Piotr Guzik: W sobotę śledziliśmy nagły rajd Jewgienija Prigożina z jego najemnikami z Grupy Wagnera na Moskwę. Za naszą wschodnią granicą trwa wojna, tymczasem PiS na ostatniej konwencji programowej znów odmalowywał Niemcy jako główne zagrożenie dla Polski.
Dr Błażej Choroś: – To paradoksalna sytuacja. Pomijając już, że obóz władzy nie zareagował na tę sytuację w godny odnotowania sposób, to taka retoryka może budzić wątpliwości. Wpisuje się ona jednak już nie tyle w antyniemiecką, co antyunijną narrację prowadzoną przez partię rządzącą.
PiS nie ma już nic nowego do zaproponowania?
– Wystarczy wsłuchać się w to, co mówią ostatnio politycy PiS. Obóz władzy skupia się na emocjach, na podsycaniu podziałów społecznych. Mówienie
o tym, że Unia Europejska dybie na naszą suwerenność to jeden straszak. Drugim są migranci, którzy byli dla PiS wygodnym celem także podczas kampanii z 2015 roku. Ugrupowanie, które od zawsze zarzuca oponentom, że nie mają programu, jak widać samo nie ma pomysłu na to, by przedstawić coś nowego i poprawić swoje notowania.
Z drugiej strony mamy poprawę wyników Platformy. Tyle, że tam motorem kampanii wydaje się tylko Donald Tusk. Słyszałem już opinie, że jeśli z jakichś powodów go w tej kampanii zabraknie, to PO straci cały impet.
– Cała oś kampanii Platformy kręci się wokół jej lidera i to nie jest zaskoczenie, PO od wielu lat tak działa. Nie znaczy to jednak, że on jest tam samotnym okrętem. Wyrazistą postacią jest choćby Rafał Trzaskowski. Nie ma też wątpliwości, że to ugrupowanie, a pewnie i sam Tusk ma problem z akceptowaniem wyrazistych konkurentów. Przy czym oczywiście kampania to nie jest czas, kiedy partia zajmuje się kwestią przywództwa.
A czy Donald Tusk chce rozbić Trzecią Drogę, czyli sojusz PSL i Polski 2050? Podobno PO czeka jeszcze z rejestracją list, bo jest gotowa wpuścić na nie ludowców, ale ludzi Szymona Hołowni już nie.
– Część wzrostów Platformy odbywa się kosztem Trzeciej Drogi i te spadki sondażowe to na pewno spory problem dla tego ugrupowania. Przy czym trudno winą za to obarczać wyłącznie PO, istotna jest też niespójność wizerunku Polski 2050 jako „nowej siły”, spowodowana sojuszem z PSL, a także brak znanych postaci wśród polityków Polski 2050. Scenariusz zostawienia ugrupowania Hołowni „poza burtą” byłby jednak manewrem bardzo ryzykownym.
Dlaczego?
– Gdyby Polska 2050 poszła do wyborów sama i spadła pod próg wyborczy lub ledwo go przekroczyła, to ryzyko nieuzyskania przez opozycję większości w Sejmie byłoby znacznie większe. A nawet gdyby udało się ją uzyskać, to trudno byłoby budować stabilną koalicję z partnerem, który czułby się zdradzony. A brak stabilności to większe ryzyko przyspieszonych wyborów.
To może wyjściem jest jednak jedna lista demokratycznej opozycji, z PO, PSL, Polską 2050 i Lewicą? Ostatni sondaż obywatelski pokazuje, że taka lista daje szanse na pokonanie PiS, w przeciwieństwie do sytuacji, w której są trzy listy opozycji.
– Na początek należy podkreślić, że niezależnie od tego, czy będziemy mieli trzy listy, czy jedną, obozowi demokratycznej opozycji brakuje pomysłu na to, jak komunikować współpracę. Poza tym opozycja powinna raczej kłaść nacisk na pozytywny przekaz programowy, a nie na przepychanki i dyskusje o listach, bo to najpewniejsza droga do przegranej. Zaś wspomniany sondaż pokazuje, że choć jedna lista opozycji faktycznie daje szanse na wygraną, to w przeliczeniu na mandaty opozycja zyskuje niewiele ponad 230 mandatów, których potrzeba, aby myśleć o przejęciu władzy. Dokładnie 232.
Jednak w sytuacji, gdyby były trzy listy opozycji, to wtedy mają one w sumie mniej posłów, bo 223. A więc mniej, niż połowę miejsc w Sejmie.
– Owszem, ale ta różnica, jeśli weźmiemy pod uwagę błąd pomiaru, może być wirtualna. Poza tym jedna lista otwiera drzwi do punktowania niespójności ideologicznych i programowych w obozie opozycji przez PiS i media rządowe, przed którymi trudno będzie się skutecznie bronić. Oprócz tego sondaż obywatelski pokazał też, że jedna lista znacząco wzmacnia Konfederację. W wariancie trzech list opozycji Konfederacja uzyskuje 47 mandatów przy 12 procentach poparcia. W wariancie jednej listy opozycji formacja Sławomira Mentzena ma 69 posłów i 17 procent poparcia. To sugeruje, że w sytuacji, gdyby opozycja zdecydowała się na jedną listę, część wyborców odpływa jej właśnie do Konfederacji
Konfederacja od dłuższego czasu notuje wzrost poparcia. Z czego to wynika?
– Zaczyna być postrzegana przez część wyborców jako partia protestu. To otwiera drzwi do dawnych wyborców Hołowni, Petru, Kukiza, a nawet Palikota. Pamiętajmy jednak, że jej liderzy chcieli wsadzać homoseksualistów do więzień i legitymizowali agresję Putina na Ukrainę i zajęcie Krymu. Wzrost poparcia dla partii ksenofobicznej i de facto proputinowskiej musi być niepokojący nie tylko w kontekście wojny na Ukrainie.
Ostatnio udało się ich jednak schować. Konfederacja dużo mówi ostatnio o podatkach i zamiarze ich uproszczenia.
– Tak, dominacja wątku wolnorynkowego w wizerunku medialnym Konfederacji jest jej dużym sukcesem. To przyciąga wyborców wolnorynkowych, choćby tych głosujących wcześniej na PO czy Nowoczesną. Ten sukces jest tym większy, że program gospodarczy Konfederacji to głównie niespójne ogólniki mówiące o likwidowaniu podatków i równie mgliste obietnice racjonalizacji wydatków. Zdecydowanie bardziej konkretne są wyrażane przez wielu polityków Konfederacji poglądy antyukraińskie, antysemickie, homofobiczne i proputinowskie. Każdemu, kto rozważa głosowanie na Konfederację, radzę zapoznać się z dotychczasowym dorobkiem jej polityków, a nie polegać na opowieściach o rzutkich, młodych liberałach.
A sondaże pokazują, że niezależnie, kto wygra wybory, będzie musiał się z Konfederacją ułożyć. Sławomir Mentzen twierdzi, że jest gotów na współpracę zarówno z PiS, jak i z PO. Przy czym stawia warunek, że będą realizować program jego partii.
– To deklaracja w poprzek betonowego elektoratu Konfederacji. Ale obliczona na zyskanie kolejnych, mniej skrajnych wyborców, którzy kupią przekaz o ”nowej liberalnej sile”. Ich szeregi są bowiem bardziej liczne niż radykałów. Nie mam też wątpliwości, że Konfederacja będzie chciała wejść do rządu, jeśli nadarzy się okazja. To daje realne wpływy, stanowiska i pieniądze.
Wyobraża pan sobie, że Platforma montuje rząd z Konfederacją?
– To byłby rząd bardzo wysokiego ryzyka. Na tyle wysokiego, że raczej nie przetrwałby długo i skutkowałby przyspieszonymi wyborami, do których PO podeszłaby osłabiona. Znaczna część elektoratu PO też pewnie nie zniosłaby dobrze pomysłu naprawy stanu polskiej demokracji z ugrupowaniem, w którego szeregach są politycy wprost antydemokratyczni. Dlatego spodziewam się, że po wyborach – niezależnie, czy wygra je obóz prawicy, czy opozycji – raczej rozpoczną się próby wyjęcia z Konfederacji mniej radykalnych posłów. Po to, by zasilili szeregi obozu zwycięzców i dali wystarczającą przewagę w Sejmie.
Czytaj także: Fundacja, z którą związany jest Paweł Kukiz, dostała od rządu 4,3 mln zł. W sieci zawrzało
Zejdźmy na poziom regionu, ponieważ u nas sytuacja wygląda inaczej o tyle, że ogólnopolskie sondaże nie biorą pod uwagę Mniejszości Niemieckiej. A ta w najbliższych wyborach mierzy w co najmniej dwóch posłów.
– Można powiedzieć, że ten cel to już tradycja, ale wyniki wcześniejszych wyborów nie dają na to specjalnych widoków. W 2019 roku lista MN zdobyła ponad 32 tys. głosów, co dało jej jeden mandat. Lewica miała u nas blisko 48 tys. głosów i to też dało jej jeden mandat. Jeśli MN liczy na dwóch posłów, jej lista musiałaby zdobyć dużo więcej głosów, niż ostatnio, a konkurencja musiałaby osłabnąć. Szanse na dwa mandaty zwiększałaby jedna lista opozycji, bo to otwierałoby MN drogę do trzeciego wyniku w regionie. Ale to scenariusz mocno optymistyczny dla MN.
Cztery lata temu Paweł Kukiz był „jedynką” opolskiej listy PSL, teraz wiele wskazuje na to, że będzie otwierał listę PiS. Ma szanse być lokomotywą listy prawicy?
– W 2019 roku Paweł Kukiz uzyskał blisko 23,5 tys. głosów. Cała lista PSL miała ich prawie 42 tysiące. To oznacza, że Paweł Kukiz zdobył ponad połowę jej głosów, gdyby tych głosów nie było, to zapewne PSL nie zdobyłby żadnego mandatu w naszym okręgu. To powinno stawiać poważne pytanie o wynik ludowców i Polski 2050 w regionie. Jeśli Trzecia Droga nie przyciągnie większej połowy tych wyborców, którzy w 2020 roku głosowali tu na Szymona Hołownię, to jest spore prawdopodobieństwo, że ten mandat przypadnie np. Konfederacji.
Paweł Kukiz byłby w stanie pomóc prawicy utrzymać obecny stan posiadania, czyli pięciu posłów?
– Daje na to szanse. Nie spodziewam się, aby był aż taką lokomotywą, jak dla PSL w 2019 roku. Jest jednak politykiem bardzo rozpoznawalnym w regionie i zapewne nadal może liczyć na spore poparcie.
Czytaj także: Paweł Kukiz „jedynką” opolskiej listy PiS? Działacze w regionie niezadowoleni
Sondaże dla naszego regionu pokazywały jednak, że można się tu spodziewać wygranej Koalicji Obywatelskiej.
– Były jednak przeprowadzone jakiś czas temu i faktycznie pokazywały optymistyczny dla PO scenariusz zamiany miejsc z PiS. Ale to było przed Trzecią Drogą, wzrostami Konfederacji i ogólnym spadkiem notowań opozycji. Tak naprawdę nie mamy ogólnodostępnych badań, które by pokazywały aktualną sytuację w regionie. Poza tym trzeba mieć na uwadze, że te wybory parlamentarne będą pierwszymi organizowanymi po zmianach w ordynacji wyborczej. Zwiększenie liczby komisji wyborczych na wsiach i w małych miejscowościach oraz możliwość organizacji dowozu do lokali dla osób powyżej 60. roku życia ma w założeniu wzmocnić PiS. Jest to bowiem ukłon w stronę elektoratu tej formacji. Zobaczymy, czy te zmiany faktycznie przyniosą wzrost frekwencji w tych grupach elektoratu, gdzie PiS jest najmocniejszy.
Co jakiś czas jak bumerang wraca temat tego, czy wybory w ogóle się odbędą. Mówi się, że jeśli notowania PiS się nie poprawią, a te opozycji będą rosnąć, to prawica wprowadzi stan wyjątkowy. A jako powód poda konflikt na terenie Ukrainy.
– Niestety, jesteśmy w sytuacji, w której niewiele scenariuszy można z pewnością wykluczyć. Obóz władzy dopuszczał się już niepublikowania wyroków Trybunału Konstytucyjnego, podsłuchiwania sztabowców opozycji za pomocą systemu Pegasus, telewizja publiczna została zamieniona w tubę propagandową, a wybory prezydenckie z maja 2020 roku po prostu zostały odwołane. Trudno więc wykluczyć i taki scenariusz. Przecież stan wyjątkowy obowiązywał w czerwcu zeszłego roku, a sytuacja dzisiaj nie jest jakoś diametralnie inna. Ta ekipa pokazała już, że nie ma skrupułów i potrafi sięgać po niedemokratyczne metody.
Czytaj także: PiS jest tam, gdzie Platforma była osiem lat temu – na równi pochyłej
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.