Odra Opole pokonana przez ŁKS Łódź
Inauguracyjna odsłona nie należała do wielkich piłkarskich widowisk. Szczególnie wstępny kwadrans gdy żadna z drużyn nie umiała zagrozić drugiej choćby w minimalny sposób. Pierwsi ocknęli się łodzianie i to od razu przyniosło im gola. Świetnie rzut rożny rozegrał Pirulo, a piłka trafiła pod nogi Kamila Dankowskiego, który uderzył od razu z 14 metra. Co prawda oddał niezbyt czysty strzał, ale paradoksalnie to w pewien sposób mu pomogło, gdyż futbolówka przeleciała nad głowami pozostałych piłkarzy i wpadła do siatki. Zaraz potem goście mogli pójść za ciosem, ale Artur Haluch był na miejscu przy niezłej próbie Mateusza Kowalczyka.
Później znowu na boisku długo nie działo się nic konkretnego. Aż wreszcie, gdy minęło pół godziny gry, coraz bardziej do głosu zaczęli dochodzić podopieczni Adma Noconia. Jak choćby wtedy gdy w krótkim odstępie czasu mieli dwie dobre sytuację. Obie po dośrodkowaniach z rzutów wolnych Rafała Nizioła. Najpierw niewiele obok słupka pomylił się Piotr Żemło, a potem nad poprzeczką uderzył Łukasz Kędziora. Najlepszą okazję miał jednak Dawid Czapliński, który po centrze z prawego skrzydła Mateusza Marca, wyprzedził obrońcę rywali i musnął piłkę, ale przestrzelił tuż obok lewego słupka.
Po zmianie stron to jednak rywale byli jeszcze bliżsi podwyższenia prowadzenia. Kąśliwie z rzutu wolnego zza rogu pola karnego uderzył Pirlo, ale Haluch kapitalnie przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Gdy mijała godzina gry z małym okładem przed idealną okazją na wyrównanie stanęli jednak miejscowi. Akcja zaczęła się dość sennie, po czym dość niespodziewanie piłka kierowana do Czaplińskiego dotarła pod nogi Marca. To jednak nie usprawiedliwia tego ostatniego, który z okolic siódmego metra zupełnie nie naciskany przez rywali przestrzelił minimalnie
Niespełna 10 minut później nasz skrzydłowy zrehabilitował się w pełni za to. Po lewej stronie do końcowej linii popędził Tomas Mikinic i wycofał piłkę na linię pola karnego, a tam dopadł do niej Marzec i uderzył z całej siły, po czym ta odbiła się jeszcze od stopera rywali, przez co już zupełnie bez szans był Aleksander Bobek.
Minął jednak podobny okres i rywale znowu wyszli na prowadzenie. Goście powoli rozklepywali defensywę naszego zespołu. Aż wreszcie futbolówka znalazła się na prawej stronie, stamtąd jeden z rywali idealnie dośrodkował pod „świątynie” Odry, a tam świetnie odnalazł się Stipe Jurić i wiedział już co zrobić z takim dograniem.
Niebiesko-czerwoni jednak walczyli do końca. Tak jak w doliczonym czasie gry, gdy przy kornerze dla nich, wszyscy – łącznie z Haluchem – powędrowali w pole karne łodzian. Niestety, ci nie tylko zdołali się wybronić, ale byli bliscy gola na 3-1… jednak uderzona z daleka piłka zatrzymała się na słupku.
– Przespaliśmy pierwszą połowę meczu. W jej trakcie byliśmy wystraszeni i apatyczni. Tak grającej drużyny w przyszłości już nie chciałbym oglądać – nie krył po meczu trener opolan Adam Nocoń. – Po przerwie wyglądaliśmy już jednak lepiej, w czym duża była zasługa rezerwowych. Niemniej drugiego gola straciliśmy chyba w momencie naszej najlepszej gry, co szczególnie boli.
Odra Opole – ŁKS Łódź 1-2 (0-1)
Bramki: 0-1 Dankowski 14., 1-1 Marzec 73., 1-2 Jurić 83.
Odra: Haluch – Spychała, Kędziora, Żemło, Tkocz – Marzec (86. Guzdek), Niziołek, Łabojko (68. Urbańczyk), Klec (46. Mikinic), Nowak (68. Klimek) – Czapliński (68. Bednarski).
Żółte kartki: Niziołek, Spychała.