się otwarła i daje nam, tak szybko jak może, pieniądze, które się nam należą. To jest wielkie osiągniecie. Ważne jest także, że rozlicza się polityków, którzy z państwa urządzili sobie prywatny folwark. Pamiętajmy też, że większość spraw, które zapisano w stu obietnicach, została uruchomiona, rozpoczęta. Ich realizacja jest w różnych stadiach.

Chcę zapytać o rozliczenia poprzedników. W parlamencie funkcjonują trzy komisje. Komentatorzy prześcigają się w rozstrzyganiu, czy najważniejsza jest ta zajmująca się wyborami kopertowymi, aferą wizową czy podsłuchami i inwigilacją. Jak ocenić prace tych komisji i ich skutek? Jestem zdania, że nie wszystko tam błyszczy. Choćby przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego nie było sukcesem komisji…
– Za najważniejszą spośród spraw, którymi komisje się zajmują, uważam kwestię inwigilacji obywateli. Obawiam się, że może się okazać, że inwigilowano nie tylko polskich obywateli, ale także polityków europejskich, choć dowodów nie mam. Jeśli się to potwierdzi, będziemy mieli jako państwo poważne kłopoty.
A praca komisji?
– Z powodów zawodowych musiałem oglądać taśmy z przesłuchań w amerykańskim Kongresie. Uderzające jest, że tam nie ma pyskówek. Poważni, bardzo dobrze przygotowani politycy, będący w stałym kontakcie z doradcami prawnymi, zadają konkretne, logiczne i istotne dla sprawy pytania. Doradcy podpowiadają nawet, jakich słów i w jakim kontekście używać itd.
Jak na tym tle wyglądają nasze komisje?
– Dwie rzeczy są rażące. Niektórzy szefowie i członkowie komisji uważają za stosowne wychodzić przed posiedzeniem do mediów i oświadczać, co – ich zdaniem – w komisji będzie się działo. Są medialnymi celebrytami. A powinno być tak, że o pracach komisji informuje jakiś spokojny rzecznik. Choć po części rozumiem tych ludzi, którzy przez osiem lat narażali się, byli oczerniani itd., że chcą o aferach, które tropili, opowiadać. Ale najlepiej by było, gdyby te obrady nie były publicznie transmitowane.
Zwłaszcza, że chwilami emocje znacznie zasłaniają meritum.
– W jednej z komisji jest pani posłanka z Lewicy, która jest chodzącą emocją. Jakiś ślad merytoryki tam jest, ale emocjonalne pyskówki robią generalnie złe wrażenie na oglądających obrady. Przesłuchiwani pozwalają sobie na infantylne głupotki i dwuznaczności jak prezes Kaczyński używający zwrotów typu: „panie członku komisji”. Więcej powagi. Komisja powinna karać za zachowania niestosowne, a nie wdawać się w jałowe spory. Wielu ludzi w ogóle nie wie, czego pyskówki i złośliwości dotyczą.
Prezes PiS odmówił złożenia przyrzeczenia zgodnie ze wskazaną rotą…
– W przyszłości nie na przykładzie liberum veto, ale zachowania pana Kaczyńskiego uczniowie będą się uczyli, czym jest warcholstwo. Odmówił złożenia przysięgi, należało go odesłać i złożyć wniosek o ukaranie. Z warchołem się nie rozmawia. Postąpiono inaczej i role się odwróciły. Od przewodniczących komisji wymagać trzeba inteligencji i przygotowania prawnego. Bez tego komisje nie będą pracować dobrze. I kolejna rzecz. Logika powstawania takich komisji jest następująca: Kiedy system prawny nie daje sobie rady, trzeba powołać specjalną komisję. Ale w sytuacji ewidentnych przekrętów i rażącego, nieprawdopodobnego złodziejstwa czy to w Funduszu Sprawiedliwości, czy w innych sprawach, działać powinna nie komisja, tylko normalna, dobrze przygotowana prokuratura i ścigać sprawców z konkretnych paragrafów kodeksu karnego. Kiedy ci sprawcy stają przed komisją śledczą, zawsze mają argument, że to działanie jest motywowane politycznie.
W domu Zbigniewa Ziobry nie znaleziono żadnych dokumentów związanych z Funduszem Sprawiedliwości. Miał natomiast akta związane ze śmiercią ojca…
– Bardzo przepraszam, ale użyję tego słowa. Trzeba być idiotą, żeby w jego domu dokumentów związanych z Funduszem Sprawiedliwości szukać. Takie dokumenty albo w ogóle nie istnieją, albo – jeśli istnieją – to należało ogłosić bardzo wysoką nagrodę. Żeby jakiś kapuś z byłego obozu władzy powiedział prokuraturze albo komisji, gdzie te dokumenty się znajdują. Bo – to jest krystalicznie jasne – przy takim przekręcie dokumenty zostały zniszczone lub znajdują się gdzieś u znajomych znajomych albo u innego pociotka zakopane w ogródku. Dlaczego miały by być w domu głównego winowajcy całej sprawy? To jakaś przedziwna naiwność.
Jak może i powinna się zakończyć sprawa postawienia pana Glapińskiego przed Trybunałem Stanu?
– Zachowanie prezesa Glapińskiego prze kilka ostatnich lat to był absolutny skandal. To, co ten człowiek robił, jego uzależnienie polityczne, związki z aferami w Komisji Nadzoru Finansowego. Dwie panie asystentki, które dostawały po kilkadziesiąt tysięcy złotych za robienie dobrego wrażenia… Przyznawanie sobie samemu kwartalnych nagród. To budzi niesmak. W porównaniu z tym panem jestem na marnym stanowisku, ale nigdy sam sobie nagrody nie przyznałem. Nie znam tez nikogo w moim środowisku, który by te kleptokratyczne praktyki stosował. Ale obciążają go też sprawy szczególnie poważne.
Które to?
– Niewątpliwie dezinformacja w sprawie stanu finansów państwa z końca ubiegłego roku. A także to, że nie dawał możliwości zapoznawania się z rzetelnymi informacjami Rady Polityki Pieniężnej. Obciąża go także inflacja będąca skutkiem jego politycznego uzależnienia. To nie Putin – co nam próbował wmawiać – tylko on sam inflację nakręcił by poprawić rządowi wynik finansowy. Mechanizm był prosty: Większa inflacja oznacza większe wpływy do budżetu. Tylko on myślał, że mu się to na poziomie 5-6 procent zatrzyma. Ale inflacja wymknęła się spod kontroli i była w pewnym momencie najwyższa w całej Europie.
Mimo wszystko to kłamanie na temat rzeczywistego stanu budżetu wydaje się oskarżeniem najpoważniejszym.
– To było, niestety, w tamtej ekipie dość powszechne, że premier, ministrowie, szefowie takich znaczących instytucji jak Narodowy Bank Polski kłamali, wprowadzali opinię publiczną w błąd. Pan Glapiński mnie i wszystkich obywateli nie uprzedził, że inflacja może sięgnąć niemal dwudziestu procent. Wszystkim nam z naszych oszczędności – patrząc kumulatywnie – zniknęła przez to jakaś jedna trzecia.
Wychodzi na to, że wiele tych osób kłamało bezkarnie.
– Od dawna postuluję, żeby w sytuacji, gdy premier, minister, szef banku centralnego staje na tle flagi czy godła i w czasie ogłoszonej oficjalnie konferencji coś oświadcza obywatelom, którzy go wybrali, powinien mieć taki status jak w czasie zeznawania w sądzie pod przysięgą. I jeśli zostanie przyłapany na mówieniu nieprawdy, powinien odpowiadać z paragrafu karnego. Nie mówię o opiniach ani o sytuacji, gdy polityk mówi coś dziennikarzom, którzy ścigają go z mikrofonem po sejmowym korytarzu. Ale kłamstwo w czasie oficjalnej wypowiedzi adresowanej do obywateli – do suwerena, któremu winni służyć – powinno być karane tak samo jak mówienie nieprawdy przed sądem, a może nawet traktowane surowiej.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.