Grupą docelową nie są wyborcy PiS, którym się we współczesnej Polsce podoba. Chodzi o większość społeczeństwa, które partii Kaczyńskiego nie znosi. Mimo to boi się cokolwiek zrobić, by złodziei i nieudaczników szybciej odkleić od stanowisk.
Mnie akurat to „milczenie owiec” nie dziwi. Lubimy idealizować własną historię i naród, odwołując się do wielkich zrywów, walki z najeźdźcami i bohaterskich powstań. Polak w narracji godnościowej to fantazyjny ułan, wyklęty partyzant z lasu, ewentualnie solidarnościowiec śpiący na styropianie. Fakty są jednak takie, że akty odwagi dotyczyły zawsze zdecydowanej mniejszości społeczeństwa. Naszą średnią „niezłomność” znacznie lepiej ilustruje przykład prezydenta Andrzeja Dudy, niż rotmistrza Witolda Pileckiego. Współczesny ułan jest bowiem niezłomny głównie we własnych fantazjach. Bohaterstwo się kończy, kiedy tupnie na niego szef w pracy bądź żona w domu.
Bo „władza ma długie ręce”
Od kiedy założyliśmy tygodnik O!Polska, jesteśmy zasypywani informacjami o układach i nadużyciach zarówno ludzi władzy centralnej, jak i samorządowej. Weryfikując te zgłoszenia dowiadujemy się, że patologie ciągną się długimi latami, „wszyscy” o nich wiedzą, ale nikt nic z tym nie robi. Dlaczego? Bo „władza ma długie ręce”, „kruk krukowi oka nie wykole”, „kur… kur… łba nie urwie”. I tym podobny zestaw ludowych mądrości.
Takie postawy konserwują feudalne stosunki we wszelkich organizacjach. Od samorządów po wyższe uczelnie i prywatne firmy. Ludzie gadają prawdę po kątach, a od frontu trwa wielkie pudrowanie rzeczywistości. Najlepszą współczesną puderniczką jest fejsbuk, gdzie jak na dłoni te pańszczyźniane stosunki wychodzą. I gdzie barwy partyjne nie mają znaczenia, bo w ludziach siedzi ten sam gen poddaństwa. Na fejsie urzędowy władca pindrzy się do poddanych, a pracownicy lajkują, cukrują i cmokają z zachwytu. Tak było i w PRL, ale dziś wszyscy możemy sobie na to patrzeć, bo lizusostwo przestało być w Polsce wstydliwe.
Polska dokonała w ostatnim trzydziestoleciu niebywałego skoku cywilizacyjnego. Zbudowaliśmy PKB, autostrady i osiedla, ale nie zbudowaliśmy społeczeństwa obywatelskiego. Co w połączeniu z historycznymi obciążeniami czyni z nas społeczeństwo o dominującej mentalności parobków. Prawda jest bowiem taka, że jesteśmy w swojej masie krajem zginających kark chłopów, a nie szlachciców, do których lubimy się odwoływać. W ostatnich latach niepodległości, w państwie polsko-litewskim, chłopi stanowili ponad 80 procent populacji. Zdecydowana większość z nich odrabiała pańszczyznę, czyli byli wedle dzisiejszych standardów niewolnikami. Jeśli dodać do tego wielopokoleniowy brak państwowości i utratę sporej części inteligencji w II wojnie światowej, rysuje się obraz społeczeństwa, które ma predyspozycje do czapkowania władzy. I kombinowania, bo zabory i okres komuny nauczył nas jeszcze tego, że władza to byli z reguły jacyś obcy. W związku z tym tam, gdzie się da, trzeba tę władzę kiwać.
I tak to w Polsce wygląda. Władza kiwa społeczeństwo na miliardy i przymyka oko na to, że przeciętny Janusz kiwa tę władzę na tysiące „bez paragonu”. Jednych i drugich rozgrzeszy ojciec dyrektor, który skarb państwa doi na grube miliony, a matkę Janusza – na wdowi grosz.
I kółko się zamyka.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.