Magdalena Bieszczak zaczynała z najlepszymi
W zespole nagrodzonego Oscarem „Pinokia” pracowała Magdalena Bieszczak, która od 2011 roku zawodowo zajmuje się animacją poklatkową. Na co dzień tworzy marionetki, rekwizyty i scenografię.
Opolanka po studiach we Wrocławiu wyjechała do Londynu. Krótki wakacyjny wypad zamienił się w piętnastoletnią przygodę, podczas której odkryła swoją życiową pasję. Jeszcze w trakcie nauki w elitarnej London Collage of Fashion dołączyła do ekipy zespołu samego Tima Burtona pracując przy jego nominowanej do Oscara animacji „Frankenweenie”.
Po dostrzeżeniu jej talentu, szybko posypały się prestiżowe propozycje. Przez kolejne lata współpracowała znów z Timem Burtonem, ale i z Wesem Andersonem przy nominowanych do Oscara „Grand Budapest Hotel” czy „Wyspie psów”, gdzie pełniła funkcję szefowej działu odlewów.
W środku pandemii w drogę po Oscara
Propozycja pracy przy najnowszej produkcji meksykańskiego mistrza obrazu – reżysera Guillermo Del Toro – zaskoczyła ją w samym środku pandemii, gdy mieszkała już w USA i rozważała powrót do kraju.
– Po wyjeździe z Anglii pracowałam w Stanach dla studia animacji poklatkowej Laika w Portland. To miejsce to taka prawdziwa mekka świata animacji, praca marzeń każdego lalkarza – wspomina Magdalena Bieszczak.
– Zaproszenie na rozmowę dostałam, gdy zdecydowałam wracać do Polski. Gdy producentka usłyszała, że wylatuję za tydzień stwierdziła tylko, że „musimy działać szybko”.
Na rozmowie z miejsca oczarowała rekruterów i tak otrzymała angaż do pracy lalkarza przy „Pinokiu”.
– Przyjmując tę ofertę postawiłam wszystko na jedną kartę. To był czas pandemii, totalnego chaosu. Nie było więc takie pewne czy przedłużą mi wizę. Powiedziałam tylko: „Zostaję” – wspomina.
Opolanka podkreśla, że „Pinokio” to jej ulubiona bajka z dzieciństwa. – Od zawsze byłam zakochana w tej historii. A dwa – takich propozycji się nie odrzuca! Zespół do którego trafiłam tworzyła najwyższa liga w branży – mówi z błyskiem w oku.
„Pinokio” od Del Toro. Arcydzieło powstawało piętnaście lat
Przypomnijmy, że Guillermo Del Toro wyreżyserował m.in. „Labirynt fauna” czy oscarowy obraz „Kształt wody”. „Pinokio”, od zamysłu po efekt końcowy, powstawał aż piętnaście lat. Nic dziwnego, że filmowa opowieść o słynnym drewnianym chłopcu szybko została okrzyknięta arcydziełem animacji poklatkowej, m.in. za znakomite efekty wizualne i muzykę.
– W produkcję byłam zaangażowana przez dwa lata, choć kręcenie trwało cztery. Lalkarz prócz stworzenia przypisanej mu postaci, musi być obecny w czasie, gdy są kręcone konkretne ujęcia z jego postacią. Zespół lalkarzy, który pracuje na planie danego filmu tworzy nawet sto osób, zawsze jest oczywiście w pogotowiu. Jesteśmy tuż obok planu, w każdej chwili gotowi, by wejść na plan i poprawić usterkę – opowiada.
Magdalena Bieszczak od początku do końca wykonała lalkę dla postaci Sebastiana J. Świerszcza, jednego z głównych bohaterów „Pinokia”. Warto to podkreślić, ponieważ zwykle przy tworzeniu marionetki pracuje nawet kilkanaście osób. Każda odpowiedzialna jest za inny element.
– Początkowo byłam zła, bo producenci wspominali, że zajmę się krabem… – śmieje się. – To wygląda tak, że lalkarz po otrzymaniu projektu rysunku od razu wyobraża sobie, jak zbuduje swoją marionetkę, jakich użyje materiałów, jak stworzy jego mechanikę. A to zależy od tego, jakie postać ma wykonać czynności. Dlatego też oglądamy animację 2D, która pokazuje m.in. ruch marionetek, to co będą robić. Czy mamy plan bliski czy daleki. Gdy poznamy więc wizję reżysera i scenarzysty, wtedy obmyślamy szkielet.
Lalka Sebastiana J. Świerszcza – zadanie dla najlepszych
Szybko jednak się okazało, że opolance przydzielono znacznie trudniejsze zadanie – zbudowanie marionetki właśnie Sebastiana J. Świerszcza.
– Ze względu na to, że z lakami potrafię zrobić wszystko, ekipa zarezerwowała mnie do zadań specjalnych. Okazało się, że Świerszcz to bardzo trudny projekt. Kto oglądał film, wie, że moja postać dużo przeżywa: była wielokrotnie zgniatana, ściskana, a w końcu ginie… – tłumaczy.
– Cała sztuka polega na tym, by stworzyć lalkę, która umożliwi animatorowi szeroki wachlarz jej funkcji, np. w kwestii jej ruchomości, ukazywania emocji. W całym tym twórczym procesie zapomniałam nawet, że mój Świerszcz gra jedną z głównych ról – śmieje się.
Opolanka miała zaledwie miesiąc na obmyślenie koncepcji i wykonanie całości, gdy inni mieli tyle czasu na stworzenie samej rzeźby.
Dość przypomnieć, że do Oscarów „Pinokio” zdobył szesnaście różnych nagród – na czele ze Złotym Globem i nagrodą BAFTA w kategorii najlepsza animacja. Nagroda Akademii Filmowej wydawała się kwestią czasu.
– Od początku mojego udziału w tym projekcie byłam przekonana, że robimy coś wielkiego. Miałam jakieś przeczucie, że zdobędziemy tego Oscara, że to będzie wisienka na torcie – mówi Magdalena Bieszczak.
Przyznaje, że gali oscarowej nie oglądała na żywo. – W nocy z niedzieli na poniedziałek spałam, bo akurat byłam chora. Po przebudzeniu się dotarły do mnie te wszystkie wspaniałe wiadomości. Co tu dużo mówić, Oscar to spełnienie największych marzeń każdego twórcy – wyznaje mieszkająca już na stałe w Opolu lalkarka.
Więcej o pracy przy oscarowej animacji „Pinokio”, gwiazdach kina i długiej drodze opolanki do elity światowej animacji poklatkowej, czytaj w kolejnym wydaniu tygodnika „O!Polska”.